Najcięższy, przynajmniej psychicznie był czerwony szlak na Chryszczatą górę. Bo wjechaliśmy tam właściwie przypadkiem
Przejechaliśmy jakieś 2km. Wysiłek jak na maratonie MTB. Pot się leje. No a zapas wody właśnie skończony. Kilkakrotnie mijamy strumyk, ale boimy się rozwolnienia po opowieściach jakichś podróżniczek po Bałkanach
Przed nami jeszcze 8km i robi się coraz ciężej. Od jeziora zaczęła się właściwa wspinaczka na sam szczyt. Był pot i łzy, ale jakoś weszliśmy na górę.
Na szczycie morale już nieco lepsze, ale zaczął się żółty szlak do bazy w Rabe. Niby z górki, ale jak na sakwy to bardzo stroma górka. Tarcze się gotują. Potem nawet sprowadzać było ciężko. Ogólnie cały czas zapierdziel.
Ostatni raz mijamy strumyk. Wciągamy rowery pojedynczo na górę, idziemy do bazy i wołamy wody. Dostajemy wody ze strumienia, który kilkakrotnie mijaliśmy
Bazowa znalazła tez jakąś puszkę z Gulaszem, także mieliśmy jako-tako kolację.
Gdyby było wiadomo, że szlak jest do przejścia z rowerami i że damy radę, to by nie było spiny. Ale przy braku wody wyglądało to trochę groźnie. Świetna przygoda i cenne doświadczenia na przyszłość.