Autor Wątek: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.  (Przeczytany 3817 razy)

Online Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8787
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013
Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 11:31 »
                    Tu powstanie

                    relacja z pobytu w Kyrgyzstanie,

                    w całości sfinansowana ze środków własnych.

                    Planowany koszt projektu:
                    transfer tu-tam, tam-tu - ok. 419 EUR + 2 x 9o EUR (transport roweru),
                    ok. 2oo USD w kraju pobytu.

(Rzeczywiste nakłady poniesione w kraju pobytu okazały się być znacząco wyższe.)

                    Czas realizacji: lipiec - sierpień 2015 (prawie 5 tygodni).


                    Specjalne Podziękowania:

                    martwawiewiórka, jacun  !!!!!!!!!
                    wojtek z Ma_rysią           !!!!!!!!!
                         (liczne koła, szalupy ratunkowe)

                    Ela (Eliza45)!!
                         (rozmowa, podarowana woda przy Song K.).


Prolog:

                „Gawariła baba dziedu: ja w Amieriku pajedu!”

                „...Ja tiebia nikagda nie zabudu, ja tiebia wsiegda liubit budu...”.




Dla tych, którzy oczu lekturą psuć nie będą chcieli, poniżej telegraficzne podsumowanie realizacji projektu w kategoriach

1) zamiar/wynik
2) nakłady/korzyści
3) wsadził/wyjął:

w stosunku do zamysłu projektu, rowerowy flop magnus bokiem mi wyszedł, językiem sportu walki: poszło mi tak, jak Gołocie w walce z Lennox’em L. (tyle, że nie miałem wysypki).


Fotki:
https://goo.gl/photos/MAiUsNjnud9ohwcF8

Mapka:
(uzupełnię, o ile będę potrafił)
« Ostatnia zmiana: 19 Paź 2015, 08:09 łatośłętka »
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

Offline Mężczyzna Bazyl3

  • Wiadomości: 672
  • Miasto: świętokrzyskie
  • Na forum od: 02.09.2015
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 11:34 »
Link odsyła do 404ki :(

Offline Kobieta magdad

  • Wiadomości: 1495
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 17.08.2006
    • http://www.bajkers.com
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 11:40 »
I całe szczęście, bo nie mogłabym się opanować w pracy żeby nie oglądnąć ;)

Online Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8787
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 11:44 »
Link odsyła do 404ki :(

Przprszm.

Technik poinformował mnie o usunięciu awarii.
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4847
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 12:15 »
piękne przestrzenie! Nie wiem co napisać więcej... ;D

a na czym poległeś?

czekam na tekst.

Online Mężczyzna marek.dembowski

  • Wiadomości: 1653
  • Miasto: Ogrodzieniec
  • Na forum od: 06.04.2007
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 12:44 »
Rzuciłem tylko okiem na galerię, bom w pracy ;) ale już widzę, że niesamowicie piękna była ta Twoja wyprawa! Czekam na jakieś słowo pisane :)
« Ostatnia zmiana: 14 Paź 2015, 15:30 marek.dembowski »
...prawie wszyscy pytają: "Ile przejechałeś?" a ja wolałbym usłyszeć np. "Co ciekawego zobaczyłeś?"... - Michał Sitarz

Online Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8787
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 12:54 »
                                                           Assołom ałejkum!


                                                WCIRY - relacja (dramat) w aktach.



Akt pierwszy: on leży, one nad nim.


mister, duju slip? duju spik inglisz? duju hef medisin?
juar very il, it is a very bed disis; du ju anderstend mi? tumoroł ju hef tu goł łid dem to de hospital in Kochkorka!
hir ju hef sam medisins: disłan - łan pis ewry 2 ałers, disłan - łan pis in de morning, disłan ...


Jest noc. Widzę śniadą twarz mężczyzny (z Pakistanu?). Jest trzecią osobą przynoszącą mi różne lekarstwa, wliczając medykamenty od neuer Kumpel aus Wien - czwartą.


Basecamp Jewriei/jów zoczyłem zjeżdżając z pierewału.
Dwa dni pluję z gardła odrywanymi skrzepami krwi, twardym zielonym, żółtym. Strasznie kaszlę, przełyk boli głęboko, kłuje, suchością pali. Słabo oddycham, ledwo piję, przełykać właściwie nie mogę. Choroba szybko schodzi w dół, słabnę zatrważająco szybko. Z coraz większym trudem utrzymuję równowagę, chodząc - zataczam się. Już zły stan gwałtownie pogorszyła lodowata woda z rzeki (idąc pod górę trzeba pić), brody. B. kiepsko jest z jedzeniem. Ugnę się, jednak nie upadnę - se myślę. Niedotle-, niedojedzeniem, następstwem choroby wywołany stan efemeryczności, przytłumienia świadomości - byle dalej, byle nie nazbyt szybko. Jest mokro, zimno, wietrznie.


Przeznaczenie dopadło mnie, silnie złoiło na pierewale. Skulo-, przygarbiony razy przyjmowałem dzielnie. Śmiertelny chłód przeszył wszystko. Tabliczki info - taka nazwa, taka wysokość n.p.m - nie było. Szlak biegnący w dół, zwidem, halucynacją przekłamany ukazał mi się wieść stromo pod górę. Przeraziłem się tym, przełęcz jeszcze daleko, sił już zupełnie nie mam. Łaknąłem odpoczynku w cieple. Chwilę za przełączą rozbiłem obóz. W śpiworze odżyłem - zacząłem odczuwać: dobrze nie jest.



Kilkanaście godzin później lub wcześniej:


Po lewej zobaczyłem obozowisko. Zataczając się, podszedłem. Kilka osób siedziało przy stole. Wyświszczałem pytanie o leki. Podbiegła Fatima, podtrzymała, posadziła. Polecenia jej wprawdzie rozumiałem, jednak świadomością byłem jakby obok mnie (jakbym z siebie wyszedł, ciało opuścił). Uśmiechałem się do niej, siebie. Myślami mamrotałem ‚ma dobrą twarz, będzie dobrze’.


Kubkami wypitego kipitoku odkleiło się gardło, ogrzało ciało. Test pożartych dwóch czarek wege-barszczu zapowiadał nowe życie. Ciało, zwłaszcza głowa, pierś i plecy gorącem, zimnem, dreszczami ożyły. Jedną igłę Fatima wkłuła w ręki lewej przegub, drugą, po chwili, w lewy pośladek. Nie czułem nic, odpływałem. Pamiętam, spytała „Kak wam zawód? Adam? Adam, eto po kyrgyzsky cziełowiek. Z taboj oczień płocha, tiebie nada w palikliniku.”


Wowka pozwolił położyć się w namiocie-ambulatorium. Leżąc, strasznie się trząsłem, dygotałem. Dość szybko wybudził mnie, mówiąc „Adam, uchadzij, eto zaprietnaja zona, siejczas prijedut Jewrieje”. Strasznie padało, atomowy wiatr wiał w lico, ostry, długi padniom nie dawały żadnej szansy, by oddalić się od campu. Powiedziałem mu o tym. Zwłaszcza wstawiły się za mną Fatima, Elena. Namiot pozwolił mi rozbić z tyłu, tuż przy wielkim, huczącym generatorze, tak, by nie zwrócić uwagi Jewriei/jów.


Kilka godzin później:

Elena: „Adam, kak z Taboj? Niet, niszto nie gawarij, ja wiżu: oczień płocha. Ja tiebie kipitok, miod, warienije, cziornyj xlieb priniesła - pij, kuszaj! A jajca kuszajesz? Niet? Tak szto tiebie uwarić? Kaszu? Z masłam! Siejczas. Tiepier addychaj, spij, Adam. Budziet charaszo, tolko addychaj, nie biezpakojsia ...”



„Adam, a kakoj u tiebie płan? Szto ty tiepier dumajesz dziełać?”
Kakoj płan? - Płan oczień xaroszyj, słuszaj: Płoxa uże było - budziet tolko łutsze. Wsio!



Elena całą noc mnie ratowała: przychodziła z piciem, jedzeniem, lekami, zwłaszcza jednak zatroskanym, opiekuńczym sercem, ciepłymi słowami, czynami pomocy przystrojonym. Jest ‚Ruską’ z Biszkeku, ok. 3o lat, matka z dzieckiem. U Wowki dla Jewriei/jów pracuje w kuchni. Przesmaczny wege-barszcz wyszedł z jej serca. Kiedy z Fatimą, jej mężem, 3ką dzieci + Kazachem osobówką opuszczaliśmy obozowisko, Elena spała (po całonocnej pracy w kuchni). Podziękowałem jej za pośrednictwem jej koleżanki.


Rankiem:

Fatima:
„Nu kak, Adam, pajexali, dawaj!”

Ja:
„Niet!, nu kak w maszynie? Ja wiełosipiedist iz Polszy! Polskij gieroj!, kak russkaja stal - gniotsa, no nie łamiotsa. Wsio budziet xaraszo - u mienia xaroszyj płan: tiepier budziet tolko łutsze, płoxa uże była. Ja wam oczień błagadarien za pomoszcz, no mnie nada w Naryn, w nikakuju Kochkorku. Zacziem mnie Kochkorka? Mnie w komsomoł nie nada! Spakojna, nie bystra, na wiełosipiedzie budu jexać. Budziet xaraszo. Wam spasiba. Ja iz Polszy, nie iz Anglii - u mienia nietu dzienieg.”


Fatima:
„Ty durak, nikakij polskij gieroj, tiebie nada w palikliniku! Ty oczień balnoj, ustał - szatkosć (wyczerpanie)! No ja nie magu -  takij durak iz Polszy w Kyrgyzstan prijechał! Ty daże pałmiortwyj! Tiebie nużen wracz! My żywiom w Kochkorkie, my wsiex tam znajem, toże samych łutszych wraczy. Kakije dziengi?! My nie gawarilili ab nikakich dziengach! Nam nie nada nikakich dzienieg at tiebia! Nu kak Paliak? Dumaj bystra! - my siejczas ujezżajem!”


Za nic jechać nie chciałem. Żal mi było projektu, czystego konta bez podwózek, przed sobą siebie się wstydziłem. Myślałem: tu, do Kyrgyzstanu, wskoczyć, przełęcze spokojnie - ew. o głodzie - przeklepać, z nowym doświadczeniem, pod projekty trudniejsze, wrócić. Teraz tu jechać zupełnie mi się nie chciało, jednak jeśli nie teraz, to kiedy? Pojechałem więc - bez przygotowania, ze sprawnym tylko przednim hamulcem, trochę chory. Tak na bezczelnego, czyliż: „anuż”, tj. Losu/ludzi litość.


Przy uwzględnieniu odległości do pokonania, niepogody, choroby, ostatecznie sprawę poddać przekonał mnie Wowka - pokazał mi głęboką, przetrwałą ranę u nasady kciuka. Targnęło mnie przeraże-, obrzydzeniem - miałbym też tak gnić?!

Wowka jest szefem, ‚Ruskim’ z Biszkeku, ze smykałką do interesów, lat 3o coś.



Do Kochkorki dotarliśmy późnym wieczorem. Najpierw podwieźli mnie do miejsca (dom), w jakim w końcu doładować mogłem BeeLine (rahmat!, wojtek), potem do tel. uzgodnionego domu, na kwartirę. Krótko potem, Fatima już wróciła z zatroskaną p. lekarz, o powagą skupionej twarzy. Po zakończonych badaniach, telefonem Fatima z łóżka wyrwała p. aptekarkę, tę z domu zabrała, do już zamkniętej apteki zawiozła, leki nabyła, p. aptekarkę nazad do domu, dla mnie leki. Pieniędzy nie przyjęła.


Trzy dni dochodziłem do siebie. Fatima, również z mężem i dziećmi, odwiedzali mnie. Na czwarty dzień załatwiła mi (mnie zawiozła, odebrała) specjalistyczne badania w poliklinice - prócz ginekologii, ciurkiem, bez kolejki przemaca-, przebadano mnie chyba na wszystkich oddziałach, podłączano do różnych maszyn (EKG, EEG - z tych, co rozpoznałem).


Dopiero wówczas pozwoliła mi odjechać. Prawie każdego następnego dnia (jeśli tylko był zasięg, ja miałem wkład na koncie karty) ona lub jej mąż dzwonili do mnie, aby rozpoznać, jak ze mną jest. Kiedy dowiedzieli się, iż - w jakiś czas potem - kolejny raz pion pewnie trudno mi było  utrzymać, już autem ruszali na ratunek (nie podałem im swej lokalizacji). W Biszkeku załatwili mi badania, spanie u lekarzy, koniecznie chcieli przyjechać, by zawieźć mnie na lotnisko, całego wsadzić do samolotu.


Oto takich ludzi, muzułmanów, szczęście miałem spotkać.



Akt drugi: on i on.

Koniem przekroczywszy bród, jeszcze trochę chcieliśmy ujechać. Przybywszy na miejsce noclegu, rozpoznałem utratę mapnika. Tego dnia, podczas przekraczania jednego z brodów, już pożegnałem fajną rękawiczkę. Utrata mapnika strasznie mnie przygnębiła. Od głębokiego brodu minęliśmy kilka aut, osób. Szans na odzyskanie nie miałem żadnych. Coś jednak mnie wrócić pchało - ruszyłem ...


Wiało przeraźliwie, w chwilę - deszczem na dobre z nieba polało. Bez kurtki, deszczowych spodni, w mig mokry byłem, wychłodzeniem trząsłem się, dygotałem. Ujechałem kilka km pod górę, do ostatniego brodu km pozostało jeszcze z cztery, pięć. Deszcz strasznie zacinał, głowę utrzymywałem pochyloną, oczy wbite w drogę, w poszukiwaniu zguby.


Koło wielkiego kamienia dobiegł mnie przejmujący - ni człeka, ni zwierza - dźwięk, głos dziki, dumny, radosny. Zatrzymałem się, przez siekący deszcz wypatrywałem tego źródła. W oddali, na wzniesieniu góry, ujrzałem postać - z niej wychodziło to nawoływanie. Tknęło mnie, zjechałem z drogi, o wielki kamień rower pośpiesznie oparłem, ku postaci bez tchu pognałem.


Na górskiej ścieżce, przykucem osłaniając się przed wiatrem, ulewą, z mapnikiem w dłoni czekał na mnie mężczyzna wieku dwudziestu kilku lat. Ze 2 godziny wcześniej wyprzedziliśmy go, się minęliśmy; pozdrowiłem. Teraz, widząc siebie dokładnie, bardzo cieszy-, właściwie: radowaliśmy się - jakby z ulgi, iż coś jednak się dopełniło!


Rosyjskim nie mówił; z przejęciem powtarzał jakieś słowa, wskazywał na mapnik, jakby mówiąc: „wiedziałem, że to twój, przecież się minęliśmy, pozdrowiliśmy się, jednak nie wiedziałem, jak daleko ujechałeś, gdzie jesteś. Z drogi go wziąłem tylko dla celu przechowania. Kiedy teraz ciebie na rowerze spostrzegłem, bardzo się ucieszyłem, z całej piersi począłem nawoływać, by przekrzyczeć smagający wiatr, ulewę, by twoją rzecz tobie móc zwrócić.” Radośnie, długo, trochę zawstydzeni, nieporadni, śmialiśmy się do siebie, przez nas na wylot - wdzięczność do niego ze mnie lała się strugami równymi zacinającego deszczu. Mężczyzna radował się radości pełnią.


Dreszcze przeszywającego zimna wybudziły mnie ze stanu uniesienia. Wstałem, kolejny raz wyszeptałem rahmat, głęboko zajrzałem mu w oczy, z szacunku, wdzięczności pochyliłem czoło, prawą dłoń przyłożyłem do serca, uśmiechnąłem się szeroko, uścisnąłem jego dłonie; przekazany banknot szczerze zdziwił go bardzo. Wracając, przez deszcz biegnąc, jadąc - kilkakrotnie się zatrzymywałem, unosiłem rękę, głosem, wzrokiem, myślą, sercem go pozdrawiałem. Odpozdrawiał.


Pod wieloma względami to spotkanie było najbardziej elementarnym, jednym z ważniejszych kilku ostatnich lat.


Dojechawszy do obozowiska, rozbiwszy namiot, już byłem ugotowany czyżyk - chorobę odczuwałem głęboko w ciele.



Akt trzeci: on leży, one przy nim.


Drogę z Ak-Tał do Kazarmanu pamiętam słabo - straszliwy żar, atomowy wiatr w twarz, głód. Pamiętam, iż po płaskim zazwyczaj starałem się jechać, iż był jeden sklep, kupiłem picie (picie było), iż przed jednym z padniomów,  w krzakach przy rzeczce, do butli z gazwodą, dla smaku, żony wapno wrzuciłem, iż prawie cały płyn fontanną wytrysnął na ziemię.


(Stojąc w tych krzakach, w pewnej chwili, najpierw zobaczyłem tumany wzbijanego pyłu, potem białe Mitsubishi Pajero, na nim - czerwony krzyż Maltańczyków, z tyłu, po stronie prawej - niebieską rybę. Pomyślałem: Kochani! A wy dokąd!? Przecież ja chyba właśnie do Was z tą paczką na śmierć i życie jadę!).


Później było tylko gorzej. Raczej pchałem, niż jechałem. Pamiętam, zatrzymał się jakiś motocyklista z mikrofonem w kasku (za nim, pick-up’em, jechała kobieta). Spytałem go o wodę, on zaczął mi o cudnych widokach; o wodę ja go raz jeszcze, on, że śliczne góry, będzie mi się podobało; pieriewał za 30-40 km, tam jurty.


Słaniając się, dowlokłem się do bezpośredniego padniomu na pieriewał. Czułem się martwy. Oddech ledwie działał. Wyraźnie odczuwałem powagę sytuacji - nie żarkość, brak wody, - coś znacznie bardziej poważnego: w ciele realne zagrożenie. Już któryś dzień właściwie nic we mnie nie działało. Nie czułem głowy jako głowy, jakbym prawie nie oddychał, układ trawienny wstrzymał pracę.


Rower oparłem, o worek głowę. W mig w sen, malignę począłem odpływać. W ostatniej chwili poderwałem się, począłem schodzić, zjeżdżać. Żal mi było każdego, właśnie poddawanego, chwilę wcześniej z ogromnym wysiłkiem, trudem zdobytego metra. Ledwo przytomny wywaliłem się, ledwo przytomny rozpoznawałem uszkodzenia.


Po prawej pamiętałem budynek, przy nim drzewa - cień, woda. Podchodząc do obejścia, zobaczyłem setki pustych flaszek po wódce jednego sortu, dwóch młodych mężczyzn, którzy z pet-flaszek do audi (wojtek: „cygaro”) benzin lali. Jeden z nich wydawał się mieć trwały przykurcz nogi - przemieszczając się, skakał na zdrowej. Na moje powitanie coś tam mi odburkli. Miałbym siły - już bym nawiał! Na szczęście dla mnie, nieco starszego mężczyznę zobaczyłem w otworze wejściowym budynku - golił się przed odłamkiem lustra. Wyjaśniłem sytuację. Za szpalerem drzew, od strony drogi, pozwolił mi się rozbić, wskazał, gdzie płynie strużka. Cały wieczór po noc rumianek z miodem piłem, wzrok wbity utrzymywałem w padniom na pieriewał:

koncentracja-transformacja „G-Force!”


O głodzie, z buta ruszyłem wczesnym rankiem (na padniomie upału chyba bym nie przeżył). Nie wiedziałem co jest gdzie jak daleko - wczoraj młodzi mężczyźni szybko odjechali, dziadek-Kyrgyz tylko kyrgyzskim władał - informacji od niego nie pozyskałem.


Na pieriewał wlazłem ledwie. Tam do jedzenia - prócz ciaju i kymyz - nie było nic, tych bym nie był w stanie przyjąć. Dowiedziałem się o pasiołku za jakiś czas i odległość; lazłem dalej. Do tegoż dotarłszy, rozpytywałem o magazin - znalazłem zwyczajową melinę: wódka, fajki, konfiety, oranżada. Tam już prawie nie dychałem. Pod jakimś budynkiem, w cieniu, siedząc oparłem się o mur, czekałem na siły, tj. cud. Miast sił, cudu - schodzili się podpici mężczyźni. Odganiałem ich wskazując, że balnoj, ustał, gałodnyj.


Myślałem, żeby się gdzieś walnąć, by zasnąć, jednak - bym się położył, wstać by było znacznie trudniej. Kiedy promienie słońca najpierw poczęły palić stopy w butach, potem kolana - wstałem.


Dwaj młodzi mężczyźni za astronomiczną kwotę białym autem mnie chcieli zawieźć do Kazarmanu, utrzymując, w takim stanie żadnych szans nie mam dojść do następnego padniomu. Dotarło do mnie, jak źle jest ze mną. Od nich info wyszarpałem, następny pasiołok jest za 10-15 km. Ruszyłem, coraz bardziej odczuwając we mnie narastające napięcie wobec mej bezsiły, tym stanem spowodowane znużenie, wyczerpanie. Coraz bardziej wyraźnie źle działo się z ciałem. Coś gdzieś miało trzasnąć.


Ten odcinek ze mnie wyciągnął ostatnią resztkę.


W pasiołku, u gospodarzy, którzy najpierw mnie byli wpuścili, w dwie godziny później już wyganiali, było b. nieprzyjemnie. Grzecznie, acz stanowczo broniłem swego życia, zapewniając - tak źle to ja tylko wyglądam. Okazywałem im paszport, telefon, (chyba nic nie warte) ubezpieczenie, zapewniałem, u nich na pewno nie umrę. Zostać chciałem za wszelką cenę - mieli cień, wodę.


Będąc już w innym miejscu, do Kazarmanu dotrzeć miałem w pięć godzin, dowlokłem się w trzydzieści.


Ostatnie dni marzyłem o jedzeniu, śniłem soczyste arbuzy. W sklepach Kazarmanu - dla mnie - nie było nic, zupełnie. Na targu nakupowałem owoców, wielkiego arbuza z licznymi przystankami do gumna ledwie doniosłem. Naciąłem, ząb wbiłem, pierwszych kilka spragnionych kęsów.


W ciele, umyśle pulsować poczęło ulgi, radości przyjemne uczucie - przecież jednak podołałem, dotarłem!


Poczułem rozluźnienie, jakie ...


w chwilę potem, nagle i niespodziewanie, ujście znalazło odbytem - strumieniem wyleciało tak nagle, gwałtownie, iż nawet spodni dobrze zsunąć nie zdążyłem. Na moje szczęście całe gumno w gnoju było, wypalona ziemia ze mnie strzelające ciecze szybko wchłaniała. Trwało to od popołudnia, przez wieczór i noc, z mniej dramatycznym przebiegiem jeszcze dni kilka - strumieniem strzelało jak z armatki wodnej podczas zamieszek. Nie miałem sił zbytnio tym się przejmować.


Powód prawdziwego zmartwienia pojawił się wieