Nie chciałabym robić reklamy, więc nie napiszę kto organizował wyjazd
ale chyba nie trudno się domyślić, oglądając zdjęcia. Trafiłam na ich ofertę w internecie, nikt mi niczego nie polecał. Pierwszy kontakt z firmą niezadowalający, tj. nie potrafili niezwłocznie odpisać na maila. Dopiero po wykonaniu telefonu przyszła odpowiedź. Trochę się zraziłam, ale oferta wydawała mi się wyjątkowo pociągająca. Do tego miałam wielkie parcie na urlop na rowerze, więc bez dłuższego zastanawiania wysłałam aplikację i zrobiłam przelew! I nie pożałowałam. Ja to jednak mam intuicję
Jedziemy na Bałkany dwoma busami 9 osobowymi, i to (jak i zresztą powrót) było chyba najbardziej męczące w tej wyprawie. Trafia mi się miejsce obok kierowcy, który zmienia się co jakiś czas, więc z każdym po kolei robię wywiad: czy zasypia za kierownicą, który to jego wyjazd, czy rowery spadły kiedyś z dachu, jakie wypadki zdarzają się na takich wyprawach, czy ja w ogóle dam radę w tych górach, itp. Nie ma to jak "pozytywnie" się nakręcić przed. Ale przecież ktoś musiał ich wspierać, kiedy już wszyscy zaniemogli!
W tym roku pogoda wyjątkowo nie rozpieszczała Bałkanów, powodzie tu i tam, stąd miałam pewne obawy, czy nie skończymy w kajakach, z moim szczęściem (jeden i drugi urlop w Hiszpanii częściowo deszczowy!), ale uff, niepotrzebnie. Chcesz mieć pogodę na urlopie, nie zabieraj ze sobą Marzeny
Czarnogóra wita nas ciepłym słońcem i bezchmurnym niebem, w ciągu całego wyjazdu pada tylko raz. Na szczęście właśnie tego dnia zaplanowany jest 30 km zjazd do Kotoru, a potem jakieś 15 km po płaskim, więc można spokojnie jechać w ortalionach i nie zapocić się w nich na śmierć. Mój patent na buty okazał się niezawodny, jako jedyna miałam suche buty! Mamuś, dzięki!
Towarzystwo też okazuje się całkiem znośne. Wszyscy cholernie ambitni i mocni w nogach, czasem trochę odstawałam, zajmowałam zwykle ostatnie miejsce w peletonie. Zresztą fajnie tak czasem popatrzeć od tyłu na co poniektórych
ale i tak byłam z siebie dumna! Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że na co dzień nie jeżdżę po górach! Okazuje się, że współuczestnicy wyprawy, jak i organizatorzy nie tylko potrafią jeździć na rowerze, ale i czasem mądrze gadać, i żartować, i nawet jeść i pić!
Wieczorem zazwyczaj leje się wino, rakija, do tego zagryzamy mule, sery, oliwki, i co tam się nawinie.
Połowa uczestników to debiutanci, druga połowa z doświadczeniem w wyprawach zorganizowanych i samodzielnych, często nie mają w swoim otoczeniu osób, z którymi mogliby dzielić swoją pasję, często też nie poradziliby sobie z wymianą gumy, czy inną awarią sprzętu, stąd cenią sobie kompetentne i pomocne w tym zakresie towarzystwo (wstyd przyznać, ale ja to zielona jestem w tej materii), część na pewno ceni komfort jazdy bez obciążenia w postaci bagażu, i wszyscy bez wyjątku przygotowani kondycyjnie.
Trasy przepiękne. Szczęka opadała mi dzień, w dzień. Najgorsze, jak było ostro w dół, i lał deszcz i nie bardzo można było rozglądać się na boki, tylko raczej uważać na śliską nawierzchnię i pilnować hamulców. Ale jaka adrenalina! Każdy etap wyjątkowy i mega widokowy, trochę górskich etapów i kilkunastokilometrowych podjazdów, do tego mnóstwo ciekawych miejsc po drodze (wodospady, ruiny zamków, pola minowe, itd.). Organizatorzy nie odkrywali nowych dróg (akurat ta wycieczka powtarzana jest co roku) wyjątkiem był ostatni dzień, kiedy postanowili wybrać inną drogę. Na szczęście okazała się przejezdna, choć chwilami wątpiliśmy, że się uda, jak zaczęliśmy przedzierać się przez kłujące krzaki. Ostatni dzień, resztki sił, każdy kolejny podjazd to katorga, lecą wiązanki różnych epitetów, a tu jeszcze mogło się okazać, że trzeba wracać, mogłabym tego nie przeżyć.
Najbardziej urzekła mnie Bośnia i Hercegowina, wydaje się najmniej turystyczna, i do tego niedroga. Najnudniejsze były dla mnie: Dubrownik i Kotor - drogo jak cholera, do tego tłumy turystów, w tym całe mnóstwo niemieckich emerytów. Chciałam uciekać stamtąd jak najprędzej. Nie zachwyciła mnie też Albania, z uwagi na wszechogarniającą biedę i brud. Kolejno wyglądało to chyba mniej więcej tak: Ulcinj - Szkodra - Jezioro Szkodarskie - Cetinje - Kotor - Perast - Cavtat - Dubrownik - Trebinje - Medjugorje - Mostar. Średni dzienny dystans, to ok. 70-80 km, przy czym najdłuższy 130 km, najkrótszy na rozruch 10 km pierwszego dnia po 24h podróży.
Noclegi zaplanowane były codziennie w innym miejscu, zwykle w uroczych mało turystycznych miejscowościach i bardzo komfortowych warunkach, za każdym razem zakwaterowanie w innej konfiguracji osobowej, co by zintegrować zespół, i co by nie być skazanym na chrapanie J. przez cały wyjazd
Bus transportował nasze bagaże między kwaterami. Każdego dnia jest opcja skrócenia trasy, jeżeli ktoś jest w słabszej formie, lub zrezygnowania z jazdy rowerem, można podjechać busem, ale kto by z tego korzystał?
Na trasie opiekuje się nami 2 pilotów, po jednym na grupę słabszą i mocniejszą, choć różnica między nami była minimalna, tzn. Amatorzy dojeżdżali do miejsca docelowego 5 minut później od Zawodowców. Nie ma szans się zgubić! Nawet gdy jadę sobie ostatnia i nikogo już nie widzę przed sobą, to na skrzyżowaniu, kiedy trzeba skręcić, zawsze na mnie ktoś cierpliwie czekał.
CDN
P.S.
Wino otwarte, jakby co