Co do rezygnacji to sprawa wyglądała bardzo mizernie. Licząc kilometry nijak nie zdążyłbym na ostatni pociąg do Gdyni, a w poniedziałek musiałem być w pracy. Początkowo wydawało mi się, że zabrakłoby mi jakiejś godziny.. ale potem zweryfikowałem te prognozy dodając kolejne 3-4 godzinki..). Jednak nie było dobrym pomysłem jazda na kołach z Gdyni (albo dokładniej wyjazd z Gdyni o 11..)
Dojazd na "ostry start" był super pod względem pogody. Wiatr z północy idealnie chłodził, nawet podjazdy jakoś szybko się kończyły, nierzadko 3% łamałem z 30 na liczniku. Temperatury marzenie: 20-23*. Jedynie trochę pech mnie prześladował: dwa kapcie do Elbląga to ciut za dużo, zostały mi jeszcze tylko 2 zapasowe dętki (pomny "przygód" Tomka zabrałem 3 sztuki i łatki
Jeszcze bardziej pechowo.. w pewnej chwili zabrakło sklepów po drodze (a za Pasłękiem skończyła mi się woda). Odcinek z Gdyni (wliczając "pomyłkę" w postaci przejazdu przez Elbląg, gdzie większość ścieżek nie nadaje się dla rowerów) zakończyłem ze średnią jazdy 34km/h!
W Lubominie planowałem obiad (w restauracji), jednak jedzenia w soboty nie serwują.. Jednak nie można wierzyć Wujkowi Goolowi.. jak jest restauracja, to nie znaczy że się da tam zjeść. Skończyło się przed sklepem, gdzie wyżarłem spagetti, wszystkie drożdżówki ze sklepu, na amen zajadłem chipsami i zapiłem zimną pepsi. Dotankowałem trochę płynów i ruszyłem "na ostro"
Wg założeń od teraz tylko "nieplanowane" postoje, ubieranie, sikustopy i tankowanie na stacji w Gołdapi.
Znany bruk trochę mnie wytrząsł.. i potem dalej dawałem się trząść bez umiaru. W sumie jakoś nie mogłem sobie przypomnieć, że te drogi kiedyś wyglądały gorzej
Reszel.. Zabytkowy bruk. Czemu nigdy wcześniej go nie zauważyłem? Jakieś święto chyba było, pełno dzieciaków przebranych za czarownice, na rynku umc-umc. No i cudowny napis "Pizza" o mało mnie nie złamał. Ale tylko zatrzymałem się na parę sekund.. bo przecież w worze mam jeszcze spagetti, a mam plan.
Zgodnie z wyliczeniami (obietnice Jacka potwierdzone przez Googla) jak zrobiło się ciemno, to drogi się poprawą. Nawet dało się ścieżkami jechać (chociaż na na krawężniku zaliczyłem snejka). Zupełnie ciemno zrobiło się już koło 21. Właściwie bajeczne było to, że właściwie nie zmokłem tarabaniąc się prosto w ciepły front (po prawej widoczny był deszcz, po lewej burza). Front był chyba idealnie nad Kętrzynem, przed wiało głównie z północy, natomiast za zaczęło ze wschodu. I na dodatek nie był to ten ciepły wiatr.. Średnia mi strasznie spadła. W sumie traktowałem to jako dobry znak, jak kierunek się utrzyma, to za dnia będę gnał "ile fabryka"!
Za Kętrzynem (na "650") spotkałem rowerzystę-Batmana. Gostek wyprzedził mnie gnając 40-50km/h na góralu ze skrzypiącym łańcuchem. Muszę przecież pomóc koledze i poświecić mu (czytaj: "najpierw padnie, wjedzie do rowu, czy go zabiją?") Wtedy po raz pierwszy uświadomiłem sobie.. że w sumie to jestem zmęczony, że jednak przesadziłem na początkowym etapie. Na szczęście gościu szybko odpuścił (albo zszokował go mój rower, bo tam chyba była jakaś latarnia) i już spokojnie pojechałem dalej.
W Kruklankach jadąc pomiędzy jeziorami.. po raz pierwszy odczułem że jest zimno. Dokładniej zrobiło się miło ciepło, jak ciepły wiatr zawiał znad jeziora..
Potem noc. Ciemno, nudno, nic nie widać.. Gołdap jakoś tak wcale się nie przybliża.. a mi się znowu picie kończy. I jakoś tak głodnieje.. Ale co zrobić. Trzeba jechać dalej, stacji benzynowych to tu nie widziałem żadnych.. W dalszym ciągu po prawej błyska, więc trzeba jechać. Wydaje mi się, że przegapiłem któryś z punktów.. ale nie mogę przypomnieć sobie którego.
Oczekiwana stacja jest poza trasą, ale tylko kilkaset metrów. Jak zobaczyłem, to od razu zmieniłem zdanie co do długości postojów. Kupuję picie, kawę, bagietkę z kurczakiem. Delektuje się bułką, kawą oraz wariactwem ludzi (nie było gotowych hot-dogów.. a wszystkim.. jakby się gdzieś śpieszyło). Gadam ze sprzedawcą (nie mógł uwierzyć, że jadę z Gdyni.. albo nie wiedział gdzie to jest, sam nie wiem). Ale trasa nie przejedzie się sama..
Kiedyś kochałem te tereny. Dzięki porze (już w sumie dnia) wszystko jakoś straciło kolor. Nawet nie zjechałem pod wiadukty (bo przecież tam piach sam). Kompletnie nikogo na drodze, tylko górki, wiatr i ja. Na "hopkach" zza chmur wyszło słońce. Popas w Rutce na przystanku.. i jakoś zrobiło się tak dziwnie cicho. Wiatr przestał wiać..
Przed Sejnami miałem drugą "przygodę". Jadę sobie spokojnie, a tu na środku drogi stoi krowa. Mała cieliczka. Biedaczka się odpalowała (ciągnęła łańcuch). Postanowiłem, że sprowadzę ją z drogi.. a może nawet sweet selfie strzelę.. Ściągam telefon, zdejmuję kabelki.. a krówek jest już pięć. No i zaczynają być trochę natrętne. Po prostu mnie otoczyły i zacieśniają krąg. Dziwnie to wygląda.. a na pewno zaczyna być nieprzyjemnie, chcę je rozgonić, ale zero reakcji. Jedna z tych krówek zaczyna się do mnie dobierać, lizać mnie po twarzy. Druga mniejsza podskoczyła, co już było ciut za dużo. Akcja odwrót, z rowerem nie wyrwę się z tego stadka, więc go po prostu porzucam. Zupełnie bezmyślnie, a na efekt nie muszę czekać zbyt długo. Niestety jedna z krówek nadepnęła na tylne koło. Strzał opony i krówek nie ma. Ja również poszedłem w ich kroki, prawdę powiedziawszy nie bardzo obchodziło już mnie czy ktoś tej krówki nie przejedzie..
Zakładałem koniec trasy. Jednak wstępnie nie zauważyłem większych strat. Delikatne bicie obręczy poprawiłem, opona cała. Musiała wyleźć dętka i po prostu pękła jak krówka zlazła z opony. Rozerwana w strzępy. Zakładam ostatnią całą dętkę i jadę dalej.
Odcinek do Augustowa był męczący (bo nudny długi przejazd przez nudny las, ciągle trzeba było uważać na pośpiesznych, ciągle górki). Około 7 rano spotkałem jakiegoś sakwiarza (czerwone sakwy, czerwona kurtka, twarz chyba skądś znam, ale nie mogę sobie przypomnieć kto to
) Nawet telefon do Pani Chmurki.. i dowiedziałem się że będzie ciężko. Że będzie wiało prosto w twarz i jeszcze w dodatku popada.
Ale jeszcze twardy byłem.. Chociaż do Giżycka (bo tam miało zacząć padać)! Chociaż do Wydmin? Na odcinku August-Olecko każda górka wyglądała tak samo: po górkę powoli i ociężale, przed szczytem wiatr urywa głowę i utrzymuje się praktycznie do końca zjazdu. Na 3% zjeździe bez pedałowania rower rozpędził się do "astronomicznych" 18km/h! Powoli czuję, że właściwie jadę ostatkiem sił. Chyba czas przyznać się do porażki. Nie będzie PK7, ostatnim punktem mojego Pierścienia jest Olecko.
Wycieczka zakończyła się w Ełku. 30 minut w kolejce po bilet (miałem szczęście.. bo chwilę po moim przybyciu cały dworzec dosłownie wypełniła kolejka do kas). Pakuję się do szynobusu. Gadam chwilę z jakimś sakwiarzem (z Izraela), ale rozmowa w ogóle się nie klei.. I raczej nie jest to problem języka. Jeszcze pokazuje mi, ze nie mam powietrza w tylnym kole, a ja mu na to, że już skończyłem jazdę..
Od Giżycka pada. Zgodnie z przepowiednią. Nie ulewa, ale szyby w pociągu mokre.
W Olsztynie na stacji sprawdzam o co chodzi z tym kołem. Obręcz jest zgnieciona i pęknięta w środku. Przecięło opaskę i przetarło dętkę. Kleję jedną z dętek, składam koło (przy okazji łamiąc jedną z łyżek). W końcu jeszcze będę musiał od dworca do domu dojechać.
W pociągu sporo ludzi, w pewnej chwil miejsce odstępuję jakiejś starszej kobiecie, a sam przenoszę się bliżej roweru.. Kładę się na materacyku (cały wyjazd był testem nowiutkiego-super-duper Ventisita oraz możliwości unikania postojów na długiej trasie). Jednak nawet na nim nie daje się przysnąć..
"Jeszcze tylko 5 km, opierdol, kąpiel i spać.."
Wnioski z wycieczki?
Jazda z minimalizacją przerw jest możliwa, czas obsługi w sklepach wiejskich i na stacjach może wynosić ok 2min.
Hura optymizm odnośnie kondycji i planowania czasu przejazdu to mrzonka. Wszystko zależy od pogody.
Ścieżki rowerowe to zło. To co w Elblągu to najgorszy koszmar.. Nawet super ścieżka asfaltowa może zostać skopana (krawężnik na 2cm..). I po co obok płaskiej drogi robią hopkowatą ścieżkę?
Zdecydowanie muszę poprawić czas naprawy koła.
Zużycie nadmiaru energii na początku może skutkować problemami na koniec.
Ventisit jest fajny, ale połowę tańszy materacyk równie fajny.
Jednak można się zmęczyć, nawet pomimo odpowiedniego odżywiania. Wystarczy spróbować przekroczyć "swoje możliwości".
To kiedy znowu P1000J? Tym razem na pewno nie będzie startu z Gdyni