Dzisiaj, mimo długiego (poprzedniego) wieczoru, udaje się wystartować troszkę wcześniej niż wczoraj.
Do Gaci droga twarda, a potem miłe zaskoczenie w lesie, gdzie piaski również zostały mocno ubite przez ostatnie opady. Pierwszy dłuższy postój wypada przy Bagnie Wielkim. Żeby je zobaczyć, trzeba zmierzyć się z rozpadającą się infrastrukturą.
Tuż za rezerwatem spotykamy leżącego na drodze padalca, którego ratujemy przed najeżdżającym samochodem.
Z Żarnowsk jedziemy wzdłuż brzegu jeziora Łebsko. Droga nie najgorsza, choć miejscami trafia się trochę piachu.
Tuż przed Łebą niespodzianka - kapeć u Marchosa. Oczywiście, w tym samym kole, co wczoraj. Oczywiście, znowu dziura od środka.
Po dwudziestu minutach ruszamy dalej, najpierw (obiecane) lody, potem kurs do ujścia Łeby.
Atmosfera Łeby nie bardzo nam odpowiada. Wszędzie tłumy - ludzi i samochodów. Na plaży tłoczą się jak
uchatki na Cape Cross... Masakra. Szybko opuszczamy kurort i ruszamy na szlak rowerowy R-10, prowadzący Mierzeją Sarbską do Stilo.
Szlak, wbrew moim obawom, okazuje się całkiem przejezdny. (Odmienne zdanie na ten temat mają pewnie
aniathema i
sirmicho, którzy wycofują się z powrotem do Łeby).
Na początku trochę kałuż i błotka, ale w zdecydowanej większości równa twarda ścieżka, na której jedyną przeszkodą są korzenie.
Krótki odcinek (ten najładniejszy) trudniejszy - trochę piachu, potem kluczenie po wąskiej ścieżce na zboczu wydmy. Kilka miejsc, gdzie trzeba zejśc z roweru.
Ale trasa zdecydowanie warta przejechania. Po prostu przepiękna.
Dalej już łatwo, po płytach do Stilo. Wjechać można (zgodnie z drogowskazami dla rowerzystów) wygodną twardą drogą aż pod samą latarnię.
Po jej zwiedzeniu zjeżdżamy na dół szlakiem pieszym (da się bez trudu) i wjeżdżamy na asfalt. Powrót musi być łatwiejszy.
W Sarbsku zatrzymujemy się na pierogi, a zaraz potem niespodzianka - kapeć u Marchosa.
I ponownie tylne koło, ponownie dziura od środka. Zapasowe dętki się skończyły, więc tym razem niezbędne jest klejenie. Przy okazji próbujemy znaleźć przyczynę tak częstych kapci i wszystko wskazuje na zbyt luźno siedzącą opaskę.
Po jej poprawieniu i załataniu dziury ruszamy dalej. Ujeżdżamy tylko 2,5 km, żeby stwierdzić, że... tak, kolejny kapeć.
Trudno, wieczór się zbliża, więc Marcin zostaje dziergać z dętki nową opaskę, a ja z chłopakami jadę do Izbicy.
Skrót przez drogę pożarową nr 40 okazuje się wygodny i twardy, więc szybko docieramy do szlaku rowerowego.
Stąd już tylko rzut beretem do domu. Udaje się dojechać przed zmrokiem.
A Marcin dociera niewiele później, jadąc na własnoręcznie sklejonej opasce. Już bez kapci.