Autor Wątek: Szczecin - Szklarska Poręba -czyli księgowy i Agnieszką w trasie  (Przeczytany 3093 razy)

Offline Mężczyzna hansglopke

  • Wiadomości: 2643
  • Miasto: Zduńska Wola
  • Na forum od: 22.02.2013
Przed chwilą zmienili nam lokomotywę i z ostatniego wagonu będziemy pierwszym. Oznacza to ni mniej ni więcej, że szybciej dojdziemy do Warszawy niż ludzie z tych ostatnich.

Jak przez Ostrów trasa, to jeszcze raz kobyłę przepną.
"Rower do ultra musi być przede wszystkim wygodny. Reszta jest mniej ważna."  - Turysta

Offline Kobieta Jelona

  • Wiadomości: 1062
  • Miasto: Wałbrzych
  • Na forum od: 26.12.2013
    • Jakość to będzie blog
Godzinę przed Twoim wpisem wysiadłam na dworcu we Wro :D Fajna była ta ulewa, obserwowałam ją wtedy ze studenckiego baru, żywioł :D Żałowałam, że muszę kończyć projekt, fajnie się chodzi w strugach mocnego deszczu!

Offline Mężczyzna Księgowy

  • .::Kolarska Patologia::.
  • Wiadomości: 4033
  • Miasto: Warszawa/Jabłonna
  • Na forum od: 30.12.2010
Poranek budzi nas deszczem. Po pysznym śniadaniu w przemiłym towarzystwie czekamy z niecierpliwością aż przestanie padać. Wszak to oczywista prawda, ze gdy nie pada a zacznie pięć minut od domu to złapało nas „w trasie” nie zaś „wyszliśmy na rower w deszczu”. My własnie tego dnia wychodzimy z tego samego założenia i gdy tylko pojawia się okno „nie-deszczowe” ruszamy z domu.

Memorek wyprowadza nas bocznymi drogami z miasta i dzięki jego pomocy bez problemowo kierujemy się na obrany wczesniej za cel – rowerowy szlak wzdłuż Odry. Po drodze oczywiście łapie nas najpierw lekki deszczyk, potem deszcz, a na końcu ulewa, taka, że gdy stajemy na stacji benzynowej przed granicą, kapie mi z kasku, rękawów a z butów pieni się i wylewa woda. Bossko – rzekłbym. Biorąc pod uwagę, że mamy zaplanowane 150 kilometrów taka pogoda, nie nastraja optymistycznie.




Nasze sakwy nie mają tej samej wodoodporności co crosso. Więc stosujemy półśrodki.

Chwilę czekamy na stacji, i deszcz przestaje padać a chmura się przerzedza, na tyle, że nastraja większą dozą optymizmu i można jechać dalej. Kilka kilometrów dalej żegnamy się z Memorkiem i ruszamy już sami we dwoje, na naszą długodystansową wyprawę.

pożegnanie z Polską.
Od pierwszych kilometrów zaskakuje nas doskonałe oznakowanie szlaku. Droga rowerowa jest świetnie poprowadzona bardzo malowniczymi okolicami. Pierwsze kilka kilometrów to lasy, pagórki, podjazdy i pod kołami kostka.

Nie jest to zwykła kostka! To Super Niemiecka kostka. Po deszczu okazuje się być bardzo śliska, ułożona jest tak idealnie płasko, że nie czuć nierówności. Na jednym z zakrętów, gdzie widać mapę zwalniamy aby się zatrzymać. Aga wpada w lekki poślizg, a ja sunę bokiem zaraz za nią. Jest troszkę adrenaliny, ale ślizgiem i z gracją docieramy pod punkt info. Takich miejsc informacyjnych będzie sporo po drodze. Mapa, informacje o regionie, o ptaszkach, o dalszym szlaku i o tym co nas czeka. Gdzie możemy pojechać co zwiedzić itd.

Agnieszka na trasie na śliskiej kosteczce.

Dalej szlak wiedzie nadrzecznymi miastami. Spotykamy tam całą masą rowerzystów. Zaskakujące jest to, ze w przeważającej większości to ludzie w starszym wieku (65 lat wzwyż) a do tego obładowani sakwami jakby jechali na wyprawę miesięczną. Spotykamy także „klasyczne” wycieczki grupowe bez sakw. Jedno jest charakterystyczne, ilość rowerzystów na tym odcinku jest spora. Widać, że Niemcy korzystają z tej rowerostrady bardzo chętnie. Na początku pozdrawiamy nieomal wszystkich dźwięcznym i głębokkim „hallu”, ale z czasem to „hallu-owanie” się nam nudzi i kiwamy tylko Glowami lub odpowiadamy uśmiechami na pozdrowienia rowerzystów z naprzeciwka.

Nie ma co ukrywać jednak, że poza perfekcyjną ścieżka rowerową zdarzają się odcinki nudne jak flaki z olejem, droga w sam raz na jakiś maraton nocny, długodystansowy, czy co jeszcze innego, ale krajoznawczo to ile można się gapić na rzekę, trawę i łąkę?

O przepraszam, czasem zdarzają się jakieś stateczki.
Co rzuca się w oczy podczas przejazdu ścieżką nadodrzańską, jest cała masa miejsc do obserwowania ptaków. Są to nie tylko samotnie i ambony, ale czasem także specjalnie zbudowane  budynki z odsuwanymi okienkami do patrzenia. W środku bez problemu można pewnie przenocować nie mając namiotu.


Pogoda nad głowami nie bardzo potrafi się określić. Raz po raz nachodzą większe i nieco cięższe chmury z których troszkę kropi, czasem pojawia się przebłysk słońca, niestety tylko chwilowy. W polocie pieknej nawierzchni na śmierć zapomnieliśmy o jedzeniu i głód dopada nas nagle. W Schwedt szukamy jakiegoś sklepu, niestety wszystkie zamknięte bo niedziela. Udaje się po sporym błądzeniu znaleźć mc Donalda. Nie jest to może idealne miejsce na obiad, ale dwa big mac-ki i kawa skutkują pełną regeneracją.
Za oknem znów kropi i niechętnie oopuszczamy masowa restaurację. Wracamy na jakże ciekawą scieżkę i gnamy dalej na południe.

Wieża w Schwedt


Suszę stopy, w butach nadal wilgotne, a więc każda pora jest dobra aby dostarczyć im troszkę powietrza. Po znajomości powiem wam, że piekielnie mi wtedy zimno było.


Największym bohaterem tego wyjazdu była oczywiście moja ukochana żona. Aga chyba w krwi ma jazde na szosie, bo nie odstawała na trasie a ni o pół koła. Dzielnie znosiła trudy wyprawy i odległości jakie pokonywaliśmy.

W okolicy Odry spotykaliśmy całe pola wiatraków. Przy tak płaskich terenach zbierały zapewne całą masą energi z wiatru. To przykre, że u nas po postawieniu czterech wiatraków pod Nasielskiem rozpoczęły się protesty przeciw elektrowni wiatrowej, do której dołączył się również sam sołtys okolicznej wsi. Prąd za darmo z nieba a tu jeszcze ludzie to oprotestowują. Wielokrotnie na tej wyprawie, docierał do mnie ta gorzka myśl, że do zachodniej Europy jeszcze nam daleko.

Starcie tytanów;)

Przez chwilę wrócę jeszcze do pakowania ultralight. Na tą wyprawe próbowaliśmy zmieścić się z ciuchami w bardzo małej objętości. Niestety okazalo się to bardzo utrudnione, ponieważ pogodę zapowiadali deszczową i grubsze kurtki sporo miejsca nam zajmowały. Na klapki zabrakło więc miejsca. Rozwiązaliśmy więc problem w ten sposób, że ja wiozłem jeden  a Agnieszka drugi.

Ultralight – po klapku „na głowę” – lub raczej na sakwę.

Uczestnicy Odrzańskiej Ultrawyprawy

Pod koniec dnia dystans zaczynał dawać o sobie znać. Ścieżka nie prowadziła bowiem w lini prostej a wiła się lokalnie i z zakładanego dystansu 155 km wyszło nam w sumie tych kilometrów aż 172kilometry. Z radością powitaliśmy więc pokój do spania i ciepły prysznic.


Jadę tam gdzie znika horyzont.
MP 2014 - 500km 25h28`|MP 2015 - 300km 20h30`|MP 2017 - 300km 21h01`|MP 2018 (DNF)- 519km 27h30``|BBT 550km (DNF) | POM500 46h33`|PGR 550km - 80h04`

Offline Mężczyzna Księgowy

  • .::Kolarska Patologia::.
  • Wiadomości: 4033
  • Miasto: Warszawa/Jabłonna
  • Na forum od: 30.12.2010
Wstawanie z łóżka Szlo mi dość opornie, nie było lekko. Jednak 172km to sporo więcej niż zaplanowaliśmy. Mam jedynie nadzieje, że zakładane 155km dziennie uda się realizować już bez nadwyżek. Sama wysoka cyfra kilometrów mi nie przeszkadza, ale jakby nie patrzeć to zapowiadają się trzy takie duże cyfry w najbliższe dni, toteż mam na uwadze, aby trzeciego dnia w górach starczyło nam sił i zapału na pokonywanie podjazdów.

Dzień drugi okazuje się pod względem pogodowym nieco łaskawszy niż jego poprzednik. Ma to swoje spore plusy ale i minusy. Plusem jest to, że jest zwyczajniej fajniej jechać, czasem słońce wyjdzie i ogólnie „och” i „ach”, minusem jest to, że jak czegoś nie mamy na sobie to musi to gdzieś jechać, a w sakwach jest ubogo z miejscem na ubrania. Co jakiś czas więc na bagażnikach Troszkami gumowymi  przypięte lądują kurtki i bluzy. Agnieszka śmieje się nawet, że jak wielbłąd wyglądam z tą „styrtą” na bagażniku.


Dzień mija zwiewnie. Droga jest bardziej urozmaicona i o wiele ciekawsza. Częściej pojawiają się miasteczka, jakieś zakręty, jakieś lasy i zagajniki. No i jak wspomniałem częściej pojawia się słońce.



Dookoła las, a po środku wąski asfalt tylko dla nas.

Pierwszym większym miastem jakie zwiedzamy z siodełka jest Franfurt. Nie zagłębiamy się w każdy zakamarek tylko dostojnie przejeżdżamy przez centrum zaczepiając o MC Donalda. Poprzedniego dnia wygraliśmy w jakimś losowaniu bon na napój to wpadamy aby go wykorzystać. Znów relaks, do tego zrobione wcześniej o poranku kanapki.



Miasto dość spore a dzień powszedni, więc ludzie kręcą się tu i tam. Jako, że odpoczywanie w dużych miastach nie idzie nam za dobrze, decydujemy się opuścić je dość szybko. Przejeżdżamy się jeszcze po małej wyspie Frankfurtu zwanej Zigenwerder. Ładny park, czysto, szutrowa ścieżka nienagannie równa i ani papierka na ziemi.





Do wyboru góra lub dół:)

Za miastem wracamy znów na nudnawy odcinek po wałach i z wiatrem w plecy gnamy nim dość żwawo tylko co jakiś czas zatrzymując się na zdjęcie. Droga ciągnie się i wije, a kilometrów nie ubywa, patrząc na uciekający czas i mając w pamięci poprzednie 172 kilometry  nauczeni doświadczeniem, decydujemy się ostatni odcinek pokonać po Polskiej stronie. W Gubinie przekraczamy granicę.

Tego dnia mimo wielu odcinków słońca, na niebie kłębią się chmury typowo burzowe. Czasem zahaczamy o nie tylko kawałkiem i łapie nas mała mżawka, a czasem obserwujemy z oddali strugi szarego deszczu padającego nad miastami. Pogoda jednak nie jest łaskawa do samego końca. Tuż przed noclegiem po tym jak przejeżdżamy  na stronę polską, dopada nas chmura i pada rzęsisty deszcz.

Nie ma gdzie się schować więc stajemy pod w miarę najgęstszym drzewem liściastym i przebrani w przeciwdeszczowe ubrania, stoimy na baczność czekając na poprawę. Szczęśliwie, deszcz pada tylko 20 minut i wstrzelamy się w okno pogodowe aby jechać dalej.

Podczas Polskiego odcinka mamy chwile zwątpienia. Czas się kurczy bardzo szybko i robi się późno. Po tym jak kierujemy się na miejscowość Nabłoto pod kołami pojawia się bruk. Nie bardzo jest jak to objechać, bez nakładania 30-50km. W lesie mało miejsca na szosowe opony, a mokry piasek, powoduje że grzęźniemy. Nie ma rady trzeba zaryzykować. Odcinek szczęśliwie okazuje się być w przeważającej większości asfaltowy. Co przyjmujemy z radością.

Tego dnia, nieomal na sam koniec, mamy ostatnie starcie z rzeczywistością Polski. W Tuplicach dopadamy jeszcze jedyny otwarty sklep w miasteczku. Jest to coś pokroju małego mini marketu nazywa się Stokrotka – czy jakoś tak.

- Dzień dobry poproszę wędlinę jakąś dobrą aby na kanapki była
- Ale chyba nie pokroić?
- No pokroić… - Agnieszka jest zdezorientowana pytaniem.
- No ale już jest 21, zaraz zamykamy.
- Aha to dziękuje… - i wyszła

Była godzina 20:45.

Tym dziwnym akcentem kończymy dzień numer dwa. Jest późne chłodne popołudnie a na naszych licznikach 165km.
Jadę tam gdzie znika horyzont.
MP 2014 - 500km 25h28`|MP 2015 - 300km 20h30`|MP 2017 - 300km 21h01`|MP 2018 (DNF)- 519km 27h30``|BBT 550km (DNF) | POM500 46h33`|PGR 550km - 80h04`

Offline Mężczyzna Księgowy

  • .::Kolarska Patologia::.
  • Wiadomości: 4033
  • Miasto: Warszawa/Jabłonna
  • Na forum od: 30.12.2010
Ostatni dzien jest najładniejszy pogodowo. Zwyczajnie świeci słońce, jesty gorąco a widoki piękne! Nie ma co pisać! Trzeba to zobaczyć!


Rowery prawie ultralight


Niemieckie oznaczenia są rozbrajające, widzieliśmy też takie z kaczkami!


pogoda jak z obrazka!


księgowy jak z obrazka!


W jednym z lasów jest zorganizowany mega wielki park dla dzieci. Jest tam cała masa zbudowanych domków z bajek i w lesie można znaleźć takie figury.








Jest tam także mini zoo.




po raz kolejny atrakcje i bardzo ale to bardzo kreta ścieżka sprawiły, że decydujemy sie na ostatni odcinek po Polskiej stronie. Tu widać zabudowania


Nasze krajobrazy w taką pogodę nie sa wcale gorsze, tylko nawierzchnia dla szosówek na lokalnych drogach tego regionu nieco słaba.


Im bliżej gór, tym więcej podjazdów.


Ten skubaniec miał chyba z 10%...



Widok na boczną drogę i piękny zarys górek.

Tego dnia wykonaliśmy plan, nieomal założony kilometrów wyszło 157.
Jadę tam gdzie znika horyzont.
MP 2014 - 500km 25h28`|MP 2015 - 300km 20h30`|MP 2017 - 300km 21h01`|MP 2018 (DNF)- 519km 27h30``|BBT 550km (DNF) | POM500 46h33`|PGR 550km - 80h04`

Offline holden1000

  • Wiadomości: 73
  • Miasto: Gryfino
  • Na forum od: 20.05.2010

- Dzień dobry poproszę wędlinę jakąś dobrą aby na kanapki była
- Ale chyba nie pokroić?
- No pokroić… - Agnieszka jest zdezorientowana pytaniem.
- No ale już jest 21, zaraz zamykamy.
- Aha to dziękuje… - i wyszła

Była godzina 20:45.

Normalna sprawa, kobieta już miała wszystko pomyte, ogarnięte a i pewnie spieszyła się na M jak Miłość - taki wioskowy folklor  ;D

Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4847
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010
fajnie się czyta. Te wożenie klapków pojedynczych mnie rozmieszyło.

 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum