W ramach treningu przed MP postanowiliśmy z kolegą przejechać trasę dla 300km. Poniżej kilka spostrzeżeń.
(0-50km)
Postanowiliśmy się spotkać w Zabierzowie, dobrze znamy okolice Będkowskiej i woleliśmy przejść do ciekawszych miejsc. Pogoda od rana nie zachwycała - jak to w maju tego roku. Na szczęście nie zaczęło się od deszczu, wiatr też był znikomy. Jedziemy w kierunku Kryspinowa, ruch umiarkowany, w okolicach lotniska w Balicach większy. Jeździ też trochę ciężarówek, jeden tir z Biedronki mija nas na centymetry, nic przyjemnego. Dalej kierujemy się na Kraków, ruch coraz większy z każdym km, ale jedzie się w porządku. Dojeżdżamy do ronda Grunwaldzkiego i skręcamy w M. Konopnickiej, tu sporo aut i decydujemy się na ewakuację z drogi Dalej też nie jest kolorowo Kamieńskiego, Wielicka - bardzo duży ruch, kilka razy trzeba jechać "środkiem" mając po prawej auta skręcające w prawo i pędzące na w prost. Trochę sobie nie wyobrażam jazdy w większej grupie. Liczę kilometry z nadzieją o szybkiej ewakuacji z tej drogi. Na krajówce [94] jest już pobocze, trochę można odetchnąć. Po chwili skręcamy na drogę w kierunku Gdowa.
Podsumowując: pierwszy odcinek jest mało ciekawy, za to przez nieuważnych kierowców potrafi być bardzo stresujący. Tak na prawdę było to ciągłe czekanie na "spokój".
(50-100km)
Droga do Łapanowa też nie należy do spokojnych. Jednak w porównaniu z wcześniejszym odcinkiem to tu jest bajka. Zauważam też pozytywy jazdy w żółtej kamizelce, kierowcy zwalniają i omijają szerszym łukiem (co ciekawe nie miało to zbytnio miejsca w na
wcześniejszym odcinku). Jest kilka górek, tabliczki 6%, 9%, ale jedzie się przyjemnie. Za Gdowem wreszcie zaczynają się górki. Najpierw przed Łapanowem, potem Góra św. Jana. Zaczynają się chmury, mgły i lekka mżawka, robi się też zimno ok 9 stopni. Im wyżej tym gorzej, w okolicy Kasiny widoczność spada na kilka metrów. Najgorsze są zjazdy podczas których nic nie widać, więc jazda na klamkach. Na szczęście jak do tej pory nawierzchnia jest niezła. Dalej kierujemy się do Mszany Dolnej. Tam robimy, krótki postój pod żabką Cafe. Piejmy kawę, robimy małe zakupy, schniemy i staramy się ogrzać (tutaj nie pada).
Podsumowując, ten odcinek jest dużo fajniejszy niż poprzedni, wreszcie można poczuć się jak na wycieczce. Mimo kiepskiej pogody jedziemy zadowoleni, a zimnie zapominamy podczas podjazdów. Ładna pogoda zapewniła by też kilka fajnych widoczków. Dobre miejsce na popas w Żabce.
(100-150km)
Z Mszany Kierujemy się na Rabkę Zdrój. Lubię te tereny, pewnie przez Luboń w okolicy. Na początku zaliczamy podjazd boczną drogą i całkiem ładny widokowo zjazd - natomiast trzeba uważać bo dziura na dziurze i kończy się przejazdem kolejowym. Niestety szaro, widoki żadne. Z racji tego, że jest mokro nie skręcamy z drogi na zielony szlak - jak to jest na trasie MP. Z tego co pamiętam nie ma tam drogi, a błoto i kolarzówka średnio się lubią. W Rabce czekał nas jeszcze krótki podjazd po kostce i pewien skrót ze schodami. Kierujemy się do Rdzawki za którą wita nas tabliczka informacyjna o podjeździe - 20% Trochę slalomem, trochę na stojąco ale wyjeżdżamy na górę. Zjazd do Chabówki praktycznie cały czas we mgle. Samochody z naprzeciwka widać dopiero jak się mijamy, nie napawa optymizmem, że nas te z tyłu też tak późno widzą. Temperatura którą wskazuje licznik to 7 stopi, odczuwalna -500;) Na dole jest trochę lepiej, widać drogę, chwilowo nie pada.
Podsumowując: jedzie się w miarę dobrze. Na podjeździe za Rdzawką w myślach podziękowałem sobie za zmianę kasety na większą;)
(150-200km)
Ciągle pada.. tak powinien nazywać się ten etap. Za Jordanowem zaczynają się podjazdy do Zubrzycy Górnej, wraca mgła, mżawka, a na koniec nawet deszcz. Nawierzchnia chyba jest okej, choć przyznam, że nie pamiętam. Jestem mokry od wewnątrz i od zewnątrz. Marzę o suchych gaciach. W Zubrzycy Górnej jeszcze mocniej lunęło. Chowamy się na chwilę we wiacie, ale szybko marzniemy. Zakładamy "nieprzemakalne" gacie i postanawiamy jechać dalej. Z myślą o kawie zatrzymujemy się przy zajeździe, ale niestety wesele. Jedziemy dalej, może pada tylko w tym rejonie. W deszczu wyjeżdżamy na Przełęcz Krowiarki i tak też zjeżdżamy. Asfalt pozostawia wiele do życzenia, dodatkowo miejscami pełno na nim piachu i błota. Zdejmuje okulary bo nic nie widzę, ale bez nich widzę równie mało, dodatkowo zlewa mi się deszcz z potem do oczu. Zakładam znów i jadę na po omacku, co chwile hamując. Klamki zbliżają się do barana co świadczy o zużyciu klocków. Trochę to martwi bo jeszcze długa droga przed nami. W połowie zjazdu do Zawoi wypatrujemy karczmę. Bez zastanowienia postanawiamy wejść się ogrzać. Kominek w środku słabo się pali, ale i tak jest dużo cieplej niż na zewnątrz. Wcinamy coś ciepłego, herbata, kawa i dalej w drogę. Dalsza część zjazdu mocno wychładza, ale na szczęście kolejny za Zawoją podjazd pozwala się rozgrzać.
Następne kilometry to już zjazd do całkiem mokrej Suchej Beskidzkiej. W butach chlupie.
Podsumowując: kolejny etap podjazdów, najzimniejszy i najbardziej mokry. Przy ładnej pogodzie pewnie bardzo efektowny. Gwarantowana trzęsawka na zjeździe z Krowiarek.
(200-250km)
Do Makowa Podhalańskiego dojeżdżamy jeszcze w deszczu. Na szczęście odpuszcza zaraz przed kolejną ścianką. Tym razem kilka serpentynek. Jedzie się świetnie, chyba najbardziej lubię się wspinać w ten sposób. Zjazd już mniej ciekawy, ale znów, dlatego, że nic nie widać przez wodę na okularach. Całkiem stromy miejscami, przez co znów jazda pełnym skupieniu na hamowaniu. Później chwilka odpoczynku na prostej i kolejny podjazd, już mniejszy, za którym jak to bywa zwykle zjazd. Nawierzchnia się mocno pogarsza, trzeba uważać na dziury w jezdni - także te "połatane". Robi się szarówka, ale jeszcze nie jest całkiem ciemno. Jest też minimalnie cieplej, choć może to tylko wrażenie bo wreszcie kierownica jest sucha
W okolicach Kalwarii robi się ciemno. Odbijamy na Stanisław Górny, zaczyna trochę mżyć, a może to mgła opada, tak czy inaczej znów trochę mokniemy. W okolicznych wioskach spotykamy kilka "nawianych" osób, mija nas też auto z pijanymi kolesiami wymachującymi przez okno butelkami z piwem - mam nadzieję, że nie wpadną na jakiś "cudowny pomysł". Na zjeździe w kierunku Marcyporęby znów trzeba jechać bardzo uważnie, głownie ze względu na mokry asfalt i jego stromiznę. Kolejne kilometry już jedziemy w ciszy i spokoju, W końcu docieramy do zapory w Łączanach, która w nocy prezentuje się całkiem ładnie.
Podsumowując: Ostatnie większe podjazdy i pożegnanie z górami. Rejon Lanckorony to niestety dziura na dziurze
(250-300km)
Po drugiej stronie Wisły jest już jak w domu. Kolejny etap wycieczki to kilka małych podjazdów. Niby nic, ale dobre na dobicie;). Najpierw krótszy na Kamień, następnie trochę dłuższy przez Rybną na Sankę. Tu postanawiamy znowu zmienić trasę maratonu i zakończyć w miejscu spotkania czyli w Zabierzowie. Zjeżdżamy więc do Kryspinowa i tą samą drogą którą rozpoczęliśmy wracamy na miejsce startu/mety. Tu rozdzielamy się. Mnie jeszcze czekało kilka kilometrów niezbyt przyjazną główną drogą do Krakowa i przejazd przez miasto. W domu jestem o 00:10.
Podsumowując: końcowe nabijanie kilometrów i powrót do domu. Trzeba sobie jednak zostawić zapas sił bo z górki nie jest.
Całkowita ilość km to 308, czas jazdy 14:14. Całkowity czas z postojami i przeczekiwaniem ulewy 17:30.
Cała wycieczkę uznaję mimo pogody za udaną. Największym mankamentem trasy w moim odczuciu to przejazd przez Kraków. Sprawdźcie 10 razy czy wszystko macie mocno przymocowane i nie jeździe zbytnio na kole. Przy takim ruchu błąd jednej może kosztować wiele. Trochę mniejszym zjazd na zielony szlak w okolicy Rabki Zdrój.
Pozytywne dla mnie jest to, że po dojechaniu do domu nie padałem z nóg. Jednak trasa 530km może być trochę cięższa, a zamknięcie jej w 30h niekoniecznie lajtowym przejazdem.
Zdjęć jest mało, bo i tak nic nie było widać:
https://www.flickr.com/gp/131761507@N03/E38DT1(Zapisywałem ślad apką Orux jednak na 250 km telefon zamókł i zaczął się wariować. Na zapisanych km suma podjazdów wyszła większa niż 4500, ale nie wiem na ile jest to dokładne)