Czuję się trochę jak w horrorze. Długo nie mogę zasnąć. Patrzę prosto w okno, za którym na słupie, oświetlony światłem księżyca śpi bocian stojąc na jednej nodze. Nie mieści się w swoim gnieździe, bo ma za dużo piskląt. Wydaje mi się, że zaraz w tym oknie pojawi się czyjaś twarz i ręka z nożem. Ale potem patrzę na Bixa przykrytego Barbie i przestaję się martwić.
W dodatku co chwilę wjeżdżamy w chmary moich ulubionych gzów. Już nie wiem co robić, żeby się przed nimi uchronić, więc zasuwam po tych wertepach z całych sił, choć jest to pozbawione sensu, bo ta gadzina nic sobie nie robi z mojej prędkości. Dziwię się, że rower nie rozleciał się w drobny mak. Potem w akcie desperacji zakładam spodnie dresowe, ale po kilometrze gotuje mi się płyn chłodniczy w mózgu, więc je zdejmuję.
W trakcie jedzenia podchodzi do nas kelner:- Jak smakuje lasagne?- Dziękuję, bardzo dobra.- Przekażę lekarzom.
Wracamy do Lublina. Po drodze mijamy wiewiórkę (martwą, skądinąd), idealnie wprasowaną w asfalt, przypuszczalnie techniką decoupage'u.
To już nie ma tych nieprzyjemnych betonowych płyt?
Teraz, kiedy widzę daty i trasę wyprawy, mogę stwierdzić że się trochę rozminęliśmy. Noc 17/18 wypadła mi w okolicy Zabłudowa
Na trasie, którą jechaliśmy żadnych płyt nie odnotowałam (https://www.endomondo.com/workouts/380363544/2911749)