W ubiegły weekend odbyłem dwudniową wycieczkę rowerową, której celem było niemieckie miasto Gorlitz. Od jakiegoś czasu planowałem sobie ten wypad, ale jakoś się nie udawało. Tym razem jednak zmobilizowałem się i w sobotę wystartowałem.
Z pewnym niepokojem śledziłem prognozy pogody, bo jechać cały dzień i zmoknąć w drugiej połowie września, kiedy deszcz jest nieprzyjemnie chłodny, nie jest czymś godnym polecenia. Rano padało, ale zapowiedzi były optymistyczne. Miało przestać padać koło dziesiątej. No i tak się właśnie stało. Wyjechałem zatem krótko po tej godzinie. Do przejechania był spory odcinek, a zważywszy, że nie lubię jeździć po zmroku, musiałem się streszczać. Wcześniej obmyśliłem swoją trasę i trzymałem się jej dość skrupulatnie. Do Lwówka Śląskiego, za którym wkroczyłem na „dziewicze trasy”, dotarłem około piętnastej. Na liczniku wybiła setka. Tu wjechałem do centrum, by zaczerpnąć nieco gotówki z bankomatu. Pogoda była ustabilizowana na kiepskim poziomie, ale na szczęście opadów nie było. Jako zmarzluch ubrałem się bardziej niż obficie: długie spodnie, trzy wdzianka na górę, czapka i długie rękawiczki. I raczej się nie przegrzałem… Na trasie zjadłem tylko słodką bułkę, dwa batony i banana. W planach miałem stanąć gdzieś na normalny obiad, ale czas mnie gonił. Od Lwówka z uwagą obserwowałem nowe dla siebie widoki. Aż do samego Zgorzelca, w którym miałem zarezerwowany nocleg, droga była lekko interwałowa. Nie były to żadne góry, ale jednak czasem należało się nieco namachać. Wybierałem raczej drogi wojewódzkie i lokalne, ale odcinek między Gryfowem Śl. a Lubaniem pokonałem drogą krajową. Ruch nie był zbyt duży, a poza tym droga ta ma wygodny pas awaryjny. Tutaj złapał mnie lekki deszczyk, ale szybko się gdzieś ulotnił. Wziąłem ze sobą aparat fotograficzny, ale zaczął coś szwankować, bo już na ekraniku widziałem, że zdjęcia są nieostre. Zrobiłem jak to mam w zwyczaju kilka zdjęć z tabliczkami miejscowości. Na ich zwiedzanie nie miałem czasu. Od Lubania brnąłem już bocznymi drogami. W Zgorzelcu byłem po osiemnastej. Nawet sprawnie znalazłem swoją kwaterę – Dom Turysty na ul. Partyzantów. Schowałem rower, w pokoju zrzuciłem plecaczek ze swoim małym bagażem, zażyłem kąpieli. Kiszki grały mi marsza. Obok Domu Turysty jest fajna knajpka. W niej to zjadłem obfitą obiadokolację (rzecz jasna kotlet świniowy). Później zrobiłem zakupy na śniadanie. Usnąłem w ciepłym łóżeczku, a niedopite piwko świadczyło, że sen przyszedł niepodziewanie…
Nazajutrz wstałem przed ósmą. Zjadłem śniadanie. Ze zdziwieniem poczułem że bolą mnie nogi. Było to efektem jazdy z lekkim stanem chorobowym. Już poprzedniego dnia jakoś kiepsko mi się jechało, zwłaszcza podjazdy sprawiały mi sporo kłopotu. Teraz przyczyna słabości ujawniła się. No ale cóż było robić? Nie była to jakaś przypadłość, która uniemożliwiałaby dalszą jazdę. Wymagała tylko przełamania się. Pierwszym moim niedzielnym celem było niemieckie miasto Gorlitz. Przed wojną wraz ze Zgorzelcem stanowiły jedną całość. Teraz granica na Nysie Łużyckiej je podzieliła. Część niemiecka jest większa i co tu dużo mówić, ładniejsza. Bardziej zadbana i posiadająca więcej ciekawych zabytków. Zwłaszcza imponujący jest ratusz i katedra. Zjeździłem nieco wyłożone brukiem stare miasto. Popstrykałem parę zdjęć. Nawet aparat po niemieckiej stronie jakby odżył. Około dziesiątej wyruszyłem w powrotna drogę do Świdnicy. Przy okazji postanowiłem zaliczyć kilka brakujących gmin z tego rejonu. W sobotę „zdobyłem” Gryfów Śl., Olszynę, Lubań, Siekierczyn, Sulików, Platerówkę i Zgorzelec, a w niedzielę dołożyłem Zawidów i Leśną. Na Dolnym Śląsku zostało mi ich może pięć-sześć, dokładnie nie pamiętam. No ale to już raczej nie w tym roku.
Jechałem dziurawymi bocznymi drogami. Trasa była mocno urozmaicona i trudna. Niby to tylko pogórze Gór Izerskich, ale praktycznie od Zawidowa do Jeleniej Góry droga falowała. Nie brakowało dość ostrych odcinków. Osłabienie dawało znać o sobie. Przemieszczałem się wolno. Pogoda przynajmniej postanowiła nie przeszkadzać. Było bezdeszczowo, wiatr był minimalny, a czasem nawet wyglądało słońce. W Jeleniej Górze byłem po piętnastej. Licznik wskazał 103 km. Zdziwiło mnie to, bo wydawało mi się, że będzie mniej. No ale trzeba przyznać, że nie jechałem najprostszą droga, tylko lawirowałem między gminami. Za Jelenią Górą trasa jest mi już doskonale znana. Nie wiem jak to jest. Nowe odcinki jedzie mi się mozolnie, a kilometry nie chcą przybywać. Te już znane przebiegają znacznie szybciej. Oto już ostatni ciężki podjazd do Miedzianki, oto Marciszów, Wałbrzych i Świdnica.
W Świdnicy zameldowałem się razem z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca.
Dane wyjazdu
Sobota
dystans 159,4 km w czasie 6:42 h
Trasa: ŚWIDNICA-Słotwina-Komorów-Milikowice-(Ciernie)-Świebodzice-Siodłkowice-Dobromierz-Jugowa-Roztoka-Borów-Dzierżków-Gniewków-Czernica-zębowice-Jawor-Piotrowice-Chroslice-Sichów-Łaźniki-Rokitnica-Kozów-Złotoryja-Jerzmanice Zdrój-Pielgrzymka-Nowe Łąki-Czaple-Bielanka-Lwówek Śl.-Płóczki Dolne-Gradówek-Ubocze-Gryfów Śl.-Biedrzychowice-Olszyna-Olszyna Dolna-Uniegoszcz-Lubań-Zaręba-Siekierczyn-Włosień-Mikułowa-Studniska Dolne-ZGORZELEC
Niedziela
dystans 180,6 km w czasie 7:52 h
Trasa: ZGORZELEC-(NIEMCY)-Gorlitz-(POLSKA)-Zgorzelec-Koźmin-Zawidów-Stary Zawidów-Miedziana-Bierna-Radzimów-Platerówka-Przylasek-Jurków-Leśna-Świecie-Giebułtów-Złoty Potok-Bartoszówka-Zacisze-Karłowiec-Brzeziniec-Karłowiec-Mirsk-Mroczkowice-Orłowice-Krobica-Gierczyn-Przecznica-Proszowa-Kwieciszowice-Mała Kamienica-Stara Kamienica-Rybnica-Siedlęcin-Jelenia Góra-Łomnica-Wojanów-Bobrów-Trzcińsko-Janowice Wielkie-Miedzianka-Ciechanowice-Marciszów-Sędzisław-Jaczków-Witków Śl.-Czarny Bór-Boguszów-Gorce (Stary Lesieniec-Kuźnice Św.)-Wałbrzych-Pogorzała-Witoszów Górny-Witoszów Dolny-ŚWIDNICa
Parę fotek na stronie
http://www.bikeforum.pl/threads/36861-Hajda-na-Niemiaszka-wrzesień-2013?p=304784#post304784