Autor Wątek: Nie ma róży bez Mławy  (Przeczytany 642 razy)

Offline Mężczyzna RODDOS

  • Odwiedzone miejscowości: 15 441
  • Wiadomości: 700
  • Miasto: Wałbrzych
  • Na forum od: 25.02.2013
Nie ma róży bez Mławy
« 13 Lis 2014, 10:02 »
Rodzina ma to do siebie, że czasem warto ją odwiedzić. Zwłaszcza gdy mieszka dość daleko. Tak właśnie jest z moją siostrą, którą los rzucił pod Warszawę. Nie widzieliśmy się od około roku, a więc przyzwoitość nakazywała w końcu się spotkać. Długi weekend był ku temu doskonałą okolicznością. Oczywiście już w momencie ustalania szczegółów mojej wizyty po głowie chodził mi pomysł, by choć jeden dzień poświęcić na rowerowy wypad. Tyle nowych gmin w zasięgu ręki! Dodatkowym czynnikiem motywacyjnym dla tych moich planów był fakt, że mój kolega, z którym zwykle wybieram się na rowerowe wyprawy, mieszka właśnie w Warszawie. Z Darkiem szybko telefonicznie uzgodniliśmy szczegóły wyjazdu. Postanowiliśmy, ż wyruszymy w poniedziałek 10 listopada pociągiem do Mławy, by stamtąd już rowerkiem wrócić do stolicy. Darek z wyprzedzeniem kupił odpowiednie bilety, by nie było później przykrej niespodzianki w postaci braku możliwości podróży z rowerem, bo liczba miejsc dla takiej peregrynacji jest ograniczona.
W piątek po pracy miałem już wszystko zapakowane do samochodu, w tym rzecz jasna rozkręcony rower. Podróż była nieco męcząca, bo na drodze był spory ruch, a i odpadów deszczu nie zabrakło. Od podjęcia decyzji o naszej wspólnej jeździe cały czas sprawdzałem pogodę dla Mławy… Była dość optymistyczna, na początku prognozowano, że ma być ciepło i słonecznie, później już tylko, że pochmurno i bezdeszczowo. Tyle nam w zupełności wystarczało. Teraz patrząc przez szyby samochodu na intensywne opady, lekko szczęka mi opadała, ale do naszej jazdy było jeszcze dwa dni…
W poniedziałek wstałem o piątej rano. Najpierw dotarłem na dworzec w Piasecznie, a stamtąd pociągiem do Warszawy. Bilet zakupiłem na Centralną, bo tam się umówiliśmy z Darkiem, by dalej już wspólnie kontynuować jazdę. Jakież było moje zaskoczenie, gdy po dworcu Warszawa Śródmieście, pociąg wtoczył się na Powiśle. Okazało się, że ta linia (z Radomia) omija Centralną. Szkoda tylko, że konduktor sprzedając mi bilet nic o tym nie wspomniał. Na szczęście nasz docelowy pociąg przejeżdżał przez Wschodnią, zatem tam dojechałem już swoim pierwszym składem. Zadzwoniłem oczywiście do Darka, by się nie troskał i spokojnie wsiadał…
Na Wschodnią pociąg przyjechał z lekkim opóźnieniem. Puste wagony świadczyły o tym, że naród raczej wolał w domu spędzać długi weekend niż szwendać się po kraju. Po dwóch godzinkach jazdy, przed dziewiątą, staliśmy oto na sennym mławskim peronie. W przedziale było cieplutko, a na zewnątrz mocno mżyło i kłębiła się mgiełka. Było przy tym jednak nawet ciepło. Z Darkiem często zdarzało nam się jeździć w totalnych ulewach, zatem taka pogodę uznaliśmy za dobrą. Wrzuciliśmy na grzbiety grubszy przyodziewek i wyruszyliśmy w trasę. Generalnie podążaliśmy na południe. Prognozy cały czas wieściły, że przyjdzie nam walczyć z przeciwnym wiatrem. Z reguły w tych rejonach wieje właśnie z południa. W tym zakresie prognozy się sprawdziły. Cały czas stopował nas wiaterek. Nie był to może jakiś orkan, ale wyraźnie przeszkadzał. Płaskość trasy niekiedy zaburzały małe terenowe zmarszczki. Premie górskie można byłoby chyba wyznaczać na wiaduktach. Byłyby to pewnie premie X kategorii (jeśli taka kategoria istnieje). Do Ciechanowa dotarliśmy drogą wojewódzką. Cały czas mżyło, a całkowite zachmurzenie ograniczało widoczność. Zapobiegliwe wziąłem żółte rozjaśniające szkła do okularów. Przez nie świat wyglądał mniej mrocznie. Na pierwszym odcinku często zerkałem na licznik, by ustalić miejsce pobicia swego życiowego rekordu w rocznym całkowitym przebiegu. Stary rekord był z 2008r. i wynosił 15449 km. Na około trzydziestym kilometrze to się stało. Darek nawet żartobliwie pytał czy nie wziąłem na tę okazję małego szampanika. Tak zrobiłem gdy kiedyś dotarłem do swojego 100 000 rowerowego kilometra. Tym razem jednak tego nie świętowałem. Mała fetę może odstawię na 200 000 km…
W Ciechanowie na deptaku zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Po małym zamieszaniu ze znalezieniem właściwego kierunku, w końcu jechaliśmy dalej całkiem bocznymi drogami. Ruch samochodowy zelżał. Niestety tego samego nie mogliśmy powiedzieć o wietrze, który ciągle dął w twarz. Ze zdziwieniem zerkałem na licznik, gdy jadąc lasem wskazywał on osiągnięte bez wysiłku 30 km/h. Niestety leśna osłona była na malutkich odcinkach. Poza nimi można było sycić oczy mazowieckim krajobrazem i w głowie odtwarzać sobie pisane pod wpływem tych widoków smętne nokturny Chopina… Na trasie rozmawialiśmy o tym i owym. O naszych rodzinach, o planach. Czasem też cytowaliśmy nasze ulubione powiedzonka, w tym z filmów Barei. Te ostanie przyniosły pomysł na zatytułowanie niniejszych wypocin.
Minęliśmy Sońsk i po zdobyciu przyczółków w powiecie pułtuskim, osiągnęliśmy Nasielsk. Była obiadowa pora, a więc warto było pomyśleć o napchaniu żołądka kaloriami utraconymi podczas kręcenia. Napatoczyła się pizzeria. Pizza co prawda nie była warta medalu, ale człowiek głodny nie bawi się już w Wersal.
Przed Nowym Dworem Mazowieckim skończyła się miła podróż bocznymi drogami, wjechaliśmy na krajówkę, na której szalały wielkie ciężarówki. Spore wrażenie wywarł na mnie widok najpierw pokonywanej Narwi, a potem Wisły. Z niewiadomych przyczyn bardzo lubię obserwować rzeki, a te dwie wymienione wyżej rzeczywiście są imponujące. Pogoda się nawet nieco poprawiła, przestało mżyć i jakby nawet trochę się przetarło.
Do Warszawy wjechaliśmy przez Czosnów i Łomianki. Przejazd po samej stolicy już odbywał się w lekkim wieczornym mroku. Wieczór i noc spędziłem u Darka. Rowery zapakowaliśmy do jego piwnicy, a sami mogliśmy oddać się rozmowom o przeszłości i przyszłości. W międzyczasie podziwialiśmy teraźniejszość pod postacią syna Darka, po-Tomka. Na kolację był nasz ulubiony kotlet świniowy przygotowany przez żonę Darka. Dzięki, Ania!
Ostatni tegoroczny mój dalszy wyjazd rowerowy udał się znakomicie. Wyszło około 140 kilometrów, a do trzosika wskoczyło też 14 nowych gmin. Tak sobie myślę, że kilometry zrobione w dobrym towarzystwie należy liczyć podwójnie. Dzięki, Darek! I do zobaczenia.
« Ostatnia zmiana: 14 Lis 2014, 07:03 RODDOS »



Offline Mężczyzna menel

  • Wiadomości: 3311
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 25.03.2012
Odp: Nie ma róży bez Mławy
« 13 Lis 2014, 13:08 »
Muszę się spytać: czemu nie pojechaliście odwrotnie?  :)

Offline Mężczyzna RODDOS

  • Odwiedzone miejscowości: 15 441
  • Wiadomości: 700
  • Miasto: Wałbrzych
  • Na forum od: 25.02.2013
Odp: Nie ma róży bez Mławy
« 13 Lis 2014, 13:32 »
Takie było założenie. Lepiej się wraca, przynajmniej według mnie. Zresztą lepsze połączenie było jednak w "tę" stronę, a nie "z powrotem".  Poza tym wiatru nie ma co się bać. Jazda pod wiatr czasami daje wrażenie jazdy po górach, a to razem z Darkiem dość lubimy...



Offline Mężczyzna menel

  • Wiadomości: 3311
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 25.03.2012
Odp: Nie ma róży bez Mławy
« 13 Lis 2014, 14:18 »
Jazda pod wiatr czasami daje wrażenie jazdy po górach,
Jest to argument.

W kwestii technicznej: z środkowego peronu na Śródmieściu jest przejście na perony na Centralnej.

Tagi: mazowieckie 
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum