Wreszcie udało mi się zmobilizować na długą trasę. W dużej mierze to dzięki temu forum, jak czytam i oglądam Wasze wyczyny to aż mi wstyd że tak mało jeżdżę. Do tej pory moja najdłuższa trasa na raz to 300 km z tamtego roku. Żeby się nie rozdrabniać postanowiłem spróbować sił na 400 km. Trasę wyznaczyłem sobie łatwą, bo cały czas miałem możliwość ewakuacji się pociągiem z podwiniętym ogonem. Ostatnio jestem zdecydowanie słabszy psychicznie niż kiedyś więc nie oczekiwałem zbyt wiele, generalnie z dużym prawdopodobieństwem spodziewałem się, że moja podświadomość przekona mnie żebym gdzieś po drodze sobie odpuścił. Ale z drugiej strony, kto nie próbuje ten nie ma. No nic, jadę, zobaczymy co będzie.
Początek o 12:30 we wtorek. Piszę do Karoliny, że będę u niej w środę popołudniu ale dzisiaj wieczorem możemy wypić kawę w maku w Błoniu. Trochę zdziwiła się tym stwierdzeniem, więc szybko jej tłumaczę, że robię "czterysetkę". Początkowe km lecą bardzo szybko bo i wiatr trochę pomaga, wieje bardziej z boku niż w plecy ale i tak fajnie mnie pcha. W Kutnie robię sobie przerwę na frytki. Później to już Łowicz, Sochaczew i koło 19:20 jestem w Błoniu ze średnią prawie 30 km/h (jak na mnie to ekspresowe tempo). Z Karoliną pijemy kawę ale czas szybko leci i koło 21 ruszam dalej. Uda mnie dość mocno bolą, chyba przesadziłem ze prędkością, za bardzo się podjarałem
. W Warszawie robi się ciemno, odpalam lampki, zakładam rękawki i śmigam dalej. Nigdy wcześniej nie jechałem całej nocy więc to dla mnie nowe wyzwanie. Od stolicy jadę na Mińsk Mazowiecki (trzeba zaliczyć PSP), jedzie się beznadziejnie, z prędkością w przedziale 20-25 km/h. Przed Mińskiem mam już wszystkiego dosyć, sprawdzam o której mam pociąg z Siedlec. Startują o 3:30 i co godzinę jadą w kierunku Warszawy. Na tą chwilę Terespol jest tak odległy, że poddaje się. Ale nadal mam do przejechania koło 60 km. Wlokę się niemiłosiernie, w Kałuszynie zatrzymuje się przy pomniku żeby posiedzieć, jest taki wygodny, że kładę się od dupy strony i robię 10 min drzemki. Wstaje z nowymi siłami choć w głowie nadal mam, że w Siedlcach kończę i spadam do Błonia. Niestety w nocy wiatr bardziej przeszkadzał niż pomagał więc tym bardziej moja motywacja do jazdy spadała z minuty na minutę.
W Siedlcach zaliczam PSP i tu miła niespodzianka - robi się jasno. Siedzę na przystanku, wcinam bułki z dżemem i masłem orzechowym i w głowie wyobrażam sobie jak będę się czuł jeśli teraz zrezygnuje zwłaszcza, że nie mam żadnego konkretnego powodu. Dobra, nie można być takim mięczakiem, jakoś przecież te 100 km przejadę. Mam czas do 13 bo wtedy odjeżdża TLK do Warszawy a przecież dopiero jest trochę po 4. Z nową motywacją i dobrym humorem jadę dalej. Oczywiście prognozy pogody się sprawdzają, gonią mnie chmury i to takie konkretne. Całe szczęście znajduję przystanek chwilę przed tym aż zaczyna się armagedon. Robię sobie długi, przymusowy odpoczynek. Po prawie godzinie, około 7 rano już nie pada więc śmigam dalej, no dobra śmiganiem to już tego nie można nazwać ale jakoś toczę się do przodu. Na 360 kilometrze materializuje się MC więc obowiązkowe frytki i kawa. Później ładuję się w Białą Podlaską bo trzeba PSP zaliczyć.
Do wymarzonego celu dojeżdżam przed 11. Samej jazdy wyszło 16 h. Strasznie dużo przerw ale to pierwsza taka trasa więc i tak cieszę się, że udało się ją zaliczyć.
Zdjęcia tu:
https://photos.google.com/album/AF1QipNWUBVJP3KOTayMgCQg03WAZwnCnrM7q1EbaoVcMapka:
https://www.strava.com/activities/342295630