Trudno już szukać właściwych słów, by opisać niezwykłość bieżącej pogody. Doskonała, wyborna, znakomita. Moi koledzy, zapaleni narciarze, narzekają. Ale na mnie takie utyskiwania nie robią wrażenia, po prostu cieszę się możliwością jazdy na rowerze.
W ostatni weekend znowu udało mi się wyskoczyć na dwudniówkę. Postanowiłem zrealizować schemat ze swego poprzedniego wypadu do Sieradza, czyli dwa dni na rowerze z grubsza do przodu, a w niedzielę wieczorem powrót do domu pociągiem.
Cel jazdy wymyśliłem szybko, sprawdziłem możliwość powrotu koleją, zarezerwowałem nocleg…
W sobotę rano szybko spakowałem niewielki plecaczek i wskoczyłem na rower. Postanowiłem jechać ku niemieckiej granicy, a metę pierwszego dnia wyznaczyłem sobie w Pieńsku. To małe gminne miasteczko leży nad Nysą Łużycką, nieco na północ od Zgorzelca.
Rano drogi były nieco zroszone, lecz szybko słońce usunęło tę wilgoć. Jechałem przy intensywnym błękicie na górze i głębokiej zieleni na dole. Kolory raczej u nas rzadkie na początku marca. Jako zdeklarowany zmarzluch założyłem na siebie jednak ubiór zgoła zimowy, w którym można było zauważyć i polarową czapkę, i takiż komin na szyję no i oczywiście długie rękawice. Wolę raczej się przegrzać niż zmarznąć. Pewnie z tych powodów nigdy moje koło nie stanie na przylądku Nord Cap.
Sobotnia jazda przebiegała w pierwszej swej części przez Góry i Pogórze Kaczawskie. Nie są one zbyt wysokie, ale niektóre podjazdy są dość wymagające. Na swojej trasie nie miałem tych najcięższych, ale mimo wszystko nieco się natrudziłem. Po raz kolejny doszedłem do wniosku, że warto by zrzucić z pięć kilogramów. Jakiś mam taki parszywy metabolizm, że zimową porą (nawet gdy zima jest pozorna) nabieram nieco kształtów. Potem w pełni sezonu jakoś się one wyostrzają, ale nie idzie mi to łatwo i przyjemnie. Śmieszą mnie zabawy w „odchudzanie” roweru, które niektórzy uprawiają. Są w stanie wydać kosmiczne pieniądze, by ich pupil (rower) zrzucił z pół kilograma. Tymczasem łatwiej wycisnąć coś z siebie. No ale to takie marudzenie faceta po czterdziestce…
Mimo swego zamiłowania do ciepła, powoli coś tam z siebie zrzucałem i pakowałem do plecaczka. W okolicach południa, gdy jechałem swoją sinusoidą Pogórza Kaczawskiego, temperatura osiągnęła chyba z piętnaście stopni. Żar lał się z nieba, bo w słońcu odczuwało się, że może być nawet cieplej. Na myśl o „żarze lejącym się z nieba” lekko się uśmiechnąłem, bo uświadomiłem sobie, że koniec swej jazdy zaplanowałem właśnie w Żarach.
W Lwówku Śląskim pożegnałem podjazdy. Potem już były tylko małe hopki. Miasto to kilkakrotnie przecinałem już wcześniej, zatem bez zbytnich ceregieli pojechałem dalej. Dalej był Nowogrodziec. Jest to dość charakterystyczna miejscowość, bo od niej na północ rozciągają się Bory Dolnośląskie, jeden z bardziej zwartych kompleksów leśnych w naszym kraju, raj dla grzybiarzy.
Z przyjemnością jechałem wśród lasów. Samochody nie były natrętne. Wiatr był minimalny. Słaby wiatr świadczy o stałym ciśnieniu, co w dalszej konsekwencji prognozuje dobrą pogodę na kolejne dni. W powietrzu unosił się delikatny zapach żywicy, co prawda mało wyczuwalny, bo zapachy uwalnia wszakże wyższa temperatura. Nawet ptaki coś tam nieśmiało śpiewały. Zatem wiosna!
W Pieńsku zameldowałem się zgodnie z planem. Szybko odnalazłem swoją kwaterę, zjazd „Sawanna” na ul. Zgorzeleckiej. Nie oferował jakichś wyszukanych luksusów, ale za nocleg zapłaciłem 50 zł, więc nie spodziewałem się Hiltona. W zajeździe na obiadokolację zjadłem pokaźny kotlet świniowy. Zauważyłem, że jeden ze stołów jest szykowany do jakiejś imprezy. Od właścicielki dowiedziałem się, że będzie przyjęcie z okazji czyjejś „osiemnastki”. Nieco mnie to zmartwiło, bo uświadomiłem sobie, że nie pośpię. Zaiste muzyczna rąbanka trwała do prawie drugiej w nocy. Kolejny raz pokiwałem głową nad współczesną muzyką, którą słuchają młodzi. Jak nie disco polo, to jakieś potępieńcze bicie w bębny.
Mimo tych nocnych atrakcji wstałem dość rześki. W zajeździe miałem śniadanie. Pani właścicielka lekko ubolewała nad moją bezsennością i czekającą mnie jazdą. Narzekała też na złodziejstwo okolicznych mieszkańców, którego doświadczają Niemcy. Są oni do tego stopnia zdeterminowani, że ponoć planują zamknięcie kładki na Nysie, by Polacy nie mogli zbyt swobodnie plądrować ich dobytku. Jakoś mnie to zasmuciło… Pokrzepiłem się za to pożywnym i bardzo obfitym śniadaniem. Gospodyni widocznie mi nie żałowała, bo może w ten sposób chciała mi zrekompensować moją nocną mękę.
Z Pieńska wyjechałem po ósmej. Jako już wspominałem, w niedzielę jazdę miałem zamiar zakończyć w Żarach. Jeśli ktoś wziąłby do ręki mapę tych obszarów z łatwością zauważy, że oba miast są oddalone od siebie o niespełna 60 kilometrów. Dystans nikczemnie mały na cały dzień jazdy. Już wcześniej zatem obmyśliłem jazdę mocno okrężną. Postanowiłem zaliczyć parę nowych gmin, a także wstąpić do Niemiec. Tak jak końcówka jazdy sobotniej, tak i niedzielna upływała pod znakiem pokonywania dróg przecinających lasy. Rano było jednak chłodnawo. Potem znowu się ociepliło. Wszakże celem były Żary! Na uwagę zasługuje stan asfaltów tych rejonów. Są albo bardzo dobre, bo zupełnie nowiutkie, albo koszmarne, z dziurami, wybojami, sfałdowaniami… Na kolarzówce, którą jechałem, nieźle trzęsło. Osobną kwestią jest pozostawiona w wielu wsiach granitowa kostka, po której szosówką po prostu jechać się nie da. Jest ona co prawda piękna, często z czerwonego granitu, lecz dla rowerzysty to istne utrapienie. Ja uciekałem na chodniki, jeśli były, lub w ostateczności na piaszczyste pobocze. Piasek na szczęście nie był zbyt luźny, zatem powoli można było jechać.
Do Niemiec wjechałem od strony wsi Przewóz. Po niemieckiej stronie zobaczyłem jednak ładniejszy świat. Zadbane dom i drogi. Czystość wręcz przykładowa. Kawałek jechałem wzdłuż Nysy Łużyckiej, widząc na drugim brzegu biało-czerwone słupki graniczne. Niemiecka sielanka trwałą ze 20 kilometrów. Do Polski wjechałem w Łęknicy. Tu przywitało mnie pełne życia targowisko oferujące naszym germańskim sąsiadom głównie papierosy i gipsowe koszmarne krasnale. Nieco dalej, przy drodze krajowej, oferta powiększała się o usługi pań nieco lżejszych obyczajów, czekające wyraźnie znudzone na jakiegoś klienta.
Od Łęknicy kontynuowałem swój slalom nakierowany na zdobycie kolejnych gmin. Padły jako ostanie: Trzebiel, Tuplice, Lipniki Łużyckie i podwójne Żary (wiejskie i miejskie).
Na dworcu w Żarach stawiłem się na godzinę przed odjazdem swego pociągu. Dojechałem nim do Wrocławia, skąd kolejny szynobus zabrał mnie do Świdnicy. W czasie tej ostatniej jazdy spotkała pasażerów pociągu niezwykła przygoda. Oto nagle pociąg podskoczył, słychać było jakiś przeciągły zgrzyt, wszystko się zatrzęsło. Ludzie z przerażeniem złapali się za poręcze. Po chwili szynobus wyhamował. Obsługa pociągu zaczęła biegać w tę i z powrotem. Okazało się, że pociąg roztrzaskał trzy dziki, które pewnikiem stały na torach. Pojazd stał może przez 10 minut, wreszcie ruszył, pozostawiając padłą zwierzynę na pastwę lisów i innych drapieżników.
Moja weekendowa jazda przyniosła mi wymierne efekty: 12 nowych gmin (dwie w woj. dolnośląskim, a dziesięć w lubuskim), całkiem nowiuśki powiat (żarski), no i 55 „dziewiczych miejscowości” (w tym 6 w Niemczech).
Dane wyjazdu:
- sobota – dystans 155,9 km
ŚWIDNICA-Słotwina-Komorów-Milikowice-(Ciernie)-Świebodzice-Siodłkowice-Dobromierz-Bronów-Kłaczyna-Wolbromek-Świny-Bolków-Świny-Pogwizdów-Jastrowiec-Lipa-Dobków-Stara Kraśnica-Świerzawa-Sędziszowa-Sokołowiec-Rząśnik-Bełczyna-Radomiłowice-Górczyca-Sobota-Lwówek Śląski-Rakowice Wielkie-Rakowice Małe-Włodzice Wielkie-Ocice-Gościszów-Milików-Nowogrodziec-Gierałtów-Godzieszów-Wykroty-Godzieszów-Czerwona Woda-Węgliniec-Zielonka-Dłużyna Dolna-PIEŃSK,
- niedziela – dystans 145,0 km
PIEŃSK-Stojanów-Bielawa Dolna-Piaseczna-Jagodzin-Ruszów-Kościelna Wieś-(woj. lubuskie)-Gozdnica-Borowe-Czyżówek-Iłowa-Czerna-Konin Żagański-Lubieszów-Witoszyn Dolny-Wymiarki-Silno Małe-Straszów-Przewóz-(NIEMCY)-Podrosche-Pechern-Skerbersdorf-Sagar-Krauschwitz-Bad Muskau-(POLSKA)-Łęknica-Nowe Czaple-Czaple-Włostowice-Niwica-Jasionów-Bogaczów-Królów-Trzebiel-Tuplice-Cielmów-Rytwiny-Dębinka-Pietrzyków-Brzostowa-Lipniki Łużyckie-Górka-Grabik-ŻARY.
Parę zdjęć (dla miłośników tabliczek):
https://picasaweb.google.com/102288579913784363005/MarcoweZary0102032014#