Nie ma to jak ułożyć ambitny plan a potem go zmieniać
Słabo zadbaliśmy o logistykę. Dzień przed wyjazdem, co było tutaj widać, szykowaliśmy się do bardzo późna i w zasadzie załatwilismy wszystkie sprawy oprócz bardzo ważnych... kanapek. Zrobił je tylko Wąski, więc szybko objedliśmy go z prowiantu. To odbiło się na wynikach, bo już przed Vrchlabi zaczęło odcinać nam prąd.
Bułka i batony ze sklepu to jednak nie to samo co porządny posiłek. Czasu na wizytę w restauracji jednak nie mieliśmy, a karkonoskie miejscowości, które znałem z zimowego sezonu jako tętniące życiem, wyglądały nad wyraz wio-sennie. Żadnej budy z jedzeniem na szybko, żadnego
parka v rohliku, nawet pani Wietnamka spod Tesco w Rokytnicach gdzieś zniknęła.
W Jańskich Łaźniach było już wiadomo, że nie zdążymy nawet na późniejszy pociąg. Wydaliśmy więc wszystkie korony w spożywczaku i powoli, bez pośpiechu, wdrapaliśmy się na Okraj, na konkretną już kolację w polskim schronisku. Tam jeszcze rozważyliśmy opcję noclegu ale w końcu podjęliśmy jedyną słuszną decyzję — wracamy do domu na rowerach.
Po północy DK5, o której zawsze myślałem
"szosa, na której w życiu nie chciałbym znaleźć się z rowerem", była pusta i zwalniała z obowiązku jakiejkolwiek nawigacji. Dopiero w Kostomłotach skręciliśmy na boczne drogi, ale wtedy już zaczęło robić się widno. Kaha, zasypiając za kierownicą, prawie wpadała tam do rowu, ja z kolei ledwo pamiętam poranny przejazd przez Wrocław.
Wyszło o 100km więcej niż w planie. Przełęcz Rędzińska musi jeszcze poczekać
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=koezojywpiyyiyxjParę wniosków z treningu:
- Na MP szykuję torbę kanapek, wiozę je na nocną część na Słowacji i nie dzielę się z nikim poza Wąskim
- Kaseta MTB spokojnie wystarczyła na napotkane podjazdy. Tylko na jednej ściance musiałem użyć najlżejszego przełożenia ale tam było naprawdę stromo.
- Po wymianie rozumiem już po co się robi kasety 10-rzędowe i pewnie w to kiedyś zainwestuję.