Niestety, przez kleszcze musieliśmy w tym roku skrócić wycieczkę.
O ile co roku zdejmowałem ich z siebie i bliskich po kilkanaście, to w tym roku straciliśmy na czujności i wynik wyniósł zero.
Trzy dni temu syn zaczął się uskarżać na niedomykającą się powiekę. Zatarcie oczu od brudnych rąk to nic nadzwyczajnego więc, olałem. Pod wieczór zaczął mieć biegunkę, a w nocy zwymiotował się do namiotu. Biegunka utrzymała się dalej. (szczęście byliśmy na polu namiotowym w Łapanowie, więc można było poprać i wysuszyć.)
Biegunka i niagara to niemal na pewno zatrucie pokarmowe, ale przyśpieszyło następstwa.
W takich sytuacjach wiadomo, od jedzenia stronimy, do tego ,,kuracja'' colą.
Po posprzątaniu wyruszyliśmy o 9-tej. Skwar, podjazdy, odwodnienie zrobiły swoje po przejechaniu 20 km zaczęliśmy szukać pomocy medyka. Dzieciak stracił kontrolę nad prawą częścią twarzy. Oko się nie domykało kącik ust pozostawał nieruchomy jak po znieczuleniu u dentysty, czoło przestało się marszczyć.
Lekarz w Lipnicy Murowanej stwierdził, że to prawdopodobnie od zawiania. Co i mi się wydawało rozsądnym wytłumaczeniem, gdyż raz wspinaczka z prędkością 6-7 km, a potem szybkie schładzanie ciała przy zjazdach dochodzących do 60 km.
Tak czy inaczej stwierdził, że na dalszą jazdę nie pozwala i wezwał karetkę.
Miałem 10 minut, aby znaleźć miejsce dla rowerów. I znalazłem. Bez wymiany telefonów i nazwisk dostałem klucz do garażu w sąsiadującej z NFZ posesji. W przychodni zdeponować nie mogłem bo piątek.
Ekspresem zawieziono nas do szpitala w Bochni. Na wiadomość, że 65 dzień w trasie, na biegu wykonano rezonans który nic nie wykazał i wysłano dalej do szpitala w Krakowie.
Od Lipnicy byłem już pogodzony, że to już koniec przejażdżki. Chciałem jednak z powodów logistycznych wrócić do Wawy i tu podjąć dalsze działania.
Jednak Pani doktor na neurologi po niemal godzinnej przepychance ze mną i telefonicznej z matką syna w końcu dopięła swego.
Ze służbą zdrowia mam jak najgorsze doświadczenie zwłaszcza spoza Wawy. W Stalowej Woli gdzie trafiłem po wypadku na ortopedię chciano mi odejmować nogę, bo sobota i niema komu obsługiwać głupiego rentgena nie mówiąc o innej aparaturze.
Wtedy wypisałem się na własne życzenie po 4 dniach, nie mając w tym czasie zrobionego żadnego badania. Do do tego chcieli mnie zagłodzić. Kurowałem się sam, a po miesiącu siedziałem już na rowerze.
Szpital Jana Pawła w Krakowie jak i obsługa mocno mnie zaskoczyły. Ze zrozumieniem potraktowano moją ciężką logistycznie sytuację i przydzielono osobny pokój z łazienką i prysznicem. Z łóżkiem również dla mnie!!!. Może to fakt, że oddział jest dziecięcy zarówno lekarze jak i pielęgniarki zupełnie nie przypominają większości znanych mi również z pracy chamowatych osobników mających się za inny sort ludzki.
W sobotę rano zacząłem ogarniać sprawę przetransportowania rumaków do domu. A, o 10 rano na telefon miałem informacje, że Lolek niestety załapał BORELKĘ i to co dzieje się z Jego twarzą może być tego następstwem.
Czyli jednak w sobotę również można zrobić badania
.
Dziś nocować w szpitalu będzie jego matka, a od jutra zaczyna się rehabilitacja i sprawdzanie opon mózgowych.
Leczenie ma trwać od 2 do 4 tygodni. Według słów Pani doktor dłuższe leczenie powoduje więcej powikłań niż krótka szybka terapia.
Jak będzie zobaczymy.
Na razie jestem tej lekarce cholernie wdzięczny za nieprzejednaną postawę, a jak będzie dalej i czy potwierdzi się to o czym Piszecie zobaczymy.
Może to zabrzmi dziwnie, ale jeśli już syn załapał to świństwo to dobrze, że wyszło w momencie dużego osłabienia i znacznego obciążenia organizmu.
Nie wiadomo kiedy to cholerstwo dałoby o sobie znać.
I na koniec, nie daleko pada jabłko od jabłoni. Jak potomek usłyszał, że to tak czy inaczej już koniec wyjazdu, to do momentu przyjazdu pierwszej karetki mocno mnie namawiał abyśmy dali drapaka do najbliższego pociągu.