Autor Wątek: przez Mamałygę do Babadag  (Przeczytany 3030 razy)

Offline Mężczyzna myszkin

  • Wiadomości: 30
  • Miasto: Skarżysko-Kamienna
  • Na forum od: 19.07.2014
    • fotodroga
przez Mamałygę do Babadag
« 22 Sie 2014, 20:04 »
Pozdrawiam z Babadag. Relacja pewnie będzie (na blogu). Jechałem ze Lwowa przez Podole, Mołdawię i rzecz jasna - Rumunię. Nie udało mi się spotkać żadnego sakwiarza.
Piwo Ursus w miejscowym lokalu w Babadag smakuje wybornie :)

Offline Ma_rysia

  • eko groszek
  • Wiadomości: 1078
  • Miasto: Golina
  • Na forum od: 05.04.2009
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 23 Sie 2014, 09:04 »
Kilka lat temu jechałam z Kamieńca Podolskiego przez Mamałygę, Mołdawię do Białogrodu nad Dniestrem  z metą w Odessie, wspomnień mnóstwo, ciekawi mnie inne spojrzenie i czekam na waszą relację.


Offline Giovanni

  • Wiadomości: 2685
  • Miasto: Gdynia
  • Na forum od: 06.06.2008
    • bikestats
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 23 Sie 2014, 09:13 »
Zaryzykował bym stwierdzenie, że kto nie pił Niedźwiedzia, ten nie może powiedzieć, że był w Rumunii ;)

Podobną trasę robiłem w 2008.

pozdr!


"Za dobrych czasów liczyłem wakacje według ilości ognisk, liczyłem wakacje według ilości nocy przespanych pod namiotem."
https://www.strava.com/athletes/27761512

Offline Mężczyzna aard

  • Wiadomości: 6095
  • Miasto: Wiedeń
  • Na forum od: 15.08.2007
    • Moje wyprawy
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 23 Sie 2014, 09:30 »
To wychodzi, że ja nie byłem w Rumunii i to nawet trzy razy! :p
A na rowerze zawsze jest miejsce siedzące... chyba że jesteś bikepackerem :p

 

Offline Mężczyzna krzychu

  • Wiadomości: 271
  • Miasto: Rzeszów/Rymanów
  • Na forum od: 04.07.2011
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 23 Sie 2014, 11:52 »
Dobre jest też piwo Timisoreana. Myszkin jak wrócisz, to napisz jakąś relację.

Offline PABLO

  • Wiadomości: 3719
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 25.03.2011
    • http://www.klub-karpacki.org
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 25 Sie 2014, 11:34 »
post usunięty
« Ostatnia zmiana: 4 Lut 2017, 16:00 PABLO »

Offline Mężczyzna myszkin

  • Wiadomości: 30
  • Miasto: Skarżysko-Kamienna
  • Na forum od: 19.07.2014
    • fotodroga
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 24 Wrz 2014, 19:59 »
To teraz będzie coś w rodzaju relacji:

Czemu taka trasa? Bo nie byłem jeszcze na Podolu, bo nie byłem jeszcze w Mołdawii, bo nie byłem jeszcze we wschodniej Rumunii ,bo nie byłem jeszcze nad Morzem Czarnym no i – bo nie byłem jeszcze w Babadag, a książkę Andrzeja Stasiuka „Jadąc do Babadag” lubię bardzo.

Na wstępie... podsumowanie:)

początek: Lwów dnia 09.08.2014

koniec: gdzieś na Węgrzech dnia 26.08.2014 (rodzinka zrobiła sobie wycieczkę autem i właśnie na Węgrzech się spotkaliśmy – rower został złożony i powędrował do bagażnika)

stany pośrednie rowerowe: Brzeżany, Kamieniec Podolski, Chocim, Mamałyga, Faltesti, Jassy, Galati, Babadag,  Constanta.

stany pośrednie kolejowe: Constanta – Bukareszt - Arad, skąd znów rowerkiem

dystans przejechany rowerem: 1200 kilometrów, równiutko

uczestnik – jeden ( do domu wróciło nieco mniej uczestnika na skutek ubytku wagi )

rower: Cube Central Pro, po raz kolejny spisał się bezawaryjnie

bagaż: dwie sakwy z przodu, dwie z tyłu, na bagażniku namiot

zdrowie: Bóg zapłać, dopisało:) Tylko w okolicach Chocimia, gdy powietrze miało ok. 36 stopni Celsjusza, doświadczyłem czegoś w rodzaju porażenia słonecznego (a może to było zatrucie pokarmowe?) – słabość ogólna, brak apetytu, itd. Po ok. 24 godzinach objawy minęły i potem było już tylko lepiej.

pogoda: nie lubię jechać w deszczu, więc nie padało praktycznie wcale

Teraz o szczegółach - na początek dzień pierwszy - 8/9.08.2014

Wprawdzie wyprawa jest rowerowa, ale chwilowo będzie o kolei żelaznej.

Wymyśliłem sobie, że na rower wsiądę we Lwowie, a do Lwowa dotrę pociągami. Chciałbym jednym pociągiem, bo jest taki – z Krakowa, ale nie da się, gdyż do dawnej stolicy Galicji docierają tylko wagony sypialne. A w tych nie ma mowy o przewiezieniu roweru. Wagon rowerowy kończy bieg w Przemyślu. Więc dojadę do Przemyśla, skąd rowerkiem do granicy, a od niej znów pociągiem do Lwowa. Kłopot tylko taki, że w Przemyślu jestem o drugiej w nocy, więc trzeba kilkanaście kilometrów do Medyki pokonać w ciemnościach. Nic to, mam czołówkę – dam radę!

Tyle przemyśleń, a rzeczywistość?

Niewiele brakowało, a spóźniłbym się na ten pociąg. Ale i on w Tarnowie był kilka minut spóźniony, więc tuż przed dwudziestą trzecią siedzę w wagonie. Lotnicze fotele, profesjonalne stanowiska rowerowe, cyfrowy wyświetlacz informujący o kolejnych stacjach, komunikaty głosowe, wzorowa czystość w toalecie – wszystko na najwyższym poziomie.

W Przemyślu od pociągu odłączane są dwa wagony sypialne, które wędrują do Lwowa. Skład i obsługa ukraińskie. Z głupia frant pytam, czy nie zabraliby mnie wraz z rowerem do Lwowa. No i zabierają. Za nieformalną opłatą dostajemy własny przedział. Rower jakoś się mieści. Prócz mnie w wagonie tylko czterech pasażerów. To nic, że standard wagonu „wschodni”, że toaleta woła o pomstę do nieba – jedziemy! Na granicy pieczątka ukraińska do paszportu i można spać do samego Lwowa. Czyli całe dwie godziny.

Lwów odwiedziłem w 2012 tuż przed piłkarskim Euro. Trwały ostatnie prace, układano z kostki nawierzchnię ulicy prowadzącej do dworca. Teraz jadę tą ulicą. Jej stan jest taki, jakby trwała tu od dziesiątek lat i przechodziła straszliwe koleje losu.

Taka jest rzeczywistość tego miasta i tego kraju chyba także. Nic nie jest robione porządnie – i to widać. Ludzie powiadają, że Lwów jest piękny. Według mnie – on był piękny. Teraz jest zaniedbany i zapuszczony , niestety.

Opuszczam miasto szosą wiodącą na Tarnopol. Najpierw pofalowanym terenem przez liściaste lasy, później wśród płaskich, rozległych pól. Po skręcie na Przemyślany znów robi się pagórkowato.
W miasteczku restauracja Watra karmi mnie jednodaniowo – gęsta zupka z ziemniakami, fasolą i kawałkami mięsa smakuje nieprzekonywająco.

Za Przemyślanami znów skręcam w boczną drogę – na Brzeżany. Ukraińskie, boczne drogi nie rozpieszczają. Chwilami cieszymy się przyzwoitym asfaltem, by za kilkaset metrów trafić w dziurawe bezdroże. Czasem budzi się w człowieku strach, że droga może zniknąć na dobre... Ale przeważnie pojawia się znowu i pozwala przemierzać kolejne kilometry.

Zbliża się wieczór. Jestem sam na pustej szosie, tylko przede mną długi cień obładowanego rowerzysty.
Wokół wzgórza, pola, niewielkie laski. Pszenica gdzieniegdzie jeszcze rośnie, gdzie indziej już zżęta. Leniwie wznosi się w niebo dym z podpalanych ściernisk.

Pod Szajbiwką stromo pod górę. Za wsią skręcam w prawo w polną drogę. Noc wśród traw rozległego pastwiska. Księżyc w pełni.

c.d.n.


Offline Kobieta marg

  • Wiadomości: 1625
  • Miasto: Tychy
  • Na forum od: 01.01.2012
    • BIKE'OWO
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 25 Wrz 2014, 19:19 »
Za Przemyślanami znów skręcam w boczną drogę – na Brzeżany. Ukraińskie, boczne drogi nie rozpieszczają. Chwilami cieszymy się przyzwoitym asfaltem, by za kilkaset metrów trafić w dziurawe bezdroże. Czasem budzi się w człowieku strach, że droga może zniknąć na dobre... Ale przeważnie pojawia się znowu i pozwala przemierzać kolejne kilometry.
Ha, jechaliśmy niedawno tym odcinkiem tyle, że w przeciwnym kierunku, dokładnie 14 sierpnia, więc pewnie kilka dni po tobie. Ale odczucia podobne :) Co prawda potem do Lwowa inaczej, drogą "na skróty" przez Tuczne na Bibrkę (tu dosyć hardkorowo się zrobiło...)

Pod Szajbiwką stromo pod górę. Za wsią skręcam w prawo w polną drogę. Noc wśród traw rozległego pastwiska. Księżyc w pełni.

My biwakowaliśmy w okolicy Brzeżan...
A wcześniej z Chocimia przez Czortkiew, Buczacz, Podhajce... Ciekawe, gdzie się minęliśmy...
bikeowo, czyli moje podróżowanie


Offline Mężczyzna myszkin

  • Wiadomości: 30
  • Miasto: Skarżysko-Kamienna
  • Na forum od: 19.07.2014
    • fotodroga
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 25 Wrz 2014, 21:28 »
Marg, mogliśmy się minąć na przykład w Podhajcach, gdzie ja, zamiast jechać spędzałem czas na próbach wyciśnięcia hrywien z miejscowych banków - zaraz o tym będzie  :)


10.08.2014 niedziela, dzień drugi

Przed Brzeżanami Nagnajów, pięknie położony. Przy źródełku za Nagnajowem figura, ufundowana w 1854 przez Kajetana i Katarzynę Janowiczów. Woda wyborna, prócz mnie zaopatrują się w nią inni.

Brzeżany. Widać ślady dawnego piękna. Cerkiew w rynku, kościół nieco poza centrum. W obu świątyniach właśnie trwają nabożeństwa. Przy wyjeździe z miasta ruiny zamku Sieniawskich.

Przed Kozową spore górki. Dwa razy znaki informują o nachyleniu 10%. Stromo i długo.

Do Kozowej wstępuję z powodów osobistych. Tu urodził się w 1895 roku mój dziadek, a w 1833 jego babka. Samo miasteczko nieciekawe, za to cmentarz z wieloma polskimi nagrobkami interesujący.


11.08.2014, poniedziałek, dzień trzeci

Skończyły mi się hrywny, więc w Podhajcach skok na bank:

Godz. 9.10 - Wkraczam w progi Privat Bank. Nic nie działa – awaria sistiema. Wznowienie ma nastąpić 9.30

Godz. 9.20 – Reiffeisen Bank. Okienko kasowe będzie czynne od 10.00

Godz. 9.30 – Wracam do Privat Bank. Nic nie działa jeszcze bardziej – kompleksnaja awaria sistiema. Wznowienie przewidywane na 11.00

Godz. 9.45 – Reiffeisen Bank. Pani zza biurka pozwala poczekać na otwarcie kasy, ale nie gwarantuje, że nastąpi ono punktualnie o dziesiątej, gdyż kasjerka dojeżdża aż z Tarnopola. Wchodzą inni interesanci, tłumek przed kasą rośnie.

Godz. 10.30 – Pojawia się kasjerka wraz z towarzyszącym jej specjalistą od uruchamiania komputera kasowego.

Godz. 11.00 – Trwają usilne próby uruchomienia kasy.

Godz. 11.15 - Kasa działa! Jestem pierwszy w kolejce. Kasjerka wita mnie uprzejmie i przyjmuje celem wymiany banknot 20 USD. Słabo ją słyszę i jeszcze gorzej widzę – dzieli nas przyciemniana szyba. Podejrzewam, że ona, jak w lustrze weneckim, widzi mnie doskonale. Prosi mnie o paszport.
Wręczam. Kasjerka wypełnia  kolorowy druczek, a potem dane z druczka wklepuje w komputer. Oho, jakiś problem... Specjalista pomaga, ale to na nic. Telefon do centrali – jeden, drugi...Mija kwadrans, a ja nie mam ani gotówki, ani (co gorsza) paszportu. Czyżby wsiąkły na zawsze w meandry ukraińskiej biurokracji?
A tłumek za mną cierpliwie czeka.

Godz. 11.36 Ufff... Wraca do mnie paszport  i ... 20 dolarów. Niestety skomplikowana operacja wymiany waluty nie powiodła się.

Ludzie z kolejki, życzliwi ludzie informują mnie, że tam, niedaleko Privat Banku kręci się jegomość z czarną sumką (sumka = teczka) na ramieniu i on wymienia pieniądze.
I faktycznie. Jest człowiek z sumką i w ciągu dziesięciu sekund robi to, czego solidny (?), niemiecki (?) bank nie potrafił wykonać przez półtorej godziny. A i kurs korzystniejszy...

Offline Mężczyzna myszkin

  • Wiadomości: 30
  • Miasto: Skarżysko-Kamienna
  • Na forum od: 19.07.2014
    • fotodroga
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 6 Paź 2014, 18:01 »
Wtorek 12.08.2014 – dzień czwarty

Śpię przy wjeździe do Buczacza w jakichś mało przyjemnych chaszczach.
Raniutko wjeżdżam do miasta. Jest pięknie położone w dolinie rzeki Strypy. Kręte, strome uliczki, przy nich domy pamiętające czasy świetności Buczacza. W centrum niewielki, ale piękny budynek ratusza, niedaleko od niego kościół ufundowany w XVIII wieku przez właściciela miasta – Mikołaja Bazylego Potockiego. Na jednym ze wzgórz okazały monastyr, na innym ruiny zamku, powstałego jeszcze w średniowieczu.Spod ruin, gdzie jem śniadanie mam doskonały widok na miasto. Buczacz przypomina mi Shighisoarę – zarówno urodą położenia jak i skalą zaniedbania.

Kolejne miasto – Czortków. W pizzerii jem naleśniki i popijam wybornym kwasem. Wieczór zastaje mnie w Łosiaczu. Rozbijam namiot na przykościelnym trawniku, pod wysokim drzewami.Nie ma kogo zapytać o zgodę. Plebania pusta – ksiądz w terenie? Jakieś towarzystwo jednak mam – nade mną, pomiędzy drzewami śmigają nietoperze.

Środa 13.08.2014 – dzień piąty

Rano nabieram wody ze studni. Dość solidne mycie i wyjazd z Łosiacza.

Do Skały Podolskiej wjazd stromo pod górę, po fatalnej nawierzchni. Przed miasteczkiem ruiny zamku. Wstępuję – koszt 10 hrywien, ale na razie zwiedzam gratis, bo kasa nie ma reszty. Same ruiny w stanie szczątkowym, ale położenie i widoki na płynący w dole Zbrucz – palce lizać.

Przy wyjściu pojawia się właściwy kasjer, ten już mi wydaje resztę. Rozmawiamy dość długo, pan  w moim wieku, całkiem rozgarnięty. Przyznaje mi się po cichu, że jest byłym agentem KGB,  od dziesięciu lat na zasłużonej emeryturze.

W centrum Skały trwa dzień targowy. W ofercie mniej więcej to co u nas na targowiskach, tylko towarów mniej i bardziej liche. Ale owoce i warzywa dorodne – słońce i ziemia sprzyja urodzajom.
A słońce dziś grzeje mocno.
Dostrzegam budkę z czeburekami i staję w kolejce. Niestety okienko zatrzaskuje mi się przed nosem - nici z mojego jedzenia. Z pomocą przychodzi mi Jura, który występuje tu jako nieoficjalny bank – też ma czarną teczuszkę z walutą. Zna wszystkich, więc i panią  z budki też. Za chwilę dostaję swoje jedzenie. Czeburek tutejszy ma kształt dużego pieroga, smażony jest w głębokim tłuszczu, w środku zawiera siekane mięso. Popijam oczywiście kwasem.
Rozmawiam z Jurą. Jest sotnikiem w organizacji paramilitarnej, ma jakieś związki z Polską, bo stara się o kartę Polaka. O Rosjanach mówi wprost – nienawidzę ich! Wszystkich! Stwierdza, że Putin przerobił już umysły wszystkich Rosjan. I ostrzega: niech tylko spróbują tu wejść. Żywi nie wyjdą.
Przy wyjeździe ze Skały Podolskiej rzuca się w oczy koszmar architektoniczny. Budowla z dziesiątkami wieżyczek, ozdób, ozdóbek – a co element to w innym stylu (lub bez stylu). Chyba nic podobnego w życiu nie widziałem.

Wczesne popołudnie spędzam nad rzeką. Można się umyć, zrobić pranie, poleżeć na trawie. Można też wyjść na durnia, jak ja to zrobiłem.
Siedzę sobie nad brzegiem, piorę szmatki, a niedaleko mnie chłopaczyna z workiem – zbiera trawę czy jakieś inne ziele dla królików. Podchodzi do roweru, który stoi sobie za moimi plecami. Koło roweru różne graty – okulary, zegarek, buty. Zerkam co jakiś czas, bo chłopak krąży i krąży koło mojego pojazdu. W końcu odchodzi. Spoglądam na niego i widzę że ma moje okulary w ręku i chowa je za siebie. Podniosłem się, a jakże i z buzią na niego – oddaj okulary! Chłopak się wystraszył i wyciąga przed siebie okulary. Były to jego własne...
Dobrze, że chociaż znalazłem słowa, żeby go przeprosić. Ale wstyd został.

Na zamku w Kamieńcu Podolskim odpustowe kramy, sokolnik proponujący zdjęcie z ptakiem, łucznik zachęcający do strzelania do tarczy. Jak szybko wszedłem, tak szybko wyszedłem z twierdzy. Miasto też, jak na mój gust za bardzo turystyczne.
W mieście kościół, przed nim ławeczka, gdzie odpoczywam. Nieopodal ksiądz, rozmawia z kimś po polsku. Grzecznie się witam, najpierw "dzień dobry", potem "niech będzie pochwalony..." Pytam, co to za kościół, a w odpowiedzi słyszę: stoi pan przed nim i nie widzi pan? Fakt, nie przygotowałem się przed przyjazdem tutaj i znowu wychodzę na głąba. Ale w drodze łaski otrzymuję wyjaśnienie – otóż to jest kościół katedralny. Oho, może zaczepiłem samego biskupa?
Otrzymuję propozycję przenocowania u sióstr, sto metrów stąd. "Wie pan, pomodlimy się, pogadamy o starych Polakach..."
I wszystko tym mało przyjemnym, księżowskim tonem.
Nie skorzystam z propozycji, przede wszystkim dlatego, że chcę dziś jeszcze dotrzeć bliżej Chocimia.
Droga na Chocim (i Czerniowce) ruchliwa. Jadę prawie do zmroku, na noc ląduję pod łanami słoneczników.


Offline Mężczyzna Borafu

  • Moderator Globalny
  • Wiadomości: 10708
  • Miasto: Łódź
  • Na forum od: 02.04.2010
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 6 Paź 2014, 19:25 »
A szkoda że nie skorzystałeś. W Kamieńcu naprawdę warto spędzić kilka godzin włócząc się tu i tam bez roweru.

Offline Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8787
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 6 Paź 2014, 19:54 »
Kolego myszkin: szybko dawajcie tego więcej!

(Jednocześnie proszę o info, jakie przesłanie niesie 'awatar' /co te znaczki komunikują/?)
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

Offline Mężczyzna laxigen

  • Wiadomości: 866
  • Miasto: Bielsko-Biała
  • Na forum od: 23.04.2012
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 6 Paź 2014, 20:48 »
Kolego myszkin: szybko dawajcie tego więcej!


Podpisuję się prawą i lewą ręką jednocześnie. Krótko, konkretnie, ciekawie i do tego całkiem zabawnie.

Offline Mężczyzna myszkin

  • Wiadomości: 30
  • Miasto: Skarżysko-Kamienna
  • Na forum od: 19.07.2014
    • fotodroga
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 6 Paź 2014, 21:25 »
O, fajnie, że nawet się podoba :) Postaram się w miarę szybko kontynuować.
A awatar powstał ad hoc, przy okazji lektury książki o Zen. Okrąg to symbol Zen, a znaki w środku to kaligraficzny symbol Zen (zdaje się po chińsku?) Tak na oko, ten Zen to fajny sposób na życie - i nie jest religią, to mi  szczególnie pasuje.

Offline Kobieta Janus

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 3598
  • Miasto: Goteborg
  • Na forum od: 20.06.2010
Odp: przez Mamałygę do Babadag
« 6 Paź 2014, 21:48 »
znaki w środku to kaligraficzny symbol Zen (zdaje się po chińsku?)
To w środku to jeden znak ;) Znak jest japoński, podobnie jak samo słowo "zen", przy czym oba są pochodzenia chińskiego. Chiński znak wygląda nieco inaczej - po prawej stronie ma na górze dwa "kwadraty" zamiast trzech kresek.

 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum