Mój BBTCzas 48 godzin 20 minut.
Dystans niby 1008 km, ale każdemu wyszło więcej; co jest raczej oczywiste jak trasa lawiruje wokół ekspresówki, a oficjalny dystans się nie zmienia.
Moje założenia, na podstawie porównania się z osobami które znam: czas poniżej 48 h, a jeśli się nie da to 50 h. Pomimo debiutu założone cele wyznaczone były idealnie.
StartStart i od razu zaskoczenie. Jak zwykle grupka czaruje i wychodzę na czoło. Na szczęście po kilku kilometrach sytuacja się stabilizuje i dajemy równe zmiany. Prędkość przelotowa 35 km/h, może więcej. Jest z wiatrem, słonecznie, nie za ciepło – warunki idealne. Przed Dargobądziem mam pierwsze otrzeźwienie żeby bardziej spoglądać na Garmina, grupa skręca w prawo aby przejechać przez wieś, ja jadę obwodnicą. Owszem jest zakaz rowerów – ale, po pierwsze – organizator wspominał że w licznych miejscach będzie można spotkać takie znaki i niekoniecznie należy się nimi kierować, po drugie - nie jest to zakazana kategorycznie ekspresówka, po trzecie – przejazdy przez miejscowości pomiędzy punktami kontrolnymi nie były narzucone. Cisnę sam, ale mimo łagodniejszego podjazdu dystans jest minimalnie większy i swoją grupkę muszę gonić na szczycie górki.
Dostałem za to ostatecznie dziesięć minut kary. Przez Wolin i później jedziemy już zgodnie ze śladem. Tempo utrzymujemy cały czas wysokie, zastanawiam się głośno czy to nie błąd, bo łykamy kolejne grupki, także nie nowicjuszy, co widać po różnych kolorach numerów – świeżaki różowe jako te dziewczynki, wyjadacze żółte. Wobec braku głosów na zwolnienie tempa – ciśniemy dalej. Nikt nas nie wyprzedza, nawet Hipki, które startowały jedyne 5 minut po nas.
1. Płoty 76 kmNa punkt w Płotach skręca Góral nizinny i tym samym odpada od nas, my lecimy dalej. Pojawia się samochód z kamerzystą. Śmiesznie to wygląda bo ekipa z samochodu filmuje naszą trójkę, potem robi skok do kolejnej grupki a i tak za chwilę się spotykamy. Trzy razy mamy takie parcie na szkło, że kasujemy grupki przed nami.
2. Drawsko Pomorskie 130 kmPunkt w Drawsku jest nieco na uboczu i gdyby nie krzyki z boku pewnie byśmy przegapili. Poza tym Inermarche to nie Biedronka, jak opisany był punkt.
Na punkcie pojawiają się Hipki, przewaga jest około 10 minut. Wobec pewnego rozprężenia z punktu startujemy we dwójkę ja i Krzysztof Piesiak. Nasz duet, za wyjątkiem krótkiej chwili, utrzyma się aż do mety w Bieszczadach. Za Drawskiem rozpoczynają się hopki na wysokości poligonu, bardzo to malownicze, a trasę już znam i lubię. Mój towarzysz nieco odstaje na podjazdach, ale na płaskim daje mocno i wydaje się w tym momencie mocniejszy. Zmiany dajemy uczciwie, wiedząc że od Kalisza Pomorskiego na drodze nr 10 wiatr boczny zmieni się na tylny. Po wjechaniu na dziesiątkę dogania nas mocna grupa. Na marginesie, są to pierwsze osoby które nas wyprzedzają, do tej pory to my pompowaliśmy sobie ego wyprzedzając wszystko co się rusza
Tempo od razu rośnie, chociaż pytanie czy cisnący mocno lider grupki nie spuchnie. Nie spuchł – był to Dariusz Bulanda – zwycięzca kategorii open. Natomiast dawanie zmian takiej „końskiej” grupie o mało nie przypłaciłem kontuzją. Lekko naciągnąłem mięsień obszerny przyśrodkowy – część czworogłowego uda przy kolanie. Opamiętanie przyszło w ostatniej chwili – jeszcze kilka kilometrów szarpiącej walki o utrzymanie koła przy prędkościach powyżej 40 i położyłbym wszystko. Kolega rozsądnie odpuścił już znacznie wcześniej.
