To tak okraszę standardowo kilkoma zdjęciami suchą jak łańcuch emesa relację
Z założenia zdjęć miało być więcej, ale jak zwykle o tym nie pamiętałem
Poranek był ciężki, Dominika już dzień wcześniej zapowiedziała, że nie wyrobię się na czas
Po zmianie czasu przed 6 rano jest jeszcze dość ciemno, więc potrzeba światła. Żeby pogodzić lampkę i telefon na kierownicy musiałem lampkę trochę przesunąć na bok, szukając gumek do fenixa straciłem dużo czasu, zatem jak tylko wyjechałem poinformowałem emesa, żeby na mnie poczekał w Kiełczowie "studencki kwadrans", bo mam obsuwę. Jak się okazało, straciłem na montowaniu lampki tyle czasu, że zrobiło się już jasno, więc lampkę mogłem po prostu wrzucić do podsiodłówki i babrać się z tym później.
Poranek na psiaku - piękny wschód i jak zwykle w tym miejscu spory chłodek i mgiełka
Dojeżdżam do Kiełczowa i widzę, że prócz Michała jest też Kaha, co mnie ucieszyło, bo jeszcze dzień wcześniej marudziła, że może jej się nie uda pojechać. Szybkie zakupy suchego prowiantu i niezbyt szybkie picie kawy skutkuje tym, że mamy sporo kilometrów do nadrobienia.
Po drodze mamy kilka spotkań - jeszcze - pierwszego stopnia z szambowozem (2 razy podarowane, za trzecim razem już mieliśmy ochotę pogadać z "pilotem"), plus już naprawdę bliskie spotkanie z szybkim i wściekłym kierowcą wyprzedzającego na wąskiej drodze na trzeciego, z naprzeciwka ciężarówka i było naprawdę ciasno. Dalej już spokojniej, tylko droga czasem w standardzie ukraińskim (no, trochę lepszym
)
Tak jak pisał emes - po przejechaniu przez Oleśnicę wjeżdżamy na starą DK8, która po udostępnieniu do ruchu drogi ekspresowej bardzo dobrze nadaje się do pokonywania dłuższych odległości na rowerze. Ruch określiłbym na umiarkowany (spodziewałem się w sobotę mniejszego), aczkolwiek gdyby nie było alternatywnej S8 nazwałbym ten ruch niewielkim.
Dalej już szybko przez Syców, w Kępnie mocno zwalniamy - ruch lokalny na sporym poziomie, na szczęście jesteśmy na rowerach i sprawnie omijamy korek. Za Kępnem mijamy dość poważną kolizję, zatem ruch kompletnie osłabł, ale mamy do zaliczenia gminę, której granica przebiega dość blisko krajowej ósemki. Zjeżdżamy z głównej drogi na boczną, po chwili asfalt się urywa.
Cóż. Założenia były takie - gładki asfalt i szerokie pobocze. Jadę, jadę, obracam się, widzę w oddali emesa i kahę, a nawierzchnia jest taka:
Spoglądam przed siebie - jest jeszcze gorzej...
Niedaleko widać już poruszające się samochody, więc prowadzić roweru długo nie trzeba. Czekam na resztę i razem przejeżdżamy przez okoliczne miejscowości. Czas wrócić na krajówkę - znów podobnie z nawierzchnią, tym razem las z miejscami grząskim piachem. Później lokalną dróżką między posesjami i jakimś cudem trafiamy na krajówkę.
Krótka informacja, że musimy jechać szybciej i jedziemy. kaha zostaje trochę w tyle, ale w głowie mamy już popas przed Walichnowami, więc rozdzielamy się i z Michałem jedziemy samotnie.
Podczas postoju krytycznie analizujemy nasze aktualne dokonania i przedstawiam wersję alternatywną powrotu do domu - gdyby zabrakło sił lub coś stało się z nami lub maszynami. Emes i kaha przyjmują to jako prawdę objawioną i nawet nie chcą się zagłębiać w szczegóły, w końcu musimy dojechać do celu i nie bierzemy pod uwagę innej opcji
Za Walichnowami telenowela z przejazdem przez zespół miejscowości "Biała". Biała Pierwsza, Biała Druga, Biała Rządowa, Biała Kopiec, Biała Parcela i na tym chyba koniec:) Wieluń, tutaj krótki postój przy biedronce, wypłacam pieniądze na późniejszy pociąg, kaha postanawia wyruszać, decydujemy się odpuszczać gminy, do których trzeba będzie przeprawiać się przez piaski.
Po drodze okazuje się, że źle spojrzałem na mapę i gmina Wierzchlas jest całkiem blisko i nawierzchnia nie najgorsza, ale niestety kaha jest zbyt daleko od nas, żeby pojechała po nią z nami. Jakby tego było mało, zakręcam w prawo przed łukiem w lewo, co jest błędem, chwilę mi zajmuje zorientowanie się, że źle jedziemy, a krzyki Michała są stłumione wiatrem w twarz.. Chwilę kluczymy, zaliczamy gminę i spotykamy się z zdezorientowaniem lokalsa, który widząc nas przekraczających tabliczkę Wierzchlas i od razu zawracających drapie się po głowie
Dalej już powrót i pogoń za Kahą, którą od czasu do czasu mylimy z lokalnymi rowerzystami. Już miałem dzwonić, że będę stawał do sklepu, jak zobaczyłem, że Michał dogonił Kahę i też wpadli na taki pomysł. Uff, strasznie mi zaschło w gardle.
Za Ruścem najnudniejszy dla mnie odcinek, przeszło 40 nudnych kilometrów, w czasie których co chwile brakuje pobocza, jedziemy obwodnicą Szczercowa, dopiero jakąś atrakcją był Bełchatów, gdzie przywitano nas znakami zakazu, które kolejny raz musieliśmy zignorować. Dalej kolejny nudny odcinek do Huty, krótka przerwa bo emesowi mocno spadł cukier, tam z Huty do Huciska i przez Żądło powrót na DK8 i do Piotrkowa.
Za Piotrkowem postój w sklepiku, wcinam kefir a emes delektuje się smakiem włoszczowskiego już serka wiejskiego
Analizujemy czas - bardzo dużo nadgoniliśmy, więc żeby nie stać 2 godzin na dworcu (no, nazwa trochę na wyrost), zwalniamy.
Po drodze jednak nasze plany mocno weryfikuje nawierzchnia - tragedia, ale cóż, można się było tego spodziewać - Świętokrzyskie już tylko rzut beretem od nas. Po kilku kilometrach zmniejszam skalę w nawigacji, żeby spojrzeć jak długo czeka nas droga przez las w takich warunkach - niestety, nie jest to to, co chciałbym zobaczyć. Odnajdujemy drogę na wschód, która powinna nas doprowadzić do głównej drogi wojewódzkiej, prowadzącej bezpośrednio do Włoszczowej.
Po drodze moja lampka przestaje zmieniać tryby - zostaje najsłabszy - czyżby tak mnie informowała o słabych akumulatorkach? (Fenix BT-10). Dioda przy włączniku cały czas świeci na zielono.. Nie ma co się teraz zastanawiać, trzeba jechać. Przoduję przez leśne chaszcze i chęchy pokazując swoją pozycję tylną lampką. I tak przez 3 kilometry. Dojeżdżam do asfaltu po przeprawkach przez błota i oczyszczam rower z gałęzi
Po chwili decyduję się zrobić zdjęcie, bo ciągle coś wyciągam i ciągle coś rzęzi
Okazuje się, że prócz błota została mi tylko jedna gałązka przy przednim hamulcu:
Po wyjeździe zdecydowanie przyspieszamy, czując pod kołami gładziutką nawierzchnię. "Pędzimy" w przedziale 25-30 km/h, po 20 kilometrach zaczynam się zastanawiać nad tego sensem..
Jest lekko po 21, zostały 3,5 godziny a my mamy 40 kilometrów do celu.. Systematycznie co raz bardziej zwalniamy, raz, bo to przeanalizowaliśmy, dwa - pojawiły się spore ubytki w drodze. Ubytki jakby zniknęły, a my dalej zwalnialiśmy. Z jednej strony nie chciałem marznąć we Włoszczowej, z drugiej strony zaczęła mnie drażnić taka wolna jazda i z emesem postanowiliśmy przyspieszyć. I tak minąłem swój trzysetny kilometr chwilę przed Włoszczową, która nas przywitały naprawdę generalnym remontem dróg...
Dojeżdża kaha, więc szukamy czegoś na ciepło lub czegoś w ogóle. Niestety nie ma wąskiego, to i nie ma jego szwagra, więc szukamy sami, trafiamy stety lub niestety do jakiegoś kącika towarzyskiego. Lekko zdezorientowani widzimy przechodnia, który wskazuje nam całodobowy sklep o wdzięcznej nazwie "Centuś"
Tam zakupy zza krat - swoją drogą, jak ktoś przychodzi w nocy po alkohol to nie ma problemu, ale jak ktoś chce zrobić zakupy a nie był ani razu w tym sklepie i nie zna asortymentu, to robi się z tego problem..
Zostało jeszcze 30 minut, więc wolnym tempem dojeżdżamy na stację i czekamy na pociąg. Przyjeżdża o czasie, dojeżdża do Wrocławia także o czasie, więc poza ceną i na początku warunkami - jest dobrze. Za mocno napitym Śląskiem udajemy się do przedziału i tam zasypiamy na dobre. Budzę się w Oławie, po chwili dzwoni budzik Kahy.
Wysiadamy, żegnamy się, i podobnie jak Michał - powrót ledwie pamiętam...
Jeszcze raz dzięki za towarzystwo i do następnego