Przypomniało mi się że szkodnik z Marcinem Korzonkiem byli przejazdem w Turkmenistanie.
Na stronie informacji niezbyt duzo - mozna pewnie osobiście dopytać:
http://kumkum2010.wrower.eu/p/trasa.html
Hej!
Coś dawno tutaj nie byłem :-)
Na blogu faktycznie niewiele jest, a jakoś do tej pory nie udało moi się zrobić strony o tej wyprawie, wiedyś powstanie :-)
Co do Turmenistanu: bylismy tam 10 dni, ale cyrki jakie mieliśmy były MEGA GIGANTYCZNE. Właściwie to cała opowieść... (cytaty z artykułu dla "Magazynu Rowerowego" - 2011'03)
W skrócie: Wizy załatwiałem w Polsce w firmie Wadi - zapewniali że sa gotowe, a dwa dni przed odlotem okazało się że nie dostalismy ich - tzn podobno Andrzej nie dostał. Polecieliśmy do Uzbekistanu i tam zaczęliśmy wyrabiac wizę w ambasadnie turkmeńskiej. Niby się to udało (koszt ok 100 $ za tryb Express), ale na granicy:
"Z przekroczeniem pierwszej granicy nie mamy problemów. Po przejechaniu szerokiego na kilkaset metrów pasa ziemi niczyjej i kilku posterunków wojskowych docieramy przed oblicze celników Turkmeńskich. Są oni mocno zaskoczeni naszą obecnością – nie mogą uwierzyć że po drugiej stronie nie czeka na nas umówiona agencja turystyczna, która nas będzie pilotować po kraju. Okazuje się także, że brakuje nam jednego ważnego świstka – „Entry Travel Pass”. Z wielkim trudem udaje nam się pokonać jednak i tą przeszkodę i po kilku spedzonych na granicy godzinach zostajemy wpuszczeni do Turkmenii. "
i dalej:
"Odwiedzamy polska ambasadę, gdzie konsul szczerze nam mówi, że do końca sam nie wie czemu wymagają od nas dodatkowych formalności. Radzi tylko żeby to jakoś załatwić – bo możemy mieć problemy, a oni niewiele nam pomogą w takim wypadku. Próba załatwienia meldunku w urzędzie – bo taki obowiązek maja turyści – kończy się niepowodzeniem. Czujemy się jak w dramacie Kafki –czas ważności wizy płynie nieubłaganie, a my odbijamy się od ściany do ściany biurokratycznej niemocy. W końcu pasujemy i idziemy do agencji turystycznej, obsługującej zagranicznych turystów, która „za drobną” opłatą zdobywa potrzebny stempel w paszporcie. Jakby tego była mało na ulicy zaczepia nas obcy człowiek – Mierdan – oferując nam pomoc w zwiedzaniu stolicy. Korzystamy z okazji, szybko się jednak orientując, że nowy znajomy prawdopodobnie jest pracownikiem służby bezpieczeństwa, który ma nas wybadać czy nie staramy się przemycić obywatelom turkmeńskim jakiś rewolucyjnych idei. Dwa dni pobytu w stolicy w atmosferze napięcia i niepewności spowodowały, że zaczynamy się czuć jak paranoicy – na każdym kroku czując czyjś wzrok na plecach."
Potem juz było łatwo...
In plus: bylismy 10 dni w Turkmenistanie i dzięki temu mogliśmy przejechać pustynię Kara-Kum
In minus - tak dużo łapówek nie zapłaciłem nawet w Rosji czy Kazachstanie...