Wybrałem się na tradycyjną (dla mnie) wycieczkę wielkanocną. Prognozy pogody niezłe, przewidziałem więc noclegi w namiocie. Rower przygotowałem – w sobotę o ósmej rano w słoneczny poranek wystartowałem. Kierunek – Lubelszczyzna. Krasnystaw i dalej na wschód. Brak mi tam było dwunastu gmin. Trasa 430 km na trzy dni – w sam raz na początek sezonu.
http://www.bikemap.net/en/route/2499776-g142/#gsc.tab=0Jesienią miałem zdobyć te gminy, wybraliśmy się wspólnie z
Pawłem70, rozpadało się nam jednak i ratowaliśmy się ucieczką do Pawła, do Świdnika.
Wiatr wiał w sobotę nielichy i ze wschodu, ale przygotowały mnie na to prognozy pogody. Co tam – dam mu radę. Słońce dodawało animuszu, pod Zawichostem zdjąłem ciepłą bluzę – jadę. Za Annopolem pięknie kwitnące krzewy tarniny. Taką wiosnę aż przyjemnie fotografować. Poszukam więcej takich widoczków :
Przez Kraśnik przejeżdżałem rowerem wielokrotnie, ale pierwszy raz zwróciłem uwagę na określenie hotelu. Może to nowy wynalazek :
Zaraz za Kraśnikiem skręt na wschód i wiatr prosto w twarz. Mocno wiał i co gorsze niósł ze sobą ochłodzenie i chmury. Prędkość jazdy dochodziła mi w porywach do 12 – 13 km/h. Po godzinie zaczęło kropić, potem coraz mocniej padać. Wjechałem do miejscowości Wysokie. Zajazd ALFRED. Nieczynny. Na drzwiach piękne życzenia świąteczne i zaproszenie już od poniedziałku wielkanocnego. Chciałem im tam w pierwszym odruchu napisać, żeby się pocałowali w ….
Ale co tam, podróżnik rowerowy sobie poradzi. Przed budynkiem okazałe podcienia, ławy, stołki. Wyciągnąłem kuchenkę, zagotowałem wodę na herbatę. Chleb z konserwą smakował jak mało kiedy. Czas płynie, już piąta po południu, deszcz nie ustaje, temperatura leci na pysk – wlazłem w śpiworek Yeti, leżę sobie na ławie. Co dalej? Jechać w deszcz nigdzie nie będę.
Najlepiej rozbić namiot gdzieś tutaj, albo zostać na tej ławie i w śpiworze już tak do rana.
Na dziedziniec wjechał samochód, a w nim – jak się okazało – właściciel zajazdu. Pogadałem z nim chwilę i powiedziałem mu o swych zamiarach co do noclegu. Przeprosił mnie, że nie może mnie na pokoje wpuścić, bo obsługa ma wolne, ale jest takie jedno remontowane pomieszczenie i tam na stole mogę się przespać skoro mam śpiwór i materac. Obok było pomieszczenie z umywalką i ciepłą wodą, dostałem klucz, uzgodniliśmy gdzie zostawię go rano wyjeżdżając, Wesołych Świąt, dobrej nocy – tyle.
Nie musiałem rozbijać namiotu na deszczu, spałem w temperaturze 15 stopni. Nie było źle
Oto moja sypialnia.
Ranek wstał pochmurny, ale suchy. Wysechł nawet asfalt na drodze. Wiatr zwolnił. Ja natomiast przyspieszyłem. Pędzę średnio 18 km/h. Duży postęp w stosunku do wczorajszego dnia. Po około dwóch godzinach jazdy – Gmina Krasnystaw, obszar wiejski. Hura! Jest pierwsza zdobycz. Są też pierwsze krople deszczu. Obszar miejski przywitał mnie już konkretnym deszczem. Siadłem na przystanku – czekam. Nie chciało przestać. Niebo zaniesione od horyzontu po horyzont. Marznę. Co dalej? Telefon do przyjaciela.
Cinek wynalazł mi kwaterę pięć kilometrów dalej. Deszcz później przestał padać, ale nie chciało mi
się dalej jechać w niepewne. Miałem dość, wymiękłem trochę na tym przystanku.
Następnego dnia powrót początkowo we mgle, później w słońcu, przy sprzyjającym najczęściej wietrze. O 16.15 byłem w domu.
Dziesięć gmin pod Krasnymstawem nadal czeka. Do trzech razy sztuka?