3. Piła 227 km Piła, lider porwał swoją czteroosobową grupkę i jedzie tylko z jednym kompanem. Wyjeżdżają z punktu po naszym przyjeździe. Ja czekam na kolegę, dołącza też silny Ryszard Herc (w trójkę dojedziemy aż do Gąbina). Na podjazdach ewidentnie czekamy na Krzyśka (potem odżyje), Rysiek daje długie i mocne zmiany kładąc się na lemondce, my także się nie obijamy, ale to Rysiek jest teraz najsilniejszy.
4. Bydgoszcz 306 km duży punkt kontrolny (ciepłe jedzenie, nocleg).
Na punkcie w Bydgoszczy pytam czy nie opóźniamy go za bardzo, ale mówi ze mu to pasuje, bo na naszych słabszych zmianach odpoczywa i potem może tak cisnąć. Na punkcie nieco szukam Krzysztofa, któro mocno mnie zaskakuje pojawiając się po chwili i oświadczając że właśnie się wykąpał bo śmierdział (1/3 trasy), przebrał i umył zęby. 46 minut na punkt.
Po przebraniu Krzysztof przestaje odstawać, faktem jest że robi się płasko. Oraz ciemno. Ryszard mimo słabej lampki ciśnie z przodu 35-36, ja wychodząc na nocną zmianę staram się nie opóźniać, kładę się w dolny chwyt i koniec końców jadę tak samo szybko. Może nawet szybciej bo dwa razy urywam chłopaków. Cóż, nie mam podświetlanego licznika. W ogóle jestem zaskoczony jak wiele korzystam z dolnego chwytu, nawet na drugiej pozycji.
5. Toruń 370 km.Z punktu w Toruniu wyjeżdżamy w piątkę. Akurat jestem na prowadzeniu i sygnalizuję jakieś śmieci na poboczu, aby je ominąć. Na końcu grupki nowy po liźnięciu opony zalicza szlif. Na szczęście nic się nie stało i jedziemy dalej w piątkę. Toruń mija szybko, potem wygodna 91-ka wzdłuż nowej i (co ważne) jeszcze darmowej autostrady. Prawie pustą drogą docieramy do Włocławka.
6. Włocławek 426 km.Hipki 43 minuty za nami. Punkt dobrze wyposażony, jedziemy dalej w piątkę choć momentami jest dla mnie za mocno. Zaczyna padać deszczyk. Jazda na kole nie bardzo jest możliwa bo dostaje się fontannę z piaskiem w zęby. Dodatkowo leśne odcinki są nieco dziurawe.
7. Gąbin 486 km.W Gąbinie ja i Krzysztof dziękujemy chłopakom za współpracę (Ryszard wykręci potem czas 41 h) i jedziemy swoje. Noc bez historii, lekki deszczyk, ja raczej na kole Krzyśka u którego słabość sprzed Bydgoszczy minęła bezpowrotnie.
8. Żyrardów 558 km.Punkt w Żyrardowie wspominam najgorzej. Depresyjna atmosfera, mglisty ranek, nieco muli po nocy, średnia spada, nie wiadomo czy w ogóle dojedziemy. Takie klimaty, o Marzenie też osoba z punktu wspomina czy jej punktów nie zamkną. Po prostu psychiczny dołek. Ale kryzysy są wpisane w taki dystans i trzeba je zwalczyć. Od Mszczonowa zaczynają się niestety ruchliwe drogi. Pierwsza na ogień idzie 50-tka, niby jest pobocze ale wąskie, oddzielone tarką i z kocimi oczkami. A deszczyk pada i tiry tną równo. Potem zjeżdżamy na alternatywę do S7.
9. Białobrzegi 648 km.Nieco szukamy punktu który jest za sceną na rynku w Urzędzie Miasta. Scenę chyba demontują, ale okaże się potem że to dopiero montaż na późniejszy koncert. Deszcz cały czas pada, w budynku poza drożdżówką i kawą jest niewiele. Potem czeka nas największy stres. Wyjazd na DK 7 Warszawa – Radom. Liczne zakazy dla rowerów, niby pobocze, ale tak samo liczne przewężenia przed skrzyżowaniami – a ruch naprawdę duży. Oraz padający cały czas deszcz. Przebijanie się przez Radom w środku dnia też nieciekawe.
10. Iłża 696 km DPKW tym miejscu załamała się nasza fantastyczna jazda. Mając sporą przewagę nad Hipkami tutaj właśnie rozjechały się nasze drogi, i oni nie stając na spanie pojechali na czas 46 h a my ostatecznie na 48. Założenie było takie, że skoro pada deszcz i ma się wypogodzić za kilka godzin, to warto stanąć w motelu, wykąpać się, wyspać i ruszyć na sucho jak będzie ładnie. Po ostatniej nocnej imprezie na orientację nie miałem problemów z zaśnięciem w połowie dnia i plan wydawał się dobry. Wbijamy się do pokoju i planujemy trzygodzinny sen. Taaa. Po 1,5 h przewracania się pod pierzyną zarządzam odbój – dalsze marnowanie czasu jest naprawdę bez sensu. Kolejne 40 minut i około 16:40 ruszamy dalej (potem Krzysztof powie mi, że jednak chwilę chrapałem, więc ta chwile wystarczyła mi na dwie noce). A deszcz i tak spada po chwili od wyjazdu więc z suchości nici, na szczęście niedługo potem się wypogadza. Za Iłżą tasujemy się dwa razy z Transatlantykiem, który jest tutaj u siebie i jest samochód z ludźmi którzy go dopingują. Małe hopki łykamy bez problemów. Przed Ostrowcem dołącza do nas miejscowy szosowiec, ale zgodnie z regulaminem nigdy nie wychodzi na prowadzenie i jedzie raczej z boku. Podpowiada przejazd przez miasto, ale mamy gps i ślad Turysty, który zawiera już sugerowany przez szosowca skrót o całe 50 m
Podczas postoju na zapalenie lampek i regulację przerzutki Krzysztofa, ludzie pytają dokąd jedziemy. Do Ustrzyk (czyli jeszcze 250 km) odpowiadamy, uśmiechając się pod nosem, że nie spytali skąd jedziemy.
11. Nowa Dęba 800 km.Punkt nieco dalej niż się spodziewamy, myli mnie symbol na mapce kilka km wcześniej. W zasadzie to optymalne do miejsce do snu, murowany budynek, materace. Odległościowo i czasowo to z pewnością było optymalne miejsce do drzemki, cóż, wykorzystaliśmy już swój czas i trzeba ciąć. Na punkcie spotykamy po raz kolejny waksmunda. Żali się że z zimna nie chce spływać miód z pojemnika. Po postoju łapią mnie dreszcze i dopiero po kilku minutach jazdy ciało się rozgrzewa a zastane mięśnie robią się elastyczniejsze. Sprzęt zaczyna odmawiać współpracy. Konkretnie tylna przerzutka ma bardzo duże opory przed zmianą w górę, boję się urwania manetki lub linki. Staram się tyłem wachlować jak najmniej co skutkuje zbyt dużym młynkiem lub podjazdem na sztywno. A tuż przed zmieniałem linkę i pancerz, do diaska! A góry dopiero przed nami, po prostu super.
Przed Rzeszowem na krótkim postoju wyprzedza nas trójka batmanów na lewym pasie. Potem tuż przed północą mijając ładnie odnowione miasto, po pustych trzypasmowych ulicach na żółtym migającym mamy bardzo przyjemne odczucia. Dołącza kolejny rowerzysta bez oświetlenia i Krzysiek pyta czy oni tutaj tak wszyscy bez lampek jeżdżą? Przejazd przez Rzeszów jest trywialny (cały czas prosto na Barwinek) i aż dziwne jak jeden z czołowych zawodników mógł tu się kiedyś zgubić.
12. Rzeszów 860 km.Zajazd Taurus jest bardzo dobrze zaopatrzony, wnętrze aż za ciepłe, ale to może zimna noc.
Start znowu dygotliwy.
13. Brzozów 904 km.Koło Gospodyń Wiejskich bardzo się stara nam dogodzić, ale czas jechać. Ubieram się nieco cieplej, może nawet za, ale wolę to niż trzęsienie się. Ranek zastaje nas w Sanoku. Zaczynają się góry. W dolinkach robi się mgliście a temperatura spada do pięciu stopni. Na szczęście kolega pożycza mi nogawki, bo uwierzyłem w prognozę z 13 stopni w nocy i jadę na krótkie spodenki. Jeszcze raz dzięki, bez tego chyba na zjazdach chyba bym zamarzł. Generalnie Krzysiek jest zaskoczony górami i pyta się czy wiedziałem że tutaj tak jest. Niby wiedziałem, ale po prawie tysiącu w nogach kilkuprocentowy podjazd naprawdę bardzo spowalnia prędkość. Zaskakuje jak bardzo. Dodatkowo dobija nas Zdzisław Kalinowski, który jedzie jako wsparcie solisty, który krzyczy: ha! i na podjeździe wobec naszych kilkunastu km/h mija nas z dwu/trzykrotną przewagą prędkości, po czym zawraca. Super, wiemy że jesteśmy zdechlaki i nie trzeba nam tego udowadniać. Jazda do Ustrzyk Dolnych dłuży się nam bardzo.
14. Ustrzyki Dolne 955 km.Na punkcie rozsiadamy się nieco, dożywiamy, bo podjazdy wyssały trochę sił. Dobija nas nieco Góral nizinny na trekingu (!), który zgubiony na pierwszym punkcie pojawia się jak zjawa, dodaje że szukał punktu kilkanaście minut, po czym podbija i leci dalej
Krótka analiza czasu na punkcie dobija dodatkowo faktem, że nie zdążymy przed granicą dwóch dób. Przez chwilę myślę o ściganiu Górala, ale po jego zniknięciu z horyzontu i przebraniu się na lekko (słoneczny poranek i podjazd) pomysł upada. Jedziemy razem we dwójkę i tak też wjeżdżamy na metę.
WnioskiCzas osiągnięty jest całkiem niezły, męczy świadomość dużego marnotrawstwa czasu na punktach. Strategia dzidy od startu do Iłży (moja średnia z jazdy na 400 km - 32,4 km/h, na 700 km - 30,1 km/h) połączona z postojami rzędu pół godziny była trochę bez sensu. Można było stawać na kwadrans, nie dłużej i już tylko na tym zyskać dwie godziny. A spać to tylko wtedy gdy spada się z roweru, a nie planować to. Na pewno sporo zyskałem współpracując z mocnymi chłopakami – szczególne dzięki dla Ryszarda Herca i Krzysztofa Piesiaka. Do punktu w Iłży mieliśmy przewagę nad Hipkami, a stając tam na trzy godziny wypuściliśmy ich do przodu. Poza drobnymi problemami z tylnymi przerzutkami (ja i Krzysztof też – po Iłży) ustrzegliśmy się awarii oraz wypadków. Szczęśliwie opamiętałem się w porę i odpuściłem jazdę z Bulandą, bo byłem już na skraju kontuzji. Padał deszcz, nie było zbyt ciepło (stąd moje częste postoje na sikanie), ale wiatr był sprzyjający. Pytanie czy nie były to optymalne warunki i zmarnowaliśmy szansę na lepszą życiówkę. Dobra, nie ma co biadolić, nie było źle.
Wniosek najważniejszy – jechać swoje, korzystać z grupek ale bez zrywania się, systematycznie odżywiać, mieć odpowiednie ciuchy, nie bąblować na punktach. Oto punkty które realizowałem od tych najlepiej wypełnionych, do tych najsłabiej.
Wniosek nadrzędny – człowiek jest ułomny, wiele osób popełniło proste błędy sprzętowe czy taktyczne, a psychika kieruje wszystkim – zawodnik jadący na rekord po otrzymaniu zimnego prysznica spędził w Iłży kilkanaście godzin czekając na słońce. Na drugim końcu skali działalność Kota, który wykazał się determinacją która zaskoczyła nawet organizatora.
PS. Głosów w głowie nie słyszałem i słoni nie widziałem, na ten level nie wszedłem, oszczędzałem się
PS 2. Pod koniec tyłek na siodło już trzeba było wsuwać pod odpowiednim kątem, po fakcie okazało się że jednak skóra na kościach kulszowych się łuszczy. To dobrze, będzie twardsza