Mazury chodziły mi po głowie już od dawna. Kiedyś tam spędzałem wakacje więc chciałem zobaczyć jak wyglądają po latach miejsca w których byłem. A także – no bo jakże by inaczej – zobaczyć nowe zakątki.
W sobotę w nocy, w porze której budzikom śnią się najgorsze koszmary, jadę na dworzec kolejowy. I jak zawsze w takich momentach kołacze mi się po głowie pytanie – za jakie grzechy tak się męczę, zamiast spać w ciepłym łóżeczku a rano (a w każdym razie przed południem) leniwie otworzyć oczy.
Podróż mija dość sprawnie. PKP zaskakuje pozytywnie – mamy opóźnienie i konduktorzy chodzą po całym pociągu wypytując, który pociąg wstrzymać w Warszawie żeby zdążyć z przesiadką. W Augustowie razem z poznaną w pociągu Magdą, która ma w planach dwa tygodnie rowerowania po Suwalszczyźnie (tylko pozazdrościć), jedziemy północną stroną jeziora Białe. Na szutrowo-piaszczystej drodze nawet moje Smart Samy nie dają rady. Ale za to widoki rekompensują wszystkie niedogodności
I tak gadając o sprawach różnych docieramy do Przewięzi. Przy sklepie koło śluzy rozstajemy się. Magda jedzie na północ, ja kieruję się na wschód.
Najpierw długa asfaltowa prosta przez las …
… z podziwianiem po drodze takich widoków:
Potem zahaczam o śluzę w Płaskiej na Kanale Augustowskim
I wjeżdżam w las. Drogi robią się z gatunku moich ulubionych. Dodając do tego zapach konwalii - jest po prostu pięknie
Jadąc w takich przyjemnych okolicznościach przyrody docieram do pierwszego celu mojej wycieczki – trójstyk granic Polski, Litwy i Białorusi. Spotykam tam dwie przesympatyczne funkcjonariuszki Straży Granicznej z którymi chyba przez godzinę gadamy o różnych mniej i bardziej śmiesznych zdarzeniach ze służby
. Dzięki ich uprzejmości docieram do trójstyku w sposób legalny i bezmandatowy (chodzenie po pasie drogi granicznej kosztuje teraz 500 zł)
Trójstyk jest dokładnie pośrodku rzeki między polskim i białoruskim słupkiem.
Po obfotografowaniu trójstyku ze wszystkich możliwych miejsc – jadę znowu przez cudowną Puszczę Augustowską. Na nocleg zalegam we Frąckach nad Czarną Hańczą. Bardzo sympatyczne miejsce – polecam.
Rano jakoś niespecjalne idzie mi pakowanie i jakieś generalne ogarnięcie się. W sumie dopiero koło dziewiątej (tak wiem: wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd) wsadzam tyłek na siodełko. I o ile wczoraj większość trasy wiodła lasami gdzie nie czuło się upału – tak dzisiaj królują pola. A pogoda była. Oj była…
Przerób płynów ogromny. Prawie co sklep to kolejna butelka wody lub soku. Ale na każdej dłuższej wycieczce tak mam – pierwsze dwa dni to ogromne ilości pochłanianych płynów (7-8 litrów), dopiero potem organizm jakoś bardziej się reguluje i schodzę do połowy tej ilości.
I tak jadąc z bolącym karkiem spowodowanym ciągłym kręceniem głową od podziwiania przepięknych widoków – docieram do Uroczyska Święte Miejsce. Stoi tam pamiętający podobno XIII wiek drewniany krzyż. W krzyż powtykane są monety – wygląda to trochę jak noga przedpotopowego stwora. Miejsce bardzo urokliwe, często odwiedzane prze kajakarzy płynących Rospudą.
Potem rowerową szutrostradą …
… docieram do pałacu Paca w Dowspudzie. A raczej do tego co z niego zostało po rozebraniu go i sprzedaniu cegieł z rozbiórki na budowę koszar w Augustowie.
Przed Oleckiem zaczynają się wsie z takimi zabudowaniami. Jak dla mnie znak, że zaczęły się Mazury.
Przez Olecko przejeżdżam właściwie bez zatrzymywania się. Nie licząc tradycyjnego postoju przed sklepem żeby uzupełnić zapas wody.
A zresztą szkoda czasu na miasto, jeżeli zaraz ‘za rogiem’ mamy takie widoki.
Za Świętajnami zaczyna robić się burzowo.
Na szczęście większą ulewę przeczekuję w wieży widokowej w Starych Juchach. Mam czas na podziwianie widoków okolicy i ugotowanie herbaty.
Pomimo siąpiącego cały czas deszczu i po dosyć długim rozstaniu z sakwami (pierwsza dłuższa wycieczka od roku) - jedzie mi się całkiem nieźle. Zwiększam zaplanowany na dzisiaj dystans. Kierując się leśnymi drogowskazami docieram do Mikołajek.
Z samego rana (już zbieram się nieco sprawniej niż wczoraj
) po odwiedzeniu portu ruszam dalej.
A tam znowu widoki pozytywnie atakują moje oczy.
A tutaj miałem wrażenie że jestem uczestnikiem jakiegoś wielkiego artystycznego happeningu. Te białe wory na zielonej soczystej trawie wyglądały dość nierealnie.
Będą na Mazurach nie sposób nie wspomnieć o bruku. Dla mnie to zawsze w sumie przyjemny przerywnik po jeździe asfaltem.
I tak jadąc sobie niespiesznie docieram do Dźwierzut. Jak dla mnie absolutny nr 1 na tej wycieczce. Stary kościół i przylegający do niego zarośnięty ogromny cmentarz.
Po chyba godzinnym chodzeniu wśród nagrobków zbieram się w dalszą drogę. Słońce przyjemnie przygrzewa, pojawiają się znowu jeziorka.
W Silicach robię krótki popas tuż przy skrzyżowaniu rzek – taka ciekawostka hydrologiczna. I na dole i na górze płynie woda. Chociaż w przypadku górnego poziomu słowo ‘płynąć’ jest tutaj mocno na wyrost.
I nawet nie wiadomo kiedy docieram do Olsztyna. Miasto bardzo mi się podoba, kręcę się po starówce i w okolicach zamku.
Przy okazji pozdrawiam sakwiarza z Olsztyna (Łukasz???) który widząc mnie wałęsającego się po rynku z miejsca zaproponował mi nocleg. Chwilę pogadaliśmy, podziękowałem za propozycję bo tak naprawdę właśnie skończyłem wycieczkę. Zostało mi tylko dotoczenie się na dworzec i zapakowanie się w pociąg powrotny.
I krótkie podsumowanie. Mazury krajobrazowo piękne – jeziora, lasy – cieszą oczy. Natomiast wsie (pomijając te typowo letniskowe czy żyjące z żeglarzy) – często mocno zaniedbane. W porównaniu z Suwalszczyzną czy z Podlasiem – to po prostu tragedia. I nie wydaje mi się żeby to była kwestia zamożności. Raczej traktowania dobytku i podejścia do niego. No ale tu już historia tych ziem się kłania.
I jeszcze trasa wycieczki:
http://www.bikemap.net/pl/route/2623467-mazury-2014/