Witam serdecznie,
Jako nowy user na tym forum chciałbym się z wami podzielić moją pierwszą zagraniczną wycieczką na Białoruś (zarówno rowerową jak i jakąkolwiek inną. Mieszkam w Białymstoku i do granicy mam jakieś 80 km w sumie blisko, ale zagraniczna wycieczka była.
Na wycieczkę zabrałem się z jednym ziomkiem, na mapach google mniej więcej ustaliliśmy trasę na allegro zamówiłem mapę i spakowałem sakwy. W sumie tyle było z naszym przygotowań. Żadnych noclegów nie planowaliśmy a ni nic innego.
Do puszczy po naszej stronie dzieliło nas jakieś 70 km. Po przejechaniu dosłownie paru kilometrów krajową 19stką odbiliśmy w stronę wioseczki Rafałówka, aby potem pobocznymi uliczkami kierować się w stronę Narewki, za którą czekała na nas Puszcza Białowieska.
Do Białowieży jechaliśmy fajną leśna drogą, na około zieleń spokój a w Białowieży jak to w Białowieży - żubry, parę fotek jakiś obiad i potem w stronę granicy.
Po kilku kilometrach znaleźliśmy się po białoruskiej stronie puszczy:
Pierwszego dnia przejechaliśmy 160 km i znaleźliśmy się w miejscowości Prużany, niedaleko której było trzeba znaleźć miejsce na namiot najlepiej przy rzeczce lub jeziorku. Wyjechaliśmy z miasteczka kierując się w stronę jakiegoś strumyka który widniał na mapie. Robiło się trochę późno, zmęczenie również dało się odczuć. Po drodze spotkaliśmy mężczyznę z rowerem który przy drodze zbierał kwiatki. Po białorusku ledwo mówimy, a czytać prawie w ogólnie nie umiemy, jednak zdołaliśmy się jakoś dogadać a jegomość do nas mówi "u minia dacza jest 3 kilometry" Dawajcie do mnie. Wacek dał nam wiadro zimnej wody - mogliśmy się umyć i po chwili zasiąść do stołu.
Imprezka była dobra, słowiańskie korzenie pozwoliły nam szybko znaleźć wspólny język i przegadać całą noc. Na następny dzień Wacek dał nam od groma czosnku i cebuli (wiedzieliśmy że Wacek nie będzie chciał wziąć pieniędzy za nocleg, więc ukradkiem schowaliśmy mu kilka dolców do szuflady), która jak się później okazało uratowała nam tyłki, ponieważ pogoda była lekko mówiąc kiepska. W miedzy czasie chyba przeziębiłem sobie kolano, które początkowo lekko dawało znać o sobie.
Ruszyliśmy 2 dnia do Vawkavysk’a gdzie ziomek miał daleką ciocię. Znaleźliśmy dom, ciocia nas ugościła za co na drugi dzień zrobiliśmy jej spore zakupy. Po kolacji ruszyliśmy na poszukiwanie sklepu żeby napić się jakiejś wódeczki. Po drodze spotkaliśmy elegancko ubranego Białorusina z dziewczyną, poszliśmy razem do sklepu kupiliśmy wódeczkę i ulokowaliśmy się nad stawem.
Wszystko było zajeb.... super i w ogóle tylko żeby nie ta pogoda i cholerne kolano. Musieliśmy pomóc sobie pociągiem.
Podjechaliśmy około 100 kilometrów, aby później spróbować swoich sił i dostać się do miejscowości Mir gdzie był podobno fajny zamek - no i był fajny
Droga do Mira była tragiczna, deszcz mocny wiatr. W Mirze znaleźliśmy kwaterę, szczęśliwie w piwnicy posiadała ruską banię więc mogliśmy wysuszyć nasze ubrania. Po zwiedzaniu ruszyliśmy w stronę Stoubcy gdzie wsiedliśmy do pociągu jadącego do Mińska.
W Mińsku kręciliśmy się szukając noclegu oraz stadionu na znalezienie którego ziomek miał ostre parcie. No i nie znaleźliśmy go za to zwiedziliśmy kawał Mińska. W tym momencie moje kolano całkowicie zaprotestowało i się troszkę zdenerwowałem na kolegę mówiąc: Jesteśmy gdzieś w Mińsku zaraz będzie padać deszcz nie mamy noclegu a tu szukasz tego pieprzonego stadionu
. Przekonałem go, znaleźliśmy sklep i ruszyliśmy za miasto. Po paru kilometrach znaleźliśmy całkiem fajne miejsce na namiot.
Niestety z powodów pogody i innych (już nie chce mi się powtarzać tego słowa na k) musieliśmy skrócić nasz wyjazd. Rano przywitała nas piękna pogoda:
Pojechaliśmy na dworzec i wsiedliśmy w pociąg do Brześcia, potem Wawa i Białystok
Nie do końca wyszło, czasami było ciężko ale pisząc ten post mam uśmiech na twarzy i w żaden sposób nie zniechęca mnie to do jeszcze bardziej zwariowanych wypadów
Marek z
www.trasymasy.plPełna relacja na:
Rowerem przez Białoruś.