Hej!
Dwa tygodnie temu wybraliśmy się z kolegą na wyprawkę rowerową... Wyszła z tego wycieczka rowero-autostopo-pociągowa...
Na rowerkach przejechaliśmy około 800-900km.
Zacznijmy od początku!
Dojechaliśmy pociągiem do Olsztyna oczywiście po drodze opóźnienia itp. jak to w pkp. Na rowerek zostało nam jakieś dwie godzinki tego dnia. Pomykając w kierunku jeziora, gdzie mieliśmy się rozbić - jezioro Blanki spotkaliśmy radosne i rozgadane dziewczyny. Chcieliśmy tylko spytać, czy jedziemy w dobrym kierunku, ale rozmawiało się na tyle dobrze i zabawnie, że rozbiliśmy namiot na ogródku Magdy. Poczęstowano nas browarkiem, porobiliśmy małą sesję zdjęciową i zaczęliśmy rozbijać namiocik. Rano się pożegnaliśmy i ruszyliśmy w traskę.
Następne kilka dni śmigaliśmy po Mazurach. Odwiedziliśmy Wilczy Szaniec polecony przez dziewczynę z grupy autostopowiczów (Dzięki Judyta :-) ). Po drodze mijaliśmy też odwiedzane przez turystów masowo Świętą Lipkę, Kętrzyn czy zamek w Reszelu. Wszystkie miejsca byly warte uwagi. Oprócz tego! Każdy następny nocleg spędziliśmy nad jeziorami! Pierwsze nad jeziorem Harsz... Początkowo chcieliśmy się tam rozbić przy kei, ale po godzinie się skapneliśmy że trzeba tam płacic... Pogadaliśmy więc z gościem od rozrachunków. Polecił nam ciekawe miejsce do rozbicia się na "dziko". Podjechaliśmy tam i było ekstra! Daaaalsza droga prowadziła w kierunku Gołdapi, przy granicy z Ruskami. Usiłowaliśmy tam kupić kartusz, bo gaz się skończył i nie było na czym gotować! :-( Niestety - nie udało nam się tam znaleźć odpowiedniego sklepu i ruszyliśmy dalej na wschód. Spaliśmy nad Hańczą i... nawet się tam kąpaliśmy! Woda była lodowata, ale raz się żyje
Po nocy polecieliśmy na Suwałki, gdzie zajebisty gość zrobił z moją urwaną szprychą i nieodpłatnie wyregulował przerzutki itp. Poza tym śmiesznie się gadało. Później poszliśmy do mc'donalda się trochę zapchać. I ruszyliśmy na północ - kierunek Litwa! Nocleg spędziliśmy w Becejłach, nad jeziorkiem. Zanim tam dojechalismy - wszystkie sprzęty naładowaliśmy w kantorze w Szypliszkach. Rano poszliśmy jeszcze tam po trochę eurosów i... poznaliśmy fajnego gościa!!!
Ów fajny gość to Piotrek, kierowca ciężarówki. Zagadał nas przy wychodzeniu z kantoru. Był mega zabawny, powiedziałem do niego "pan" a on "Na pana to trzeba sobie zapracować, Piotrek jestem". A jak powiedziałem przez przypadek znowu "pan" to on "No ogarnięty jak taczka gnoju" i tak... Później powiedział że ma pół paki pustej i może nas zabrać nawet do Estonii. Mniej więcej o 14 ruszyliśmy za granicę, z Piotrkiem dojechaliśmy do Bauski na Łotwie. Pożegnaliśmy się, kupiliśmy browarki w markecie, a po 20km rozbiliśmy się w namiocie na jakimś polu. Z rana ruszamy w kierunku morza, ale wiało tam mocno, że odebrało nam to chęci do jazdy... No nic, nie było wyjścia... A może jednak?!
Na jednym z postojów wystawiliśmy kciuk do jadącego samochodu, a pani się zatrzymala!!!! Cudem upchnęliśmy dwa rowery i jechaliśmy. Niestety nie mówiła po angielsku, więc nawijaliśmy po niemiecku!!! Z racji, że my tak trochę nicht verstehe, wyszło z tego trochę kali jeść, kali pić.... ;d Na początku mówiła, że może nas podwieźć 20km.... Później podjechaliśmy z nią koło 200!!! No moze trochę mniej, do Pape. Tam ona miała taki śmieszny domek, była tam jej córka która rozmawiała idealnie po angielsku... Rozbiliśmy się na ich ogródku i... Poszliśmy na plaże, mieszkali jakąś minutę marszu od morza!!! Masakra! Wieczorkiem wcinaliśmy kurczaka, chleb, piliśmy kawkę i w ogóle nażarliśmy się jak nigdy! Mieliśmy jechać rano, ale poszliśmy na plażę i... wyjechaliśmy dopiero koło 16... Na dodatek z tego Pape do głównej drogi było z 10km taką megaaa słabą drogą. Pani podwiozła nas te 10 km, a później kolejne 15 w kierunku Klaipedy. Chciała jeszcze dalej, ale już nam było głupio i poprosiliśmy, żeby się zatrzymała... Ciężko było się pożegnać z Ausmą, super się z nią rozmawiało, ale cóż... No tak to już jest. Tego dnia dojeżdżamy do Klaipedy i przeprawiamy się promem na mierzeję Kurońską. Wiało tam niesamowicie, ale zdecydowaliśmy się rozbić na plaży.... Nie wiedzieliśmy czy można, więc poszliśmy do baru i spytaliśmy kobitki. Nie było problemu. Rozłożyliśmy się jakieś 5m od morza, po czym przyleciały i mówią "No, here no....Water, tent.,.... " itp.
Powiedziały, żebyśmy wzięli "transporty" do garażu, a rozbili się na wydmie, że tam nam będzie lepiej... I było..
Z rana trochę pogadaliśmy, porobiliśmy fotki i ruszyliśmy w kierunku granicy z Rosją. Po drodzę złapałem dwie gumy... Wieczorem napierdzielało deszczem... Postanowiłem więc się trochę upić kupując piwka, ale było strasznie niesmaczne
W Nidzie było strasznie ladnie: szlaki piesze na wydmach, ładne widoczki, i malowane na niebiesko-czerwono domki. Miejscówka ma swój klimacik... Z rana pogoda na szczęscie jest dobra...
Powoli wracamy do Klaipedy. Na całej mierzei jest super ścieżka rowerowa... Zdala od drogi, na której i tak mało co jeździ... W ogóle śmiesznie, świetne plaże a ludzi bardzo mało. I tak wszędzie... Poznajemy Niemca, który w wieku koło 60 jedzie sobie do FInlandii... Trochę pogadalismy, pośmialiśmy się i dalej wracaliśmy. Rozbiliśmy się za Klaipedą. Następne dni to jazda do Polski wzdłuż obwodu Kaliningradzkiego... Krajobrazy nienajgorsze, ciekawe - choc rzadkie miasteczka po drodze... Jeden raz rozbiliśmy się na snopkach siana... Czemu? Nie mam pojęcia, wpadł mi do głowy taki pomysł, Paweł podchwycił i zabraliśmy się za turlanie siana
Trochę nam to zajęło, a spało się niewygodnie.... No ale przynajmniej coś innego ;d
W Polsce pierwszy nocleg to znów Becejły. Tym razem pod wiatą przy plaży miejskiej. Dla beki spytaliśmy miejscowych chłopaków po angielsku, czy można się tam rozbić. Popatrzyli na siebie, powiedzili coś w stylu "Co on pier**?
" A po chwili powiedzili coś na wzór "I don't know, I think you can sleep here" Trochę nie wytrzymaliśmy i w międzyczasie się śmialiśmy, ale chyba się nie skapnęli. Kiedy wróciłem z jeziorka, Paweł rozmawiał z jakimś panem. Był to mieszkaniec Białegostoku, przyjechał na wakacje z wnukiem swojego zmarłego brata, który mieszka w Nowym Jorku. Trochę sprowadizł nas na ziemię.... Z dumą opowiedzieliśmy mu o wyprawce i... o ostatnich 160km w jeden dzień.... "- Ooo niezły dystans. Ale wiecie chłopaki... Może nie uwierzycie, ale z ręką na sercu - jak ja jeżdżę na rowerku, to w jeden dzień na wyprawce nie robię mniej jak 200km..." I ten.. No on miał 61 lat
Są dobre agenty...
Z rana pykamy patryjkę w piłkarzyki, robimy foty i jedziemy przez Sejny w okolice Augustowa. Przyjeżdżamy na miejsce, gdzie Paweł był na kolonii parę lat temu. Na pomoście poznajemy parę z.... Białegostoku i rozmawiamy... Później proponują, aby pójść do ich domku. Rozkręcamy trochę melanż, wcinamy pyszne ciasto, i śmiejemy się jak nigdy... Po prostu byli tak zabawni, że nie dało się nie śmiać. Na dodatek poczęstowali nas piwkami, wspomnianym ciastem, herbatką... Pierwszą od dawna- z cukrem!!!
I tak sobie siedzimy do 1. Na noc pożyczam materac i udajemy się z Pawłem na miejsce noclegu - tym razem na pomoście.... Rano żegnamy się skacowani ze znajomymi i pomykamy do Ełku, skąd wracamy pociągiem
Dwa tygodnie dobrej zabawy, mnóstwo dobrych ludzi... Codziennie było coś miłego, nikt nam nie odmówił kiedy pytaliśmy o wodę... Ludzie są niesamowicie pomocni... Czasami były też gorsze chwile, ale one zawsze odchodzą w zapomnienie...
Zdjęcia:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.1625544401050863.1073741828.1625427041062599&type=1