Korzystając z długiego weekendu 15-18.082013 wybraliśmy się w nieodległe od nas, ale mimo to nieznane nam zupełnie tereny. Jechaliśmy we trójkę: ja, ewcia i Rafał z poza forum.
Mapka ze zdjeciami:
http://www.everytrail.com/view_trip.php?trip_id=2280952Za logger służył mi aparat z funkcją zapisu trasy, z czym jak widać na mapie, nie do końca sobie poradził, stąd długie linie proste i dziury w śladzie. Ponieważ googlemaps nie dały sobie rady z przetworzeniem w czytelny sposób czterech plików .log, znalazłem tą fajną stronkę która jak widać dała radę i nawet pozwala podpiąć automatycznie zdjęcia z picasy. Można tez dodać opis wycieczki. Całkiem ciekawa platforma do dokumentowania naszych wyjazdów.
Dla tradycjonalistów galeria w picasie:
https://picasaweb.google.com/103094585567971848950/SzwajcariaSaksonka?noredirect=1#Czwartek - Wystartowaliśmy w Zgorzelcu, do którego dojechaliśmy pociągiem. W pierwszym niemieckim dyskoncie mamy przykrą niespodziankę, bo nie można płacić naszymi kartami płatniczymi ani kredytowymi. Przyjmują tylko karty w euro
Trasa przez Niemcy to nic specjalnego, pagórki i wioski podobne do naszych na Dolnym Sląsku. Na nocleg zatrzymujemy się na kempingu w Rumburku, zaraz za czeską granicą. Fajne miejsce, coś w rodzaju niewielkiego, ale nowego ośrodka sportowego. Jest też restauracja więc dzień kończymy czesneczką i piwkiem.
Piątek - Ruszamy rano i kierujemy się najkrótszą drogą do Niemiec. Miłe zaskoczenie bo prowadzi ona przez teren parku narodowego i jest bardzo ładna. Od miejscowości Kyjov jedzie się w wąwozie, wzdłuż strumienia, pomiędzy skałami. I cały czas w dół. Świetna trasa.
Nie ma jednak nic za darmo i zaraz po przekroczeniu niemieckiej granicy zatrzymuje nas solidny podjazd przez wieś Hinterhrmsdorf, które jak informują tablice była wybrana w roku 2011 najładniejsza wsią Niemiec. Rzeczywiście ładna, ale bardziej w niemieckim rozumieniu, bo wszystkie domki odpicowane, ale bez jakiegoś wyjątkowego klimatu. Ciśniemy drogą do Bad Schandau. Malownicza droga pomiędzy wzgórzami. Jeżdżą nią turystyczne, zabytkowe tramwaje. Gładziusieńki asfalt i cały czas delikatnie w dół. Za Porschdorfem kilka solidnych, kilkunastoprocentowych podjazdów, ale krótkich, za to widoczki niczego sobie. Docieramy w końcu do głównej atrakcji dzisiejszego dnia - Bastei. Jest to zespół skał wznoszących się na wysoko nad brzegiem Łaby. Łączy je kamienny most po którym dostajemy się na teren istniejącego tu dawniej zamku, po którym nie zostało już praktycznie nic, ale bilecik za 1,5 euro trzeba kupić. Widoki stad są przepiękne i jest to obowiązkowy punkt w Szwajcarii. Zjeżdżamy dookoła przez Stadt Wechlen. Zamiast jechać droga omijającą miasto wybieramy stromą ścieżkę pomiędzy domkami wciśniętymi w strome zbocze nad rzeką. Jedziemy "Elbe Radweg" biegnącą nad samym brzegiem. Prawdę mówiąc chyba nie dał bym rady przejechać całego szlaku, który ma ok 1000 km. Trochę nudno, wolę po górach
W Rathen okazuje się, że dalej tą stroną rzeki nie da się jechać, bo są schody, więc przepływamy na drugi brzeg promem (80 centów za osobę i coś tam jeszcze za rower). Z Rathen można podejść pieszo na Bastei, co jest chyba szybszym rozwiązaniem niż jazda dookoła rowerem. Ekipa jest już zmęczona więc prujemy szybko na kemping do Mezni Louka po czeskiej stronie. W pobliskiej knajpie nie ma piw w butelkach więc tankuję z kija prosto do bidonu
Sobota - Rano chcemy zaliczyć kolejną atrakcję - Pravicicką Branę. Co to jest, można zobaczyć na zdjęciach. Musimy się wrócić 3 km, wiec sakwy zostawiamy na kempingu, co okazało się dobrą decyzją, bo do bramy idzie się pieszo ok 30 min, a na dole nie ma nikogo, kto może popilnować rowerów z bagażem. Na upartego można wprowadzić rowery/wyjechać na górę, ale z sakwami było by trochę ciężko, poza tym jest zakaz. Brama i okoliczne skałki fajne, ale jak dla mnie to szału nie ma
Ostatecznie z kempingu wyruszamy o 12. Jedziemy na wschód przez Góry Łużyckie. Mają ciekawe ukształtowanie, takich jakby pryszczy
Widać to na googlemaps/teren. Zaczyna się robić ciężko, a to za sprawą stromych podjazdów. Rafał nie jest przyzwyczajony do jazdy w górach i po kilku ma już dość. Dzielnie się trzyma, ale widać, że jeszcze trochę i padnie. Decydujemy się więc wyjechać z gór na bardziej płaskie tereny na południu. Obiecałem Rafałowi, że o 18 będziemy na kempingu i słowa dotrzymuję. W barze wybór niewielki: knedliki z mięsem, utopence, matesy i Rozhorozec. Zamawiam wszystko
Niedziela - Mamy jeszcze trochę górek do Jeleniej Góry, a chcemy jeszcze zaliczyć Jesteda, więc wyruszamy o 7. Jested to góra-lejek wznosząca się nad Liberecem. Przez swój charakterystyczny kształt, z kosmicznym hotelem, jest dobrze widoczna z Karkonoszy. Ewa zawsze chciała na nią wjechać więc teraz nie chce odpuścić i musimy się męczyć. Podjazd jest dość długi, ale łagodny, 5-7% więc jedzie się miło. Dopiero 3 km przed szczytem nachylenie wzrasta momentami do 13%. Wczoraj się najadłem utopenców, więc nie jest to wielki problem, udaje mi się nawet odjechać z sakwami dwóm facetom na góralach
Widoki z góry super. Zwłaszcza "pryszcze" Gór Łużyckich wyglądają ciekawie. A na dole Liberec. Zjeżdżamy długim zjazdem do miasta i łykamy kolejne kilometry bo trzeba zdążyć na pociąg. Przed Harachovem czeka na nas jeszcze ostatni długi podjazd, którego jakoś nie przewidziałem, ale w sumie bez problemu i o 14 jemy obiad w Jakuszycach. W Jeleniej mamy jeszcze czas na lody i piwko, a o 18 wracamy pociągiem-sauną do Wrocławia.
Rafał tydzień wcześniej zdobył Mount Blank i stwierdził, że ta wycieczka go bardziej wymęczyła
Ja też czuje w nogach, ale to chyba ten wyścig pod Jested.