Siemka
Dla przypomnienia mnie: Głównie udzielałem się tutaj w 2011 roku. Chwaliłem się wycieczką na trasie
Warszawa (a raczej PodWarszawie) - Sosnowiec, oraz wyprawą
znad ujścia Loary do Wiednia, na którą pojechałem z ojcem.
Po czerwcu 2012 zdradziłem Was z forum bieganie.pl i jest mi tak strasznie przykro.
Lata 2012 i 2013 to dla mnie głównie było bieganie. Zszedłem poniżej 50 minut na 10km, poniżej dwóch godzin w półmaratonie i w końcu, w tym roku, pobiegłem w obydwu maratonach organizowanych w Warszawie. Czasy takie sobie - raz 4:19, raz 4:29 - ale też biegłem bez specjalnej napinki. Pierwszy, maraton Orlenu w kwietniu, żeby po prostu sobie udowodnić, że umiem; drugi, przed tygodniem, już z myślą, że to bieganie to takie trochę nudne jest. Biegać będę dalej, bo moje warunki pracy akurat świetnie pasują do godzinnych porannych treningów, a poza tym to dobrze robi na ogólną kondycję, ale rower jest o tyyyyle ciekawszy...
Poza tym to nie jest tak, że przez ten ostatni rok z hakiem w ogóle nie jeździłem. Na początku maja byłem w Bonn i w ramach zwiedzania zrobiłem
kółko do Aachen i z powrotem, podczas którego zabłądziłem w parku narodowym, w którym w każdą stronę było pod górę (). Nigdy, ale to nigdy nie wierzcie tabliczkom na niemieckim drogach rowerowych. Poza tym, że są niemieckie, to zazwyczaj - owszem - pokazują prawidłową drogę, tylko taką totalnie dookoła wszystkiego. Chcecie gdzieś w Niemczech dojechać rowerem - pytajcie localsów o drogę. Choćby na migi.
Później, pod koniec maja i na początku czerwca, wybraliśmy się z tatą na "domknięcie" naszej trasy z 2011 roku, czyli przejechanie rowerem pozostałego odcinka między Wiedniem a Sosnowcem. Wystartowaliśmy z Sosnowca, przejechaliśmy przez Cieszyn później do Brna, stamtąd do Wiednia i do Bratysławy. Plan oryginalnie zakładał wrócenie rowerami do Sosnowca (byłoby ładne kółko dookoła granicy czesko-słowackiej), ale to akurat był czas, gdy w Czechach zaczynały się powodzie. Zlało nas na drodze do Brna, na drodze do Wiednia (ale to akurat była fajna trasa, 150km jednego dnia z sakwami), oraz totalnie uprało i odwirowało na trasie z Wiednia do Bratysławy. Na szczęście w Wiedniu trafiliśmy akurat na dwa dni dobrej pogody. A Bratysława nawet w deszczu spodobała mi się tak bardzo, że jutro zaczynam kurs języka słowackiego
Tak naprawdę to nadal na "domknięcie" czeka 50-kilometrowy odcinek od pewnego małego miasteczka na Morawach do Brna. Zbierało się na kolejną burzę i zdecydowaliśmy się przejechać go pociągiem. Na pewno kiedyś tam wrócę.
W czerwcu natomiast
pojechałem do Białegostoku. Bardzo miła, spokojna trasa, z jednym tylko na oko 30-to kilometrowym odcinkiem, na trasie nr "50 "przed wjazdem do Broku, gdzie trzeba było mijać się na centymetry z ciężarówkami. Wracałem pociągiem z dwójką innych rowerzystów i nie zapomnię miny jednego z nich, gdy na pytanie, jak długo jedzie się spod Warszawy do Białegostoku odpowiedziałem, że dwanaście godzin
(a konkretnie 10h jazdy i 2h odpoczynku po drodze)
No i tak. Teraz sezon już powoli zbliża się do końca, ale tak sobie myślę, że w przyszłym roku chętnie bym wystartował w kilku maratonach rowerowych w kategorii "inne". Moja krowa trekkingowa, czyli ważący 18kg Kross Trans Sander z planetarną przerzutką, niespecjalnie nadaje się do takich wyścigów, ale zastanawiam się, czy jeśli zimę przeżyłbym o chlebie i wodzie to udałoby mi się zaoszczędzić na drugi rower. Najbardziej chciałbym
to cudo, ale być może jakiś tańszy cross też da radę
A w ogóle to w bardzo odległych planach na przyszłość - gdy już spłacę kredyt na dom - mam podróż rowerem do Szanghaju. Ale o tym innym razem.
Fajnie być tu znowu