Autor Wątek: Islandia, lipiec 2015  (Przeczytany 1038 razy)

Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
Islandia, lipiec 2015
« 24 Sie 2015, 17:06 »
Pomysł na rowerową eksplorację Islandii zrodził się w głowach Ani (_Ania)  i Marcina (ciman). Plan zakładał objazd całej wyspy naokoło drogą nr 1 z wjazdami „w środek”, w część terenową, tzw. interior. Na niecałe dwa miesiące przed wylotem wraz z Marysią (maRCySia) i Pawłem dołączyliśmy się do wyprawowej ekipy… Mimo pewnych obaw nie było już odwrotu – bez względu na wszystko jedziemy. Pozostaje przygotować się kondycyjnie i sprzętowo  :)

Pierwsze starcia z surowością islandzkiego klimatu   

13 lipca. Tuż przed wylotem z Gdańska ekscytacja mieszała się we mnie z lękiem. W końcu to Islandia, kraina ognia i lodu (a według licznych relacji rowerzystów, raczej wiatru i deszczu). Za oknem 22 C, a ile tam będzie? 9? Pewnie jeszcze będzie wiało i padało. Zakupiona odzież przeciwdeszczowa na szczęście poprawiała nieco pewność siebie. No, ale klamka zapadła – najbliższe 14 dni miały być testem dla naszej wytrzymałości psychicznej i termicznej.

   Wieczór na lotnisku w Keflaviku był deszczowy, na szczęście bezwietrzny. Sprawnie złożyliśmy rowery przed budynkiem lotniska (w środku był zakaz) i ruszyliśmy na wschód; 10 km od lotniska rozbiliśmy obozowisko.

   Następnego dnia pogoda nie zmieniła się. W deszczu złożyliśmy namioty, jednak podekscytowanie otaczającym krajobrazem odrywało uwagę od warunków atmosferycznych. Przede wszystkim ta przestrzeń, której w Polsce nie znamy, góry majaczące w oddali – wydaje się, że są maksymalnie 5-10 km od nas, a w rzeczywistości nadają nam kierunek przez pół dnia. Przejeżdżaliśmy obok słynnego kąpieliska „Blue Lagoon”, mieliśmy okazję pomoczyć nogi w ciepłej wodzie od nieoficjalnej strony. Wyszło nawet na chwilę słońce. Od miasteczka Grindavik jechaliśmy pod silny wiatr wzdłuż oceanu, po drodze zajeżdżając nad obszar geotermalny Krusavik. Pierwsze zetknięcie z bulgoczącymi, parującymi błotami wywarło na nas duże wrażenie. Marcin jednak nie mógł w pełni chłonąć piękna tego miejsca z powodu doskwierającego zapachu siarki. Następne kilometry, przerywane przelotnymi opadami, minęły na dość monotonnej jeździe wzdłuż kamiennych rumowisk porośniętych mchem. Rozbiliśmy się w przepuście dla zwierząt pod drogą, dzięki temu było sucho. Pierwszy dzień jazdy dał (przynajmniej mnie) popalić, jednak regularne wzmacnianie nastawienia przez współtowarzyszy zdecydowanie ułatwiło przezwyciężanie trudnych warunków w kolejnych dniach  :)

W kierunku Eyjafjallajökull i lodowca


   Poranek powitał nas słońcem i ciepłem. Wspaniale! Niespełna 20 km pozostało nam do Hveragerdi, gdzie zostawiliśmy rowery i udaliśmy się na pieszą wędrówkę w tutejsze góry, w których ukryta jest gorąca rzeka dająca możliwość przyjemnej kąpieli. Na ok. 3,5 km szlaku było sporo dzikich, dymiących kraterów. Nad rzeką spędziliśmy ponad godzinę, woda była wspaniała. Jednak wynurzenie się wymagało dużego hartu ducha   :D
 
   Od Hveragerdi wjechaliśmy dopiero na drogę 1, która będziemy mknąć nieustannie aż do końca podróży. Z wielkim żalem musieliśmy zrezygnować z terenowego odcinka przez kolorowe góry Landmannalaugar, z powodu przedłużenia się zimy i zamknięcia drogi. Kontynuowaliśmy więc jazdę jedynką, która za miasteczkiem Selfoss jakby opustoszała. Tego dnia rozbiliśmy się na łące z widokiem na słynny wulkan Eyjafjallajökull w oddali. Pierwszy przystanek dnia następnego to wodospad Seljalandsfoss. Zrobił na nas ogromne wrażenie - pewnie przede wszystkim dlatego, że to nasz pierwszy wodospad na wyspie.  Ciekawostką jest możliwość obejścia go „naokoło” i obserwowanie hektolitrów spadającej wody od drugiej strony. Pod wodospadem spotkaliśmy Piotra, który również objeżdżał wyspę na rowerze. Tego dnia część trasy podróżowaliśmy razem. Kolejnym przystankiem były okolice wulkanu Eyjafjallajökull, który stał się sławny po erupcji kilka lat temu. W „Visitor center” przy drodze można zakupić nawet kawałki lawy za astronomiczną kwotę, z czego nie skorzystaliśmy  ;) Pojechaliśmy natomiast do malutkiego, ciepłego kąpieliska zlokalizowanego kilka kilometrów od głównej drogi. Było naprawdę przyjemnie, ciepła woda, słońce i niewielki wiatr. Kolejne godziny pokazały, jak zmienna bywa pogoda na Islandii. Tego dnia odwiedziliśmy jeszcze wodospad Skogafoss, jeden z najbardziej spektakularnych na wyspie. Zabawiliśmy nad nim dość długo. W tym czasie wiatr w twarz przybrał na sile, praktycznie nie dało się jechać więcej niż 12km/h. Po jakimś czasie doszedł jeszcze deszcz, więc warunki zmieniły się diametralnie. Walkę z aurą skończyliśmy pod miasteczkiem Vik, gdzie rozbiliśmy namioty i jedząc ciepły makaron odzyskaliśmy utracone ciepło.

          Majestatyczne położenie Viku mieliśmy okazję obserwować ze wzgórza, na które się wdrapaliśmy. Tam też ujrzeliśmy maskonury – ptaki wyglądające jak małe pingwiny. Aż dziw, że autochtoni je jedzą, są takie słodkie  ;)  Powłóczyliśmy się po czarnej, wulkanicznej plaży i w południe zapakowaliśmy się do autobusu – jadącego do Skaftafell. Postanowiliśmy podjechać odcinek ok. 150 km, bo niestety w 2 tygodnie nie zdążylibyśmy objechać całej wyspy. Kierowcą był miły Polak który przypadkiem (podobno) pomylił się na naszą korzyść przy wydawaniu biletów.  Podczas podróży rozmawialiśmy z inną Polką, mieszkającą na Islandii od kilku miesięcy.  W Skaftafell, po wzmocnieniu się kawką, ruszyliśmy na podbój wodospadu Svartifoss. Potem podjechaliśmy kilka kilometrów pod wielki lodowiec Vatnajökull, zobaczyć jeden z jego jęzorów wgryzający się w ląd. To największy lodowiec w Europie, zajmuje ok. 10% powierzchni całej Islandii!  Polecam to miejsce (Svinafellsjokulsvegur) – widoki obłędne. Byliśmy osłonięci od wiatru a słońce akurat tak grzało, że można było zdjąć bluzę (a takie momenty były nieliczne  :) ). Jedynie wycieczka Japończyków, którzy robili nam zdjęcia niczym małpkom w ZOO, psuła nieco efekt. Ujechaliśmy jeszcze kawałek, rozbiliśmy się nieopodal laguny lodowej Fjallsalron przy drodze.

Jökulsárlón i wschodnie fiordy

   I znów wieje w twarz! Tym razem tak mocno, że namiot trzeba składać w trzy osoby, żeby nie odleciał w bezkres tutejszej przestrzeni. Świeci natomiast piękne słońce, co umożliwi nam już za chwilę podziwianie pięknej laguny lodowej Jökulsárlón. Sama laguna jest połączona z jednej strony oceanem, a z drugiej „kończy się” na lodowcu Vatnajökull. Kawałki lodu w niezliczonej ilości dryfują po ogromnym zbiorniku, część z nich wpływa do oceanu, część zostaje na brzegu i powoli ulega rozpuszczeniu. Podobno można spotkać tutaj nawet foki, z pokładu pływających między bryłami amfibii. My w pierwszej kolejności zajechaliśmy nad lagunę od bocznej strony, aby podziwiać ją z dala od autokarowiczów.  Po serii kilkudziesięciu zdjęć udaliśmy się na parking, skąd widok na to miejsce był zupełnie inny. Turystyczny zgiełk jednak szybko zaczął męczyć. Tutaj Mary i Paweł odłączyli się od nas na jakiś czas – pojechali autobusem Reydarfjordur, my dalej kontynuowaliśmy podróż na dwóch kołach. Spotkać się mieliśmy za ok. 3 dni w Egillstadir. Resztę dnia jechało się po prostu samo – silny wiatr w plecy i niesamowite widoki. W Hofn byliśmy już koło 17, postanowiliśmy wziąć tu kemping. Resztę wieczoru spędziliśmy na praniu i grzaniu się w pomieszczeniu ogólnym w towarzystwie piwa o woltażu 2,25% ;)

   Kolejny dzień był w moim odczuciu chyba najatrakcyjniejszy widokowo, ale jednocześnie najbardziej męczący fizycznie. Po pokonaniu kilometrowego tunelu wiatr diametralnie się zmienił, na boczno-twarzowy. Momentami porywy były tak silne, że zrzucało nas z rowerów. Ania któregoś razu wylądowała poza drogą i przestała się ruszać. Okazało się na szczęście, że tylko zaczepiła się butem o pedał w tak niefortunny sposób, że potrzebowała pomocy drugiej osoby ;) Zaczęły się fiordy. Wulkaniczne, groźnie wpadające do morza skały, surowość krajobrazu i całkowity brak drzew, świszczenie wiatru w uszach – to wszystko powodowało wręcz mistyczne doznania. Przed Djupivogur, w momencie wjazdu w fiord wiatr był tak silny, że trzeba było pedałować na zjeździe, żeby nie stanąć w miejscu. A jeszcze rano mówiłem, że ten wiatr na Islandii jest przereklamowany.

   Z rana huragan ustał, skończył się też asfalt. Planowaliśmy skrócić sobie drogę przez przełęcz Oxi – nasza „jedynka” objeżdżała wzniesienia nadrabiając ok. 50 km. Podjazd był wręcz morderczy, momentami kąt wzniesienia dochodził do 17%. Na przełęczy (520 m) leżało jeszcze sporo śniegu. Kolejne kilometry to w miarę spokojna jazda do Egillstadir i regularna utrata wysokości. W mieście wpierw zajechaliśmy do serwisu rowerowego, bowiem 2 dni wcześniej pękły mi dwie szprychy, a nie mieliśmy klucza do wolnobiegu. Wymiana na szczęście nie odchudziła nadmiernie mojego portfela. Potem spotkaliśmy się z Mary i Pawłem, wymieniliśmy się doświadczeniami ostatnich dni. Wspólnie wyjechaliśmy z miasta i rozbiliśmy namiot.

Ciąg dalszy niebawem....
« Ostatnia zmiana: 24 Sie 2015, 19:56 Dawid_2248 »
www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
Odp: Islandia, lipiec 2015
« 31 Sie 2015, 12:15 »
Część druga.

Myvatn, Akureyri i Reykjavik
W okolicach jeziora Myvatn jest sporo atrakcji turystycznych. Pole geotermalne Hverir, wygasły wulkan Hverfjall, groty skalne z ciepłą wodą i oczywiście same, rozległe i malownicze jezioro z błękitno – zielonkawą wodą i otoczone pseudokraterami wulkanicznymi. My połaziliśmy trochę po okolicach grot skalnych i obeszliśmy rozległy krater Hverfjall, z którego jak na dłoni widzieliśmy całą okolicę. Miałem okazję skorzystać także z kąpieli naturalnym kąpielisku z ciepłą wodą (Jardbodin). Ze zniżką studencką nie wyszło strasznie drogo, a wrażenia z moczenia się w tym egzotycznym miejscu pozostaną na długo.

Do Akureyri coraz bliżej. Kolejny dzień rozpoczęliśmy od wizyty nad majestatycznym wodospadem Godafoss, który z każdej strony wyglądał inaczej. Mnie osobiście podobał się najbardziej ze wszystkich dotąd widzianych, mimo że nie był najwyższy. Potem przesiedzieliśmy ponad 2 godziny w ciepłym i suchym centrum turystycznym, racząc się kolejnymi kawkami i pisząc pocztówki. Spotkaliśmy też turystów z plecakami z Polski, którzy uspokoili nas, że do Akureyri to właściwie będzie już tylko z górki. Toteż zdziwiliśmy się nieco, jak po godzinie jazdy ukazał nam się pokaźnych rozmiarów podjazd, zdający się nie mieć końca. Do tego zaczęło padać… Na szczęście za przełęczą pogoda się poprawiła, a naszym oczom ukazała się „stolica północy”, po drugiej stronie fiordu. Z wiatrem w plecy dojechaliśmy tam momentalnie. Z racji później pory, zdążyliśmy zrobić ostatnie zakupy w Bonusie, przeczekać kolejny deszcz i rozbić namioty pod miasteczkiem.

Nazajutrz pokręciliśmy się po schludnych uliczkach miasta. Ja miałem pierwszy raz do czynienia z charakterystyczną, skandynawską zabudową, więc robiłem sporo zdjęć. Odwiedziliśmy nawet specjalny sklep z alkoholem, gdzie w sprzedaży było nasze Tyskie :) O 16 władowaliśmy się w autobus, który miał nas zawieźć do samego Rykjaviku. Podróż upłynęła spokojnie, z cudownymi widokami za oknem. Podczas podróży obserwowaliśmy pierwszy na Islandii zachód słońca (do tej pory zawsze było za chmurami, albo już spaliśmy). Namioty rozbiliśmy w dużym parku miejskim na przedmieściach stolicy. Od rana zwiedzaliśmy centrum miasta, które nie powaliło nas na kolana, poza charakterystyczną katedrą i budynkiem Harpa. Byliśmy też na Mszy św. po polsku, rowery zostawiliśmy przy plebanii, aby nie przeszkadzały w zwiedzaniu wśród licznych turystów. Wieczorem wyjechaliśmy z Reykjaviku już w kierunku lotniska, rozbiliśmy się nieopodal miasteczka Hafnarfjordur.

 Ostatni dzień na Islandii to piękne słońce i bezchmurne niebo. Aż żal wylatywać… odwiedziliśmy jeszcze miejsce, gdzie umownie stykają się dwie płyty tektoniczne, w okolicach Hafnir. Czas jechać na lotnisko i składać rowery przed wylotem do Gdańska.

Podsumowując…
Objechaliśmy całą wyspę (wliczając dwa podjazdy autobusem na odcinku Vik – Skaftafell i Akureyri – Reykjavik). Na rowerze przejechaliśmy ok 1100 km. Awarii uniemożliwiających jazdę – brak (wśród wszystkich uczestników wyprawy); mnie poszły dwie szprychy ale udało mi się przejechać 200 km do najbliższego miasteczka, gdzie serwis przyszedł z pomocą.

Moje osobiste wrażenia… Islandia nie jest rajem dla rowerzystów (ze względu na nieprzewidywalną pogodę), jednak przy warunkach panujących w trakcie astronomicznego lata da się wyciągnąć sporo przyjemności z jazdy :) Kluczowym elementem jest odpowiedni ubiór i nie nastawianie się na idealną pogodę, co pozwoli uniknąć rozczarowań. Właściwie mieliśmy chyba 2 dni bez deszczu… Zdarzało się też, że od rana świeciło piękne słońce, a po południu, nie wiadomo skąd, naszły chmury i lało kilka godzin. Jedyne co jest pewne, to WIATR. Codziennie, mniejszy bądź większy – może pomagać i pchać do przodu bądź zrzucać z roweru ostrymi podmuchami zza gór.

Jednak wszystko, co widzieliśmy warte jest największego wysiłku. Na Islandii czas płynie inaczej, a odległość dzieląca od siebie niewielkie miasteczka pozwala na całkowite zjednanie się turysty rowerowego z przyrodą. Drzew prawie nie ma, zawsze wokół jest bezkresna przestrzeń, ograniczona niekiedy drapieżnymi górami. Rowerzysta jest zdany na łaskę bądź niełaskę panującej aury, co daje odczuć (często dosadnie) potęgę natury. Stojąc pod wielkim wodospadem Skogafoss również ma się podobne rozważania.

Oto zdjęcia z naszej wyprawy (jeszcze nieposortowane, postaram się to zrobić w najbliższych dniach):
https://picasaweb.google.com/112602239227785599888/Islandia2015
www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Offline Kobieta magdad

  • Wiadomości: 1495
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 17.08.2006
    • http://www.bajkers.com
Odp: Islandia, lipiec 2015
« 31 Sie 2015, 13:14 »
Słowo pisane przeczytałam, na zdjęcia poczekam aż mały przesiew zrobisz i dodasz podpisy ;). Fajny wyjazd, wrzucisz mapkę ile Wam się udalo przejechać? Kupowaliście w końcu bagaż rejestrowany, czy udało się zmieścić podręczny+rower?

Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
Odp: Islandia, lipiec 2015
« 3 Wrz 2015, 21:27 »
Ilość zdjęć zmniejszona do rozsądnych 390, podpisane, więc zapraszam do oglądania ;)

Wrzucam nasza trasę: https://goo.gl/maps/cIGKL
Odcinek Vik - Skaftafell podjechaliśmy autobusem. No i potem od Reykjaviku już na rowerach w kierunku lotniska w Keflaviku. Mnie wyszło wszystkiego coś ok. 1100 km.

Jak lecieliśmy z Gdańska, wzięliśmy jeden dodatkowy bagaż rejestrowany na wszystkich. To był strzał w dziesiątkę, bo mieliśmy sporo jedzenia ze sobą. Wiadomo, na Islandii będzie drożej więc trzeba było się zaopatrzyć. W drugą stronę nie braliśmy już dodatkowego bagażu, ale zmieściliśmy się w limitach na styk.

www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
Odp: Islandia, lipiec 2015
« 29 Sty 2016, 10:56 »
Zapraszam do obejrzenia kilkunastominutowego filmiku podsumowującego wyprawę :)

https://www.youtube.com/watch?v=TjPPCJpk4wA
www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Tagi: islandia 
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum