Po naszej majówkowej wyprawie na Hel doszliśmy do wniosku, że trzeba jechać gdzieś dalej. Problem w tym - gdzie? Mówimy "przed siebie", ale to tez musi mieć jakiś sens żeby coś zobaczyć a nie jechac po polach. Padło hasło GNIEZNO, ale po analizie trasy doszliśmy do wniosku, że nuda troszkę. Więc kolejne - WSCHÓD. Jednak nie, coś nam nie pasowało i kolejne hasło było kluczem do rozwiązania problemu. Wyjęliśmy wielką mapę, popatrzeliśmy gdzie mamy jakiś znajomych - ZACHÓD!
Tak więc nie szukając sponsorów poza rodziną, która dała nam troszkę pieniążków na ten wyjazd zaczęliśmy przygotowania. Ja zmieniłem bagażnik, opony, dętki, Dawid nie zmienił nic a Jędrzej kupił nowy rower bo stary się już nie nadawał na taką trasę.
Ja - Folta FH 608 (Altus/Tourney ; 26")
Dawid - Author Classic (SLX/XT ; 28")
Jędrzej - Cube (Alivio/Altus ; 29-er)
Tak sobie napisaliśmy do naszych lokalnych mediów (kartuzy.info, expresskaszubski). Byli zainteresowani opisaniem naszej wyprawy, więc wysłaliśmy im kilka rzeczy, które mogliby wkleić. W dzień ukazania się info na pierwszym portalu dostaliśmy telefon od RADIA KASZEBE, które chciało zrobić z nami wywiad. Dzień przed wyjazdem spotkaliśmy się naszą całą grupie, o której to napiszę później.
DZIEŃ WYJAZDU (05.07.13)
Spotkaliśmy się o 3.00 na skrzyżowaniu, które było miejscem startu. Pierwszy był Jędrek, potem ja i na końcu wpadł Dawidzior. Chwila przerwy, cieszymy się, bo szykuje się najfajniejszy wyjazd naszego życia. : ) 5 minut później ruszamy, przed nami 170 km.
Pierwszy postój już za 5 minut, żeby domocować ładunek bo buja się na prawo i lewo. Ruszamy powoli, w końcu zjeżdzamy na DK7. Jedziemy nią przez kilkaset metrów i zjeżdżamy na jakąś gminną drogę na Przyjaźń, Skrzeszewo. W pierwszej z tych miejscowości Dawidowi odkręca się kierownica, więc musieliśmy ją dokręcić. I tak za kilka kilometrów szykował się kolejny postój - DESZCZ. Tego się najbardziej spodziewaliśmy, ale trudno. Schowaliśmy się w starym przystanku autobusowym, jeszcze takim murowanym. W końcu ruszyliśmy do Borcza (DK20), gdzie mieliśmy kolejny postój bo znowu leje tak, że nic nie widać. Ja założyłem worki na śmieci na karimatę i śpiwór. I tak 10 minut pózniej ruszylismy w kierunku Egiertowa. Tam skręciliśmy na Nową Karczmę. Na skrzyżowaniu Dawid gubi tylną lampkę i pech chciał że auto po niej przejechało. Deszczyk zacina, wiatru brak ale droga dość ruchliwa. No zbliżała się 5.00 rano, więc cięzarówki ruszały, głownie wywrotki. W Nowej Karczmie dalej pada, więc robimy chwilę przerwy. Doszliśmy do wniosku że padać nie przestanie więc jedziemy w kierunku Będomina. Tam skręcamy na Nowy Barkoczyn i przez jakieś miejscowości, gdzie pytaliśmy się ludzi, kierowcę wywrotki i koparki dojeżdzamy aż do drogi z Kościerzyny na Toruń. My jedziemy na Wdzydze Tucholskie. Tempo trzymamy całkiem dobre, koło 26 - 28 km/h. Ogólnie jedzie się świetnie, muzyczka z głośnika gra, aut prawie nie ma. We Wdzydzach robimy pierwszą dłuższą przerwę. Jemy lody, pijemy, odpoczywamy.
W końcu ruszamy w kierunku Wiela, miasteczko kojarzone z kalwarii. Stamtąd kierunek - BRUSY. W Brusach słońce nas parzy, jest upał. Więc robimy postój koło 30 minut. Niestety ta droga to tranzyt z Kościerzyny, Bytowa i okolic na Poznań, Chojnice... Cięzarówki wszędzie. Jedziemy tyle ile sił w nogach, ale robimy po drodze jeszcze z dwie przerwy. W końcu CHOJNICE, jedziemy do Mc'Donalds'a na jakiś "obiadek". Tam siedzieliśmy coś koło godziny pewnie, bo było już około 15.00 jak wyjechalismy. Kierunek Człuchów - DK22. Na szczeście ścieżka była po lewej stronie więc do Człuchowa dojechaliśmy bez problemu. Przed nami ostatni fragment - Człuchów - Debrzno. Ostatnie kilometry przed nami, a dokładniej 33. Tempo świetne, więc jedzie się cudownie. Droga w stanie fatalnym, Śląsk ma lepsze drogi. Dziury, koleiny, wyrwane pobocza. Około 17.30 jesteśmy w Debrznie. Pojechaliśmy na miejsce noclegu - Dawida babcia tam mieszka. : ) Obok jest poprawczak. Trochę strach, bo podobno lubią sobie wychodzić.
zjedliśmy obiad, pojechaliśmy nad jezioro, na zakupy, na stację. Rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać. No i wpadł Adaś, kumpel Dawidziora. : )
DZIEN 2.
Wstalismy około 8.00, czyli za późno. Szybkie myju myju, śniadanko, zwinięcie obozu i w długą wioo. Kierunek - Borne Sulinowo. Debrzno Wieś - województwo WIELKOPOLSKIE! Jest dobrze ; ) Jedziemy jakąś długą prostą na chyba 14 km. Komary tam były więc szybko uciekaliśmy. Przerwa w sklepie i dalej GO! W końcu dotarliśmy do jakieś wiochy i pytamy się ludzi, którędy do Lędyczka dojechać. Oni mówią "asfaltem dalej o jakieś 5 km to tu macie skrót całkiem dobry". To skrótem. : ) I tak się mordowaliśmy przez las jadąc bokiem, bo było błotko. W końcu dojechaliśmy do Lędyczka. DK22 tylko 100m i w prawo na szlak do Okonka. Górki, doły, hopki. ej ej, my nie mamy rowerów do downhillu, więc zjeżdzamy na asfaltówke obok. Idzie do Okonka. Tak 5 km później jesteśmy tam. Przy urzędzie gminy. Okazalo się, że jest jakiś wyścig rowerowy. Miał być o 13.30 a była 12.00. I jak się potem okazało został przełożony, a chcielismy wystartować.
W końcu ruszamy w kierunku Bornego jadąc betonówką. Wyjeżdzamy na poligonie w Okonku, potem przez rezerwat NATURA 2000 dojezdzamy po drodze piaskowo-asfaltowo-betonowo-leśnej do Bornego Sulinowa. Na wjeździe jest cmentarz, na którym jest pomnik PEPESZA. Pojechaliśmy na poligon, dom generała i zrobilismy zakupy. Borne zrobiło na nas duze wrażenie, bo 99% budynków to pozostałości po rosyjskiej bazie wojskowej. Pojechaliśmy betonówką "patatajką" (taka jak kiedyś z Kołbaskowa na Berlin szła "11") w kierunku Czaplinka odbijając gdzieś w pole. W tej drodze do jakieś wiochy w jeszcze jedną w pole i tam spaliśmy pod krzakami. : ) 130 km za nami.
DZIEŃ 3
Wstaliśmy około 8.00, mgła, brzydko... Szybko zwinęliśmy obóz i szpula na Połczyn-Zdrój. Jako że to była niedziela, a nam z pewnych powodów bardzo chciało się pić, sklepy były zamknięte. No trudno... W każdym bądź razie było jezioro więc się umyliśmy, popływaliśmy. : ) około 10.00 ruszyliśmy na Połczyn. Jedna wioska, sklep zamkniety, druga też, piąta i siódma... w ósmej otwarty. Jak to możliwe? No tak, że niedziela i każdy do kościoła szedł.. Udało się, kupilismy wodę, ciacha i w długą. Skrótem, górka , dołek, podjazdy jak w Szwecji. W końcu udało się, jest Połczyn. Najgorsze dopiero przed nami - droga na Białogard i Kołobrzeg. Podjazdy i to duże, taki sam ruch (brak ciężarówek [zakaz ruchu]). Brak pobocza, długie proste więc wyprzedzają. Na trzeciego, spychają poza koleinę. W Białogardzie przy lidlu poznaliśmy bezdomnego, z którym długo rozmawialiśmy.
W końcu ruszyliśmy do Karlina, stamtąd do Kołobrzegu. Wahadło, ciągłe remonty, duży ruch. Ale większy z Kołobrzegu bo wieczór sie zblizał. Więc o tyle dobrze. W końcu CEL OSIĄGNIĘTY - KOŁOBRZEG! Tam Lato z Dwójką czy coś innego więc ruszamy na wschód szlakiem R10. Poszliśmy na jakąś zapiekankę, zrobiliśmy zakupy. : ) Rozbiliśmy się za Ustroniem Morskim w Łasinie Koszalińskim. Zrobiliśmy koło 130 km. Oczywiście świętowaliśmy!
Było tam komarów od zarąbania, więc wyglądaliśmy jak jacyś pijacy - ręce chodziły góra- dół, machały przed oczami
DZIEŃ 4
Wstaliśmy koło 8.00, zwinęliśmy obóz i szpula do Mielna R10. W Gąskach wielkie plakaty STOP ATOM! Chcą tam postawić "atomówkę", lecz protesty wszędzie. ;/ Dawid łapie gumę na nowych Schwalbe. Był załamany, bo 80 zł za oponę, 20 za dętkę i co? DZIURA! Szybka zmiana i możemy ruszać na Mielno. Tam właściwie tylko przejechaliśmy sobie i ruszyliśmy do Darłowa. Po drodze mijamy Jezioro Sarbsko. W końcu Żukowo Morskie i mamy 5 km do Darłowa. I się udało.
Tam sobie jemy pizzę, chodzimy po deptaku, zobaczyłem ulicę, na której mieszkal mój ojciec gdy się urodził (Pocztowa). W końcu ruszamy na stację ogarnąc się. Kobieta z Audi A6 prosi nas o zmianę opony, bo flak. I takim o to sposobem ruszamy dalej R10 w kierunku Ustki. 3 km za Darłowem rozbijamy się w polu zboża. : )
DZIEN 5.
Pobudka około 9.00. Co do noclegu tam, to całą noc nad nami helikoptery latały
Miło było ;p Ruszamy około 10.00 w kierunku Ustki drogą wojewódzką przez Postomino. 35 km zrobilismy w 2 godziny, z czego nie wiemy ile mielismy przerwy.
tempo dobre, wiatr troszkę przeszkadzał. W Ustce poszliśmy na plażę.
Siedzieliśmy tam od 13 do 19.30. Potem ruszyliśmy na poszukiwanie noclegu. I takim sposobem znaleźliśmy się w Przewłoce. Wchodzę do sklepu i pytam sie babki o miejsce, gdzie moglibysmy rozbic namiot, Klientka, która była przede mną zaproponowała nam swoje podwórko, które jest za sklepem. Elegancko! : )
Wchodzimy na podwórko, a tam jej córka: (C - corka ; M- matka PPS - My)
C-Kto to?
M-kolarze
C-co chcą?
M-pozwoliłam im rozbic namiot
C- nie pozwalam
PPS- jesli jest to jakiś problem to poszukamy innego miejsca.
M-nie
c- tak!
W końcu doszło do takiego układu, że ja dam swoje dokumenty, ona nas spisze, zadzwoni do mojej mamy i sie spyta kim jestesmy.
Wieczorem pogralismy z dzieciakami w nogę, porozmawialismy sobie i koło północy poszliśmy spać. : )
DZIEŃ 6
Wstaliśmy o 5.00, zwinęliśmy obóz i okolo 5.30 pojechalismy do Ustki na Orlen naładować telefony. Około 7.00 rano ruszyliśmy w kierunku Łeby. Pogoda kichowata, sklepy żywcem z PRL-u. Kluki, Smołdzino i mamy jezioro Łebsko. Odbijamy na R10 i.... niespodzianka. BAGNA. Taką drogą jedziemy aż przed Łebę, jadąc po bagnach, drewnianych kładkach i trzcinie.
Potem lasy, dziury i bruk. I w końcu wyjeżdzamy przed Łebą.
Jedziemy na pizzę, potem do portu. Ogólnie robimy zakupy w sklepie i o 16.00 rozbijamy namiot pod Łebą. Przed nami ostatnie 130 km. : )
DZIEŃ 7.
Pobudka około 9.00, wyjechalismy około 10.00. Na 13.00 bylismy w Lęborku umówieni z naszą znajomą. Pochodzilismy po mieście, posiedzieliśmy w parku i w końcu pojechalismy w kierunku Linii. Górki większe niż w Tatrach, w sensie podjazdy. Wielka tablica - GMINA LINIA, POCZUJ KASZUBSKIEGO DUCHA. Wjeżdzamy do miejscowości za tablicą a tam na chodniku leży... świński łeb! Rzeczywiście, kaszubski duch... Górki te doprowadzają nas do szału. Więc w Mirachowie kupujemy sobie napoje, które motywują nas do szybszego dojazdu na miejsce noclegu (nie wolno ich pić podczas jazdy)
W końcu mamy MIECHUCINO. Śpimy u mojej kumpeli z klasy - Sonii.
Przychodzi też Gosia, jej sąsiadka. : ) Ogólnie zrobilismy sobie grilla, siedzielismy do nocy pijąc pyszny napój zwany piwem.
Przyjechał też Paweł, jeden z członków naszej grupy. Niestety nie mógł z nami jechać, bo po prostu nie miał odpowiedniego sprzętu oraz rodzinne sprawy się przyczyniły do tego. Poszliśmy spać koło 2.00.
DZIEN 8.
Wstalismy szybko, bo koło 8.00. Padało, LAŁO, namiot trochę przemókł. Wywalone w to, jest cudownie. : ) Jeszcze 40 km do domu. Sonia zrobiła nam jajecznicę, zwinęliśmy obóz, podziękowaliśmy i pojechalismy do Leźna. : ) Przed nami wiele podjazdów, jak to na Kaszubach. Ten w Łapalicach najgorszy... Kartuzy, policja kieruje ruchem. Droga na Żukowo pusta. My możemy jechać. Więc fajnie. : ) Droga pusta więc można lecieć ile sie chce. Dojeżdżamy po chwili do Borkowa, a tam wypadek. BMW 7 wbiło się pod cięzarówkę. Straciło panowanie, dlatego objazd. Jeszcze tylko 11 km. : ) W końcu Żukowo, deszczyk kropi a my już mamy tylko 7 km. Już cali zadowoleni mijamy tablicę Leźno. Tam skręcamy w LEWO i mamy grupę powitalną - Agata (dziewczyna Dawidziora) oraz Mikołaj. Przejechaliśmy przez wstęgę, wypilismy szampana. : ) Miło było, każdy z nas był dumny, że udało się osiągnąć ponad 700 km. Wyszło coś koło 750km. Posiedzielismy, zaczęło padać więc pojechalismy do domów. Aż szkoda było się rozstawać...
Budzet - wydaliśmy około 350 - 400 zł (około 50 zl dziennie)
Co zrobilismy?
Wymienilismy dętkę Dawidowi.
PODZIĘKOWANIA
-dla rodziców, rodzin za to, że dali nam pieniądze na wyprawę.
-dla wszystkich którzy trzymali za nas kciuki
-za każde miłe słowo, gest, pozdrowienie na trasie.
-dla Dawida babci, rodziny z Ustki i Sonii oraz jej rodziny za przenocowanie.
-dla całej ekipy* za super spędzony czas.
*PPS - jest to nasza grupa rowerowa (Pogromcy Polskich Szos). Wielu ludziom nazwa kojarzy się z POLSKĄ PARTIĄ SOCJALISTYCZNĄ i to jest złe!
https://plus.google.com/photos/114265792280169960859/albums/5912031867769935281?banner=pwa - zdjęcia z wypadu : )
PS : Jeśli kogoś minęliśmy i ktoś nas kojarzy - piszcie : )