To był mój pierwszy start w Nocnej Masakrze.
Trasa rowerowa liczy 200 km (optymalnie), czas jazdy 15 godzin w najdłuższą noc w roku, start 16:30, meta 7:30. W tym roku warunki pogodowe były wyśmienite. Bez śniegu, lodu, mrozu - żadna tam masakra. Temperatura na trasie 2-4 stopnie, lekki deszcz o godzinie 22 (jednak rękawiczki przemoczył i trzeba było zmienić) i przelotne śnieżne kulki po północy (opad poprzedzony błyskawicą, więc można powiedzieć: burza śnieżna, ale po chwili wszystko ładnie stopniało). Głównym czynnikiem masakrującym był silny wiatr zachodni, powrót do bazy pod wiatr. No i oczywiście nawigacja nocą w dużych kompleksach leśnych. Dodatkowo w czwartek i piątek padało, więc sporo kałuż. Błota na szczęście mało, bo nawierzchnie raczej piaszczyste.
Dojazd
Wyjazd w sobotę i powrót w niedzielę to optymalne warunki do wykorzystania mini biletu turystycznego (39 zł plus rower). Regionalnym EZT do Piły i przesiadka na regionalny Link do Szczecina. PESA musi dopracować sterowanie drzwiami w toalecie. Guziki rozmieszczone nieintuicyjnie w rogu pomieszczenia i każdy się z nimi szarpie. Na tyle skutecznie że w drodze powrotnej albo pełen ekshibicjonizm (sterownie nie działa, drzwi otwarte) albo szarpanie drzwiami po zębatkach. Linia kolejowa 403 Piła - Stargard to też ciekawostka, połączenia raz likwidowane, raz wznawiane - na razie pociągi jeżdżą i obłożenie jest całkiem spore. Śmiesznie wyglądają przystanki w środku lasu, ale jednak ludzie tam wsiadali.
Baza
W szkole, ciekawostka wyłączone automatyczne drzwi rozsuwane, a klamki brak. Sala wygodna, ale my tutaj nie dla atrakcji bazy. Krótka odprawa i dostajemy mapy. Naniesionych jest 17 punktów, prawie wszystkie na wschód od bazy. Mniej więcej w środku punktów zlokalizowana jest wiejska świetlica czynna przez całą noc z ciepłymi napojami. Nie byliśmy - świetlica była jednocześnie punktem trasy tylko dla pieszych, wobec braku punktowania dodatkowych kilometrów świetlicę odpuściliśmy. Jadę z Jackiem i jego kolegą Wojtkiem z Warszawy. Jazda w kilku ma plusy i minusy. Plusem jest możliwość rozproszenia się i czesania lasu w poszukiwaniu punktów mało charakterystycznych, plusem jest też praca kilku głów gdzie każdy może coś podrzucić. Niestety tym samym proces decyzyjny się wydłuża i to jest minus.
Start
Pierwszy punkt – ruiny na górce - i od razu zonk. Drogi dojazdowej w terenie nie ma, było coś kilkaset metrów wcześniej ale czy to ta? Szybka decyzja - atakujemy punkt zamiast pod południa od północy, okrążając częściowo jezioro. Rozproszone czesanie odnosi skutek i skrajny lewy z trójki nadziewa się na ruiny. Punkt drugi - pojawia się najczęstsze tej nocy określenie - szczyt górki. Nieco błądzenia i czesania, ale trafiamy. Punkt kolejny, też konieczne lekkie czesanie. Czwarty - ruiny na górce, jako element mylący pojawia się dwóch gości którzy po podbiciu punkt oddalili się od rowerów w drugą stronę i nawet o tym nie wiedzą. Kolejny punkt i znowu szczyt górki.
Tu drobna uwaga do Daniela (organizatora) - czynne wojskowe lotnisko w Mirosławcu nie było zakreskowane na mapie jako teren niedostępny. Nieco naszej wiedzy ogólnej (katastrofa Casy) pomaga w nieładowaniu się w kuszące asfaltowe ścieżki w lesie, a nasz wariant ładnych kilka kilometrów wiedzie drogą wzdłuż ogrodzenia, czyli straty czasowej nie było. Znam jednak osobiście przypadek pieszego na Harpaganie w Gdańsku Osowej, który mimo zakreskowania terenu lotniska pasażerskiego w Gdańsku (!), zdziwił się że nie dało rady ściąć przez pas lotniska i musiał je obchodzić, więc ludzie są różni
Na kolejny punkt moja sugestia jazdy asfaltem i drogą (ciągła kreska na mapie) nie przechodzi i jedziemy przecinką która się kończy i nieco klucząc w końcu wylatujemy na właściwą drogę. Kolejne ruiny na szczycie to raptem mały betonowy klocek i to wcale nie na szczycie, który omijamy, ale po zawróceniu dostrzegamy co to było. Zjazd do krajowej 10-tki i prawie 10 km z wiatrem śladem BBTouru, aż do stacji paliw. Kawa, bułka, nawet dwie. Jakoś w czasie jazdy picie i jedzenie nie wchodzi i trzeba z rozsądku nieco na siłę jeść. Po wjeździe do lasu nieco jesteśmy osłonięcie od bocznego wiatru, ale niebawem wyjeżdżamy na otwarty teren i zaczyna nami miotać, tym bardziej że trzeba cały czas szukać wąskiego skrawka pobocza na niewygodnych kocich łbach. Docieramy do największej porażki, czyli godzinnego kręcenia się w kółko w poszukiwaniu rozwidlenia jarów. Teren mocno pofalowany i błędem było założenie że wjechaliśmy w okolice punktu. Niestety nikt nie przeforsował najrozsądniejszej propozycji namierzenia się od asfaltu. No, ale każdy łudził się nadzieją że jazda dwóch kilometrów w celu namierzenia się będzie stratą bo zaraz punkt znajdziemy
Następny punkt to... zgadliście, ruiny na szczycie. Tym razem wysadzony bunkier. Szybki zjazd ze zwiększoną mocą oświetlenia po równej szutrówce w celu dogonienia kompanów jest czystą przyjemnością. W Tucznie kolejny błąd, ale nie do końca z naszej winy. Właściwa droga odbijała pod nieco innym kątem niż na mapie i po kilku chwilach przedzierania się przez coraz gęstszy las robimy wycofanie.
Kolejne dwa punkty to zmiana charakteru. Zamiast ruin na szczycie inna specjalność rajdów na orientację: przyczółki mostów kolejowych. Na pierwszy dojeżdżamy od drugiej strony rzeki. Naprawdę usilnie wypatrywałem drogi po właściwej stronie i nie było nic widać (jednak była). Skoro jednak ktoś przerzucił kilka kłód przez rzekę to napieramy. Ciekawostka - gruby mech na drewnie wcale nie był śliski i dało się na takiej poduszce całkiem pewnie poruszać. Kolejny punkt po mała porażka. Trudno winić jednak siebie, na podstawie dostępnych informacji wybraliśmy drogę po torowisku (4 km). Był inny dojazd, ale dopiero widoczny na innych mapach niż nasze lub przypadkowym w nie wjechaniu. Przynajmniej nic w nas nie wjechało, bo krótko po podbiciu i zjechaniu z torów jakiś nocny towarowy jednak jechał.
Przelot pod wiatr przez Kalisz po jeszcze jeden punkt i jesteśmy na mecie.
Czas 14:45 (kwadrans przed limitem)
punktów 12/17, za to tylko jeden punkt za takim mistrzem jak Paweł Brudło, lider tegorocznej klasyfikacji RNO.
To była przyjemność obserwować Jacka w akcji, sprawna jazda sztywnym trekkingiem - zawsze z przodu naszej trójki, bystre oko, doświadczenie z mapą, dyscyplina na przerwach. Można się uczyć.