Autor Wątek: Niezamierzony Poznań  (Przeczytany 468 razy)

Offline Mężczyzna RODDOS

  • Odwiedzone miejscowości: 15 441
  • Wiadomości: 701
  • Miasto: Wałbrzych
  • Na forum od: 25.02.2013
Niezamierzony Poznań
« 7 Kwi 2014, 22:11 »
Podstawą wszelkiej działalności jest planowanie. Pewnie niektórzy tym się nie zgodzą. Wybiorą spontaniczność i twórczy chaos. Dla mnie jednak nie ma jazdy bez wytyczenia sobie konkretnego celu. Lubię przy tym dość skrupulatnie do niego dążyć. Niestety moja weekendowa jazda nie wpisała się w ten schemat.
Pomyślałem sobie, że dobrze byłoby na rowerze dotrzeć do pierwszej stolicy naszego kraju, do Gniezna. W zeszłym roku miałem okazję dojechać do aktualnej stolicy, zatem wizyta w grodzie św. Wojciecha byłaby logiczną kontynuacją zeszłorocznej eskapady. Żeby nie mieć przykrych niespodzianek ze strony kolei (ograniczona liczba biletów na przewóz rowerów) postanowiłem już w ciągu tygodnia zakupić „one way ticket”. Kosztowało mnie to (tj. rzeczony „ticket”) nieco poniżej 60 zł. Jednocześnie ustaliłem, że mój pociąg z Gniezna odjeżdża tuż przed szesnastą, by we Wrocławiu zameldować się o 19:30. Tak oto nakreśliły się ramy czasowo-przestrzenne mojej wycieczki.
Rower miałem w pracy w Wałbrzychu, postanowiłem zatem już w piątek po swej szychcie ruszyć w trasę. W ten sposób wyłaniała się miła perspektywa trzech dni na siodełku. Zarezerwowałem sobie wcześniej dwa noclegi, jeden w Wołowie, a drugi w okolicach Śremu. W ten sposób na pierwszy dzień miałem do przejechania około 100 km, na drugi około 160-170 km, a na trzeci 130. W sumie do machnięcia cztery paczki.
Punktualnie o piętnastej już opuszczałem swój „warsztat” pracy. Wcześniej sprawdziłem pogodę. Zarówno w piątek jak i kolejne dni miało być bez opadów. Przez małe pagórki przebiłem się z Wałbrzycha do Jawora. Aby w Wołowie być o przyzwoitej porze (tj. za dnia, gdzieś do godziny dziewiętnastej z groszem) musiałem poruszać się z prędkością 25 km/h. Dane swej jazdy skrupulatnie sprawdzałem na liczniku. Nawet nieco wyprzedzałem plan. Trochę pokląłem, gdy dwa razy musiałem czekać pod szlabanami na pociągi, którym jakoś się nie spieszyło. Mój przymusowy postój wypadł raz właśnie w Jaworze, a raz w miejscowości Szczedrzykowice-Stacja. Tu mała dygresja. Na tablicy z nazwą tej wioski uwidoczniony jest napis „Szczedrzykowice St.” Całe życie myślałem, że to „St.” znaczy tyle co „Stare”. Dopiero gdy przedsięwziąłem plan zaliczenia wszystkich dolnośląskich miejscowości na rowerze i dokonałem ich szczegółowego spisu, okazało się (dla mnie), że to „St.” oznacza „Stacja”.
Na trasie miałem jeszcze dwa momenty użycia nieco cięższych słów. Oczywiście rzucałem je tak sobie, bez świadków, by nieco rozładować stresy związane z jazdą. Oto naraz zaczął padać deszcz! No tego się nie spodziewałem. Był on dość drobny, ale jednak sączył się cały czas. Ufny w prognozy pogody nie wziąłem ze sobą swej ulubionej pomarańczowej pelerynki. Teraz wymyślałem także sobie, ta pelerynka waży tyle co nic i z pewnością zmieściłaby się do mego plecaczka. Drugi raz bluzgi spłynęły z mych ust, gdy musiałem walczyć swą szosówką z wybitą kostką w okolicach Prochowic (a konkretnie we wsi Rogów Legnicki). Kiedyś przez jazdę na takiej kostce pękła mi szprycha i był niezły klops, szczególnie, że akcja miała miejsce poza granicami kraju. Dlatego teraz kostka jest czymś, czego staram się unikać. Nie zawsze się udaje. Na Dolnym Śląsku w wielu miejscach pozostawiono taka nawierzchnię w samych wsiach. Chyba jako zabytek…
Pierwszy raz Odrę sforsowałem starym mostem w Lubiążu. Ciekawa to miejscowość na szlaku cysterskim. W klasztorze znajdują się liczne groby znanych Piastów śląskich. Może kiedyś je odwiedzę… Od Lubiąża miałem już do Wołowa z 15 kilometrów. Poszło szybko w tych męczących kroplach deszczu.
Nocleg miałem zarezerwowany w Wołowie w hotelu OSIR. Hotel to może za dużo powiedziane, ale za 39 zł nie można wymagać Wersalu. Było zresztą całkiem sympatycznie i schludnie. Rower schowano mi do garażu, a ja powędrowałem już pieszo do sklepu po jakąś strawę na kolację i śniadanie dnia następnego.
W sobotę chciałem wyjechać szybko, by mieć czas na realizację kolejnego przedsięwzięcia. Mianowicie postanowiłem zaliczyć ostatnie cztery gminy województwa dolnośląskiego w pobliżu Głogowa, a konkretnie Pęcław, Gaworzyce, Żukowice i Kotlę. Z mapy na oko wynikało, że aby tego dokonać trzeba nadłożyć ze 30 kilometrów. Szczegółowo tego nie skalkulowałem i to było gwoździem do trumny.
Rano jednak miałem inny problem. Oto o godzinie, o której chciałem wyjechać, czyli około ósmej, zaczął padać deszcz. Już nie była to mżawka jak poprzedniego dnia, lecz konkretna sikawica. Ciągle wierząc w prognozy pogody, liczyłem na to, że deszcz za moment ustanie. Jednak nie miał na to ochoty. Co więcej, wzmagał się… Rad nierad po dziewiątej puściłem się w drogę. Po trzech kilometrach byłem już całkiem przemoczony. Woda lała się z góry i gryzgała z dołu. Buty mokre, odzież mokra. Znowu zatęskniłem do swej kochanej pelerynki. Może nie uchroniłaby przed całkowitym przemoknięciem, ale odłożyłaby ten moment w czasie. Opady falowały. To wydawało się, że zanikają, to znowu się nasilały. Aby dopełnić obrazu nieszczęścia, gdzieś na trzydziestym kilometrze poczułem wiotkość w tylnym kole. Tego jeszcze brakowało. Powietrze nie zeszło całkiem, zatem dopompowałem. Przez jakoś czas dało się jechać, ale na dłuższą metę, to do niczego takie metody. Zbliżałem się do Ciechanowa i do kolejnego forsowania Odry, tym razem nowym mostem. Tuż przed rzeką stanąłem jednak, by zmienić dętkę. Wożę z sobą zawsze jedną sztukę, by nie tracić czasu na klejenie. I oto jakby Ktoś na górze uśmiechnął się do mnie. Przestało padać. Szybko wsadziłem nową dętkę i ruszyłem dalej. Normalnie w kole mam 9 atmosfer, które można wtłoczyć dużą pompką z manometrem. Ręczną pompką można co najwyżej dobić do pięciu. To trochę mało jak na szosówkę. Trzeba uważać na dziurach, torowiskach i innych wybojach, by guma nie uderzyła o obręcz koła. Już do końca mojej wycieczki opady nie wystąpiły. Ubranie powoli na mnie schło. W plecaku miałem drugi komplet, ale jakoś nie chciało mi się przebierać. Dalsza część sobotniej drogi to pląsy wokół Głogowa, by połapać te gminy. Taki styl jazdy jest, co tu dużo gadać, sprzeczny z moją naturą. Kręcenie się wokół własnego ogona. Ja chcę gnać ciągle do przodu! Po przemyśleniu sprawy doszedłem do wniosku, że już więcej nie będę tak jeździł po spirali. Jak wpadnie jakaś gmina, to dobrze, jak nie, to nie. Przynajmniej te pląsy dobywały się na urozmaiconej trasie, były górki, a droga często prowadziła lasem. Nie uniknąłem też przejazdu krajówką, a właściwie nawet drogą szybkiego ruchu…
Zamiast spodziewanych 90 km na liczniku po opuszczeniu Głogowa, ja miałem ich prawie 130. Godzina była już późna, a do mety w okolicach Śremu około 90 kilometrów. Za starym mostem na Odrze w Głogowie chwilę studiowałem mapę. Jeśli nie dotrę do Śremu, to i o Gnieźnie następnego dnia można zapomnieć. No ale nie było innej rady. Musiałem zmienić plan. Szybko zatem doszedłem do wniosku, że sobotnią jazdę zakończę w Sławie, a w niedzielę dojadę do Poznania, skąd wrócę do Wrocławia tym samym (zaplanowanym) pociągiem.
Ostatnią gminą na Dolnym Śląsku była dla mnie Kotla. Zboczyłem nawet nieco z głównej trasy, by dotrzeć do „stołecznej” wsi. Mimo tej wykazanej niechęci do gminnego slalomu, stojąc przy tablicy z nazwą tej ostatniej jednostki administracyjnej mojego województwa, czułem lekkie wzruszenie. Ale nie myślcie, łezki nie uroniłem…
Zaraz było województwo lubuskie i za parę kilometrów – Sława. To miasteczko gwarne w lecie, teraz sprawiało senne wrażenie. Nocleg znalazłem całkiem sprawnie. Zakwaterowałem się w pensjonacie „U Dudka”. Koszt noclegu – 60 zł. Łapczywie spałaszowałem zakupiony w barze przy hoteliku pokaźny kotlet świniowy. Z ulgą zdejmowałem wilgotne ciuchy i buty. Kaloryfer był ciepły, zatem mogłem je nieco podsuszyć. Nie ma nic gorszego niż zakładanie mokrych butów… Powtórzyłem piątkowy wariant zakupów produktów na śniadanie.
Niedzielny poranek był pochmurny. Obudziło mnie skrzeczenie gawronów. Tak się darły jakby miały ogłosić jakąś wielką nowinę. Dla mnie taką nowiną był brak opadów. Pogoda wyglądała na chwiejną, zatem czym prędzej wyruszyłem w drogę. Rano było chłodno. Założyłem na siebie prawie cały wieziony przyodziewek. Jednak po może godzinie zauważyłem pierwsze dziury w powłoce chmur. Przejaśniało się i robiło się wyraźnie cieplej. Już po 10 kilometrach jazdy dotarłem do Wielkopolski. Przywitała mnie tablica ogłaszająca ten fakt. Ktoś na niej nagryzmolił „zadupie wita”. No pomyślałem sobie, nie takie zadupie. Przynajmniej jakość dróg stała się odczuwalnie lepsza. Pierwszy odcinek wiódł terenem pagórkowatym. Jechało mi się dziwnie ciężko. Nawet przez chwilę pomyślałem, że może dopadło mnie przeziębienie po wczorajszej deszczowej kąpieli. Ale to nie było to. Bolała mnie natomiast głowa. Przeważnie mam tę przypadłość, gdy rano nie napiję się czegoś ciepłego. Wypatrywałem nawet jakiejś stacji paliw, by na niej łyknąć herbaty. Ale jechałem bocznymi dróżkami, na których stacji nie było. Za Boszkowem wypłaszczyło się. Równiny towarzyszyły mi już do samego końca. Powoli robiło się coraz cieplej, a ja po kolei zrzucałem kolejne elementy stroju. W końcu na sobie miałem już typowo letni kostiumik.
Do Poznania wjechałem od strony południowej. Cóż, przychodzi mi wyrazić współczucie dla rowerzystów ze stolicy Wielkopolski. Jest duży ruch samochodowy, nawet w niedzielę. Beznadziejne zapiaszczone lub zbudowane z nierównych płytek ścieżki rowerowe nie zachęcają do jazdy. Ja je szybko pożegnałem i jechałem ulicami między samochodami. Kierowcy czasem trąbili, ale mnie było wszystko jedno. Na nowy poznańskich dworzec kolejowy dojechałem po piętnastej. Do odjazdu pociągu miałem około półtorej godziny. Coś zjadłem, wypiłem ogromną kawę.
Kolej punktualnie dowiozła mnie do Wrocławia, tutaj po raz czwarty (tym razem nie na rowerze) sforsowałem Odrę. Następnym pociągiem dotarłem do Świdnicy. W domu byłem przed jedenastą.

Parę liczb i nazw:

1)   piątek 104,7 km, trasa: WAŁBRZYCH-Stare Bogaczowice-Sady Dolne-Wolbromek-Roztoka-Jawor-Wądroże Wielkie-Polanka-Szczedrzykowice Stacja-Prochowice-Rogów Legnicki-Lubiąż-WOŁÓW
2)   sobota 157,5 km, trasa: WOŁÓW- Moczydlnica Dworska-Jemielno-Ciechanów-Trzęsów-Pęcław-Wilczyn-Jerzmanowa-Jakubów-Kłobuczyn-Grabik-Korytów-Wierzchowice-Nielubia-Głogów-Kotla-(woj. lubuskie)- Krzepielów-Stare Strącze-SŁAWA
3)   niedziela 135,7 km, trasa: SŁAWA-Wróblów-(woj. wielkopolskie)-Wijewo-Włoszakowice-Boszkowo-Przemęt-Kluczewo-Wilkowo Polskie-Wielichowo-Parzęczewo-Kamienie-Maksymilianowo-Modrze-Wronczyn-Krosinko-Mosina-Puszczykowo-Łęczyca-Luboń-POZNAŃ

Parę fotek (jak zwykle tabliczki):

https://picasaweb.google.com/102288579913784363005/NiezamierzonyPoznanKwiecien2014#
« Ostatnia zmiana: 7 Kwi 2014, 22:42 RODDOS »



Offline Mężczyzna Waski

  • Kapituła MP
  • Wiadomości: 2874
  • Miasto: Lubin
  • Na forum od: 23.02.2013
Odp: Niezamierzony Poznań
« 7 Kwi 2014, 22:23 »
W Radoszycach odbiłeś zaraz za mostem w prawo na Chełm i Orsk ?
"Wąski. My nie możemy jechać tam bez rowerów. Jak zwierzęta. :)"
"Kolarsko jesteś taki sobie, [...]" yurek55


Offline Mężczyzna RODDOS

  • Odwiedzone miejscowości: 15 441
  • Wiadomości: 701
  • Miasto: Wałbrzych
  • Na forum od: 25.02.2013
Odp: Niezamierzony Poznań
« 7 Kwi 2014, 22:50 »
Przez Chełm nie jechałem, ale dotarłem do tablicy "Orsk", bo nieco pomyliłem drogę. Zawróciłem i dotarłem do Trzęsowa.



Offline Mężczyzna Waski

  • Kapituła MP
  • Wiadomości: 2874
  • Miasto: Lubin
  • Na forum od: 23.02.2013
Odp: Niezamierzony Poznań
« 7 Kwi 2014, 23:19 »
Przez Chełm nie jechałem, ale dotarłem do tablicy "Orsk", bo nieco pomyliłem drogę. Zawróciłem i dotarłem do Trzęsowa.
gdybyś skręcił za mostem od razu w prawo miałbyś do tego znaku, przy którym zawróciłeś coś koło 6 km a tak nadrobiłeś trochę km bo pewnie jechałeś przez Nieszczyce, Brodowice i Studzionki - ale w skali całego dnia to niedużo
a pytałem z ciekawości bo to moje "rodzinne" tereny :)

"Wąski. My nie możemy jechać tam bez rowerów. Jak zwierzęta. :)"
"Kolarsko jesteś taki sobie, [...]" yurek55


Offline Mężczyzna RODDOS

  • Odwiedzone miejscowości: 15 441
  • Wiadomości: 701
  • Miasto: Wałbrzych
  • Na forum od: 25.02.2013
Odp: Niezamierzony Poznań
« 7 Kwi 2014, 23:26 »
Przez Chełm nie jechałem, ale dotarłem do tablicy "Orsk", bo nieco pomyliłem drogę. Zawróciłem i dotarłem do Trzęsowa.
gdybyś skręcił za mostem od razu w prawo miałbyś do tego znaku, przy którym zawróciłeś coś koło 6 km a tak nadrobiłeś trochę km bo pewnie jechałeś przez Nieszczyce, Brodowice i Studzionki - ale w skali całego dnia to niedużo
a pytałem z ciekawości bo to moje "rodzinne" tereny :)
Dokładnie tak jechałem. Tereny niezłe. Ciekawostką mogą być te pagórki. Pierwszy raz byłem w okolicach Głogowa rok temu. Myślałem że będzie zupełnie płasko,a tu taka fajna niespodzianka...

A odnośnie wypowiedzi podjazdów, tacy rowerzyści dla policji do łatwy kąsek, a budżet państwa pusty i trzeba go ratować. Czasem też do kieszeni co skapnie...



Offline Mężczyzna Waski

  • Kapituła MP
  • Wiadomości: 2874
  • Miasto: Lubin
  • Na forum od: 23.02.2013
Odp: Niezamierzony Poznań
« 8 Kwi 2014, 00:09 »
Tak, te tereny są pagórkowate. Nie wiem czy z Pecławia do Jerzmanowej(?) jechałeś przez Kurów Mały bo tam też bardzo fajny podjazd jest. Ostatnio 4gotten jechał z mojego polecenia i chwalił sobie :D
 
"Wąski. My nie możemy jechać tam bez rowerów. Jak zwierzęta. :)"
"Kolarsko jesteś taki sobie, [...]" yurek55


Offline Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8788
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013
Odp: Niezamierzony Poznań
« 8 Kwi 2014, 08:29 »

Fajne. Jak u Ciebie zwykle.
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum