Jak co roku, w maju, wybrałem się na wycieczkę rowerowa po Węgrzech.
Ostatnia biała plama, na mapie Węgier, jaka mi została, to megye – województwo Baranya, na południu, blisko granicy z Horwacją, z dużym miastem Pecs.
Wystartowałem rowerem z Bratysławy 30 kwietnia, szybka jazda na południe (świeże siły- wiatr w plecy) i wieczorem byłem już koło miasta Papa. Trasa płaska w tym regionie, a wiatry obok Bratysławy zawsze od zachodu i północy.
Obładowany żywnością na jutrzejsze święto, rozbiłem się na łączce pomiędzy polami kukurydzy.
Ciężko znaleźć dobrą (trawnik) miejscówkę o tej porze roku - wszystko świeżo obsiane słonecznikiem i kukurydzą.
https://picasaweb.google.com/Sinuhe.op.pl/Wegry2014?noredirect=1#6010713817060401730Następny dzień to przejazd zachodnim brzegiem Balatonu. Spore wzniesienia, przez to malownicze, i miasto Keszthely. Jak to węgierskie miasto, dużo dobrej architektury, niezłe drogi rowerowe, blisko Balaton, sporo turystów. Samo jezioro mnie nie ciągnie. Dalej na południe przez Kaposvar do Pecsu.
Niezły podjeździk przed miastem przełęcz na 500m (szczyty coś 650m), jak na Węgry to sporo. Pogoda robi się burzowa, lawirowanie między chmurami z deszczem (które wdać z daleka) kończy się wpadką. Przeczekuję godzinną ulewę na przystanku, robi się ciemno, więc rozbijam namiot obok cmentarza, przy kościele w centrum wioski Dencs.
Następny dzień wyraźnie chłodniejszy. Kieruję się na wschód w kierunku Dunaju. Na drodze nr 6 przed Szekszardem zatrzymuje mnie Policja – jadę drogą z zakazem jazdy rowerów – dyskusje, sprawdzanie dokumentów- kierują mnie na boczne drogi, nawet ciekawsze. Przejeżdżam Dunaj mostem autostradowym M9 (jest droga rowerowa).
Zaczyna się jazda pod wiatr i deszcz – może nie tak mocny (taki kapuśniaczek przez parę godzin) – ale pod wiatr. Wszystko mokre, rozbijam się w deszczu, przemoczony, parę kilometrów za Kecskemet.
Kecskemet – bardzo starożytno-węgierskie miasto. Zauważyłem, ze coraz więcej miast węgierskich stawia tablice z nazwami miast, czy dzielnic, napisanych pismem runicznym (celtyckim?) – taka moda – ma świadczyć o węgierskości tych terenów, jeszcze przed przybyciem tam Węgrów.
W nocy wieje coraz mocniejszy wiatr północny. Z wiatrami na Węgrzech, jest tak jak nad morzem, równina, bez naturalnych przeszkód, tylko pola uprawne. Naprawdę ciężki miałem powrót. Z powodu wiatru, podjechałem sobie koleją z Fuzesabony do Miszkolca ( 60km/50 min - osobowy, niezły ten MAV). W Miszkolcu piękne słońce, ale wieje jak cholera. Mam dostać się do Koszyc na ranny pociąg do Polski i staram się trochę podjechać. Rezygnuję jednak- rozbijam się wcześniej. Lepiej wstać wcześnie, rano zwykle wiatry są lżejsze. I tak jest – z Koszyc, słowackimi kolejami docieram aż do Czadcy- granicę przekraczam w Zwardoniu.
W ciągu 6 dni przejechałem 880km, połowa w ciężkich warunkach (wiatr i deszcz).
Link do fotogalerii:
https://picasaweb.google.com/Sinuhe.op.pl/Wegry2014?noredirect=1