Od paru lat chciałem odwiedzić skandynawię. Wreszcie okoliczności były sprzyjające i zdecydowałem się wybrać tam rowerem. Tak jak wspominał mi Hejtyniety pierwsze dni podróży miały być czasem nauki i przyzwyczajania się do nowych warunków. Dość mocno to odczułem, bo popełniałem błąd za błędem. Szczególnie w kwestii żywieniowej, bo w niej właśnie najbardziej kuleje. Z czasem przyzwyczaiłem się do nowych warunków i podróż stała się prawdziwą przyjemnością.
https://maps.google.pl/maps/ms?msid=205734421434662041101.0004e34ae0b52c71b8e2f&msa=0(W nawiasach nazwy miejscowości przez które przejeżdżałem danego dnia)
Dzień 1 - rano wyruszyłem pociągiem z Krakowa do Gdyni, aby potem dostać się na prom z Karlskrony. Niestety w Gdyni zostałem poinformowany, że nie mogę się zabrać nocnym promem na który miałem zrobioną rezerwację z powodu jakiegoś błędu. W tym miejscu zaczynają się dziwy. Postawa przewoźnika Stenaline zadziwiła mnie do tego stopnia, że doznałem małego szoku. Na peron w Gdyni wyszła po mnie przedstawicielka firmy, która pokazała mi drogę do hotelu Orbis?, gdzie firma zrobiła dla mnie rezerwację noclegu ze śniadaniem. Z tego co pamiętam to nocleg kosztował coś około 460 zł dla normalnych gości. Ogromny plus dla firmy.
Dzień 2 - rano gdy przyjechałem pod prom czekała na mnie dodatkowa niespodzianka, a mianowicie kabina dwuosobowa z własną łazienką, a nawet prysznicem w środku. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony zachowaniem Stenaline. Później dowiedziałem się, że jest to standardowe zachowanie firm z zachodu i czar prysł
Już na miejscu w Szwecji zgadałem się z innym rowerzystą Jurkiem, który jechał w przeciwną stronę i razem znaleźliśmy miejsce noclegowe na jednej z wysp w okolicy Karlskrony.
Dzień 3 - (Karlskrona, Eringsboda) - z powodu błędów żywieniowych jechało się bardzo ciężko. Mogła się na to również złożyć pogoda, bo występowały częste opady deszczu w efekcie czego nie było wiadomo jak się do końca ubrać. Zrobiłem z trudem 85 km, a potem spałem 14 godzin.
Dzień 4 - (Vaxjo, Alvesta, Varnamo) - zacząłem podziwiać skandynawską przyrodę. Mnóstwo lasów z czego niektóre były tak dzikie, że nawet namiotu by się wygodnie nie rozstawiło. Przynajmniej nie z perspektywy rowerzysty, bo gdyby bardziej połazić po lasach nie położonych w okolicach dróg to na pewno by się coś znalazło. Zaczęło się jechać coraz lepiej, bo zrobiłem około 110 km.
Dzień 5 - (Gnosjo, Hestra, Limmared) - zaczęły się pagórkowate tereny. Jechało się góra-dół-góra w niewielkich przewyższeniach
Dzień 6 - (Boras, Alingsas, Sollebrunn, Trollhattan, Vanersborg) - byłem już wtedy kompletnie spalony słońcem. Całą lewa strona, bo to właśnie na nią najbardziej świeciło paliła żywym ogniem. Najgorsze, że to właśnie na nią najbardziej operowało słońce bo miałem stały kierunek jazdy NW.
Dzień 7 - (Fargelanda, Hedekas, Halden) - padł rekord dystansu - 144 km. Tego dnia również przekroczyłem granicę Norweską. Droga od razu zaczęła się wydawać gorsza i zmieniły się przy okazji kolory znaków. Poczułem się jak w Polsce
Dystans był długi nawet nie z tego powodu, że mi się dobrze jechało, ale dlatego, że nie mogłem przez 30 km znaleźć miejsca na nocleg. Same pola ze zbożem, gęste lasy. Od biedy dałoby się gdzieś zanocować, ale ja przyzwyczajony doświadczeniami z Polski chciałem być gdzieś zakryty i nie na widoku. Później, gdy przyzwyczaiłem się do mentalności skandynawskiej spałem gdzie popadnie, aż do tego stopnia, że gdy raz nie chciało mi się już dalej jechać to chciałem się rozbić na trawniku w środku miasta.
Dzień 8 - (Sarpsborg, Ski) - zatrzymałem się jakieś 30 km od Oslo z obawy, że później nie dam rady znaleźć noclegu. Teren zaczął robić się wyraźnie bardziej pagórkowaty, a nawet górzysty. Zaczęły się również ładniejsze widoki. Widząc niektóre widoki przestawałem żałować całego zachodu z dostaniem się w to miejsce. Potem okazało się, że takie widoki w porównaniu do innych części Norwegii nie można nawet nazwać ładnymi, a pod koniec wyjazdu nie zwracałem już większej uwagi na podobne rzeczy.
Dzień 9 - (Nordstrand, Oslo, Sandvika) - przejechałem wtedy przez Oslo i okolice. Chyba najgorszy dzień. Przez tereny zurbanizowane jechało się okropnie. Głównie z powodu braku odpowiednich oznaczeń i konieczności błądzenia po mieście. Oprócz tego w samym Oslo nie widziałem chyba ani jednego prawdziwego norwega. Tyle było turystów i imigrantów. Całą sytuację ratowało to, że napotkałem wtedy parę osób, które naprawdę mi pomogły wyjechać z tego całego rozgardiaszu a niektóre nawet zrobiły to z własnej nieprzymuszonej woli. Na nocleg rozłożyłem się tuż koło promu na wyspę Utoya, gdzie Breivik zabijał ludzi.
Dzień 10 - (Honefoss, Noresund) - jechałem prawie cały czas z otwartą buzią ze zdumienia. Widoki były przepiękne. Coś zupełnie odmiennego niż w Polsce. Coś pięknego. Dotarłem do Honefoss, gdzie nieopatrznie wjechałem do miasta. Nie mogłem później z niego wyjechać. Ze dwie godziny się męczyłem i to nawet przy pomocy GPSa z telefonu. Co wyjechałem na jakąś wylotówkę to się okazywało, że jest zakaz wjazdu dla rowerów i nie ma innej drogi. Po raz kolejny przekonałem się, że przejeżdżanie rowerem przez miasta nie popłaca.
Dzień 11 - (Bromma, Nesbyen, Gol, Al) - prawie cały czas jechało się po płaskim wzdłuż jeziora, a na końcu dnia były dwa ostre podjazdy (chyba na 700 czy 800m). Dopiero wtedy przekonałem się jak się naprawdę jeździ po Norwegii. Całe szczęście, że zacząłem jechać z Karlskrony i wyrobiłem sobie do tego czasu jako taką formę, bo inaczej mogło by być bardzo ciężko. Tego również dnia dotarło do mnie jak daleko na północ muszę już być. Stało się to ponieważ nie mogłem sobie przypomnieć kiedy ostatni raz używałem latarki pomimo tego, że prawie codziennie przez około 2-3 h czytałem w namiocie książki z Kindla.
Dzień 12 - (Geilo, Haugastol) - od tego właśnie momentu zaczęły się naprawdę piękne widoki. Czasami zatrzymywałem się za często aby robić zdjęcia. Natrzaskałem ich od tego czasu około 700. Wjechałem tego dnia na szlak rowerowy Rallervegen. Krystalicznie czyste jeziora, góry i śnieg. To jest to! Obawiałem się, że będzie się jechać ciężko na szutrze, ale nie było tak źle. Bardziej przeszkadzał mocno wiejący wiatr od przodu. Czasami nie dało się aż jechać a rower zatrzymywał się prawie natychmiast gdy przestawałem pedałować. Ten i następny dzień były jedynymi w których musiałem gdzieś podprowadzać lub sprowadzać rower. Miejscami z tak dużym obciążeniem jak moje nie dało się bezpiecznie jechać, a na dodatek miejscami na szlaku leżał śnieg przez który nie dało się normalnie przejechać. Zanocowałem nieopodal najwyższego punktu Rallervegen na wysokości 1300 m.n.p.m.
Dzień 13 - (Flam, Aurland) - dalej jechałem Rallervegen, ale ładne widoki powoli przestały się pojawiać, druga połowa tego szlaku nie zrobiła już na mnie tak wielkiego wrażenia jak jego pierwsza część. Ponadto były jakieś zawody w bieganiu na szlaku i zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi. Na samym końcu szlaku był bardzo ostry szutrowy zjazd po serpentynie. Miejscami zakręty były tak ostre, że raz się przewróciłem z całym majdanem. Nic się na szczęście nie stało. Potem droga zjeżdżała do Flam bardzo ładną doliną. Na dole po raz pierwszy zobaczyłem prawdziwe fjordy. Coś niesamowitego! Woda na poziomie morza a następnie prawie pionowe skały wznoszące się na 700m piękna sprawa. Gorzej, że musiałem teraz wjechać na te 700m. Tego dnia wśród fjordów nie było wcale wiatru. W połączeniu ze słońcem dawało to masakryczny upał. W godzinach szczytu nie mogłem ustać w miejscu w mieście. Na szczęście gdy jechało się nawet powoli na rowerze to nie było już tak źle. Skierowałem się zatem na Aurlandsvegen i zacząłem wspinaczkę. Szło to dość powoli bo tylko 8 km/h, a miejscami nawet i mniej, ale udało mi się wjechać tego dnia prawie pod sam szczyt. Znów 1300 m.n.p.m. Przez jakieś 4 h (lub nawet więcej) jechało się tylko ostro pod górę. Wszystko zrekompensowały widoki w miejscu w którym się rozłożyłem.
Dzień 14 - (Laerdal) - dziś moja cierpliwość do posiadania włosów się wyczerpała i postanowiłem je obciąć. Niestety posiadałem tylko jedną maszynkę do golenia i włosy o długości jakieś 2 cm. Efekt golenia opłakany, ale przynajmniej podwyższyła się wygoda podróżowania. Od tej pory podróżowałem łysy. Przejechałem tego dnia resztę Aurlandsvegen. Widoki niesamowite, iście księżycowe. Kamienie, śnieg i jakieś jeziorka. Podczas zjazdu do Laerdal napotkałem uczestników rajdu rowerowego, którzy w kolejne dni podjeżdżali na wszystkie fjordy w okolicy. Droga w dół niestety nie była już taka równa jak pod górę, nawet do tego stopnia, że w pewnym miejscu wypadła mi butelka z uchwytu i odczepiła się sakwa. Podczas zjazdu padł rekord prędkości na wyjeździe a mianowicie 69 km/h. W mieście miałem dylemat co robić bo jedyna droga naprzód prowadziła przez siedmiokilometrowy tunel z zakazem wjazdu dla rowerów. Po odpoczynku zdecydowałem się jechać. Była niedziela po południu, więc ryzyko spotkania policji było niewielkie. To był chyba najszybszy odcinek na trasie zważywszy na ukształtowanie terenu. Było lekko pod górę, a ja jechałem wtedy ze średnią prędkością około 30 km/h. Chciałem jak najszybciej wydostać się stamtąd z obawy przed mandatem. Sam przejazd przez tunel nie był aż tak straszny choć niektórzy boją się przez nie jeździć na rowerze. Następnie zaliczyłem przeprawę promową i kolejny tunel, tym razem bez zakazu dla rowerów. Ruchu samochodowego prawie nie było, a to ze względu na czas płynięcia promu i na to, że ruch samochodowy na podobnych odcinkach odbywa się falami.
Dzień 15 - (Kaupanger, Sogndal, Gaupne) - tego dnia wjechałem na drogę Sognefjellsvegen i przejechałem jej bardziej płaski odcinek. Był to kolejny dzień gdy prawie nie mogłem wytrzymać stojąc na dworze. Upał był straszny. W godzinach szczytu wykorzystałem zatem miasto Sogndal aby posiedzieć trochę w bibliotece przy komputerze, zrobić zakupy i odpocząć trochę.
Dzień 16 - (Skjolden, Turtagro) - był to jeden z gorszych dni. Na samym początku przez około 30-40 km był podjazd na 1400 m. Wymęczyło mnie to strasznie. Za to widoki niesamowite. Warto by zostawić rower i pochodzić po tamtejszych górach, zwłaszcza, że tego dnia mijałem najwyższy szczyt Norwegii. Niestety brak plecaka i możliwość zostawienia gdzieś roweru mi to uniemożliwił. W to miejsce koniecznie jeszcze przyjadę, ale tym razem samochodem. W drugiej części dnia zjechałem pod Lom z otwartymi ustami podziwiając widoki.
Dzień 17 - (Lom, Skjak) - jeden z lepszych dni w Norwegii. Trasa był bardzo ładna. Jechało się spokojnie prawie po płaskim. Poczułem się jakbym był znów w Szwecji. Potem zaczęło się lekko pod górę, ale na całe szczęście ten podjazd był rozłożony na taką odległość, że w porównaniu do poprzedniejszych dni niezbyt czuło się te zmiany wysokości. Pod koniec dnia byłem miło zaskoczony, gdy okazało się, że jestem już na szczycie fjordu Geiranger skąd rozpościerał się przepiękny widok.
Dzień 18 - (Geiranger, Valldal) - znów zjeżdżałem w dół z otwartymi ustami. Takich widoków to prędko nie zobaczę. A i tak przypuszczam, że tylko wtedy gdy znów wrócę do Norwegii. W Geiranger wziąłem prom dookoła fjordów. Nie chciałem sobie psuć rozrywki podjazdem na dalszą część trasy, który wyglądał w przybliżeniu jak ten na Aurlandsvegen. Dzięki temu zobaczyłem fjordy tym razem z innej perspektywy. Robiły wrażenie. Zastanawiałem się tylko jak zostały zbudowane niektóre domki na tych fjordach. Pionowa ściana, jedna półka skalna, a na niej dom. Praktyczne miejsce to to nie jest, ale na pewno piękne. Następnie po wylądowaniu w Valldal zacząłem podjazd pod Trollstigen. Po drodze spotkałem sympatycznego 63 letniego Oskara, który jechał na rowerze z Holandii. Ponieważ nasze trasy aż do Trondheim się pokrywały postanowiliśmy połączyć siły przynajmniej na jakiś czas. W efekcie jechaliśmy przez parę dni razem.
Dzień 19 - (Andalsnes, Molde) - droga dalej ciągnęła się pod górę, ale w porównaniu do niektórych podjazdów, które już miałem za sobą nie była wcale wymagająca. Niespodziewanie znaleźliśmy się na szczycie "drabiny trolli". Jako, że jest to dość popularna trakcja turystyczna tłok był ogromny. Widok natomiast był świetny. W połowie drogi na dół spotkałem rowerzystę z Belgii, który wracał z Nordkappu. Mówił, że na północy padało non-stop przez dwa tygodnie podczas gdy ja miałem wymarzoną pogodę na oglądanie fjordów. Po dość długiej rozmowie każdy ruszył w swoją stronę. Ruszyliśmy dalej do Molde, a tuż przed miastem musieliśmy pokonać 3 km tunel, który prowadził tym razem pod wodą. Próbowaliśmy złapać stopa lub załapać się na jakiś autobus, ale nikt się nie zatrzymywał. Z duszą na ramieniu postanowiliśmy jechać. Najpierw był dość ostry zjazd w dół, kawałek płaskiego odcinka i znów ostry podjazd pod górę. Tu jechało się zdecydowanie źle. Głównie przez ten podjazd i zakręty, które były w środku. Ponadto widoczność była niewielka głównie dla samochodów co czyniło te 3 km chyba najbardziej niebezpiecznymi na całym wyjeździe. W Molde zatrzymaliśmy się dla odmiany na campingu. Radość z wzięcia normalnego prysznica nieopisana
Dzień 20 - (Bud, Kristiansund) - pojechaliśmy na piękną drogę wzdłuż wybrzeża. Zwie się "Atlantic Road". Bardzo ładne tereny choć już nie tak górzyste jak w okolicy fjordów. Po drodze przejechaliśmy przez parę dość wysokich mostów. Przed Kristiansund znów był tunel, ale tym razem udało nam się dostać na autobus, który za "jedyne" 60 NOK przewiózł nas do miasta.
Dzień 21 - (Trondheim) - Z wrodzonego lenistwa wykupiłem sobie miejsce na katamaranie do Trondheim. Duży wpływ na tą decyzję miała 50% zniżka studencka, która była na tej trasie. W Trondheim rozstaliśmy się z Oskarem i pojechałem do mojego dalszego członka rodziny czyli Jacka, który szczęśliwym trafem zamieszkuje okolice miasta. Postanowiłem odpocząć u niego przez parę dni.
Dzień 22 - w Trondheim akurat był festiwal świętego Olafa. W sumie nic specjalnego, ale pozwoliło mi to zobaczyć zabytkową katedrę, a przy okazji poczuć mini atmosferę festiwalu wikingów ponieważ w okolicach katedry zostało rozłożone małe miasteczko, które bardzo przypominało mi woliński festiwal. Reszta miasta również jest bardzo ładna, głównie przez zabudowę, która dość różni się od tej w Polsce. Samo miasto bardzo przypominało mi Kraków.
Dzień 24 - rankiem opuściłem Trondheim i udałem się na północ. Po przeprawie promowej znów zaczęło się pod górę. A myślałem, że to już będzie koniec męczenia się... Heh... Niedługo później miałem mały wypadek w którym "skasowałem" przednie koło, urwałem sobie torbę na kierownicę, urwałem róg przedłużający kierownicę i pogruchotałem trochę lewą nogę na którą się przewróciłem. Po ogarnięciu wszystkiego udało mi się błyskawicznie złapać stopa z powrotem do miasta. Całe szczęście bo wszystko stało się na bocznej drodze gdzie prawie nikt nie jeździł. W mieście udało mi się dość tanim kosztem wymienić koło na używane prawie nowe. Gdy doprowadziłem cały majdan do stanu używalności wróciłem z powrotem do Jacka.
Dzień 28 - wróciłem samolotem do Gdańska.
W planach miałem pojechać drogą 17, przez Lofoty do Narviku, ale po wypadku zrezygnowałem. Nie był to mój ostatni pobyt w Norwegii i w przyszłości będę miał okazję zobaczyć wszystko czego teraz się nie udało. A wbrew pozorom było tych rzeczy trochę. Łącznie zrobiłem 1700 km, i choć w planach było kolejne 1300 km to wyjazd mogę spokojnie zaliczyć do udanych
Ciekawostki:1. Niby zaleca się jeździć na rowerze aby zrzucić wagę, ale ja podczas tej podróży przybrałem 6 kg
;
2. Pogoda była tak dobra, że na trasie nie zaznałem ani jednego porządnego deszczu. W efekcie cała zawartość jednej przedniej sakwy pozostała niewykorzystana ani razu (kurtka, spodnie przeciwdeszczowe, ochraniacze na stopy i dodatkowa płachta). Norwegowie mówili, że tak dobrej pogody nie było od paru lat;
3. Podczas tego miesiąca ani razu nie musiałem użyć apteczki, za to cały czas musiałem ją wozić;
4. Niby Norwegia to najdroższy kraj świata, ale jak się poszuka to da się znaleźć produkty w cenie takiej samej jak w Polsce, a nawet tańsze! Na wyjeździe żywiłem się głównie chlebem (7-10 NOK), dżemem (w zależności od smaku 20-36 NOK za kg), kawiorem :mrgreen: w zasadzie to taka pasta rybna z tubki (9-12 NOK). Oprócz tego jabłka, które cenowo już nie wypadają tak tanio (około 20 NOK za kg). Oczywiście inne produkty też gościły na mym stole np mleko, musli, kurczak, sałatka ziemniaczana;
5. Mówi się, że samotność może być uciążliwa, ale ja nie odczuwałem żadnych jej ubocznych skutków. Bez żadnych większych kontaktów z ludźmi podróżowałem aż do spotkania Oskara. Krótkich wymian słów typu "and a bag please" lub "where am I" nie liczę
6. Już w Polsce na peronie w Gdańsku spotkałem parę, która wracała z rowerami tym samym samolotem co i ja, a później jechała tym samym pociągiem. Okazało się, że i w Norwegii jechali prawie cały czas taką samą trasą jak ja
7. Na całej trasie używałem urządzeń naładowanych na statku Stenaline (Olympus TG-1, Solid B2710, Kindle). Aż do ostatniego statku z Kristiansund do Trondheim nie ładowałem żadnego z nich. Można więc w zasadzie powiedzieć, że całą terenową część wyjazdu (3 tygodnie) przeżyłem na jednym ładowaniu.
Żadnych list sprzętowych nie mam w planach przygotowywać, ale jeżeli kogoś interesuje czego używałem podczas takiego wyjazdu to proszę pytać.
Dalsza część ciekawostek i relacji w podpisach zdjęć, które niedługo przygotuję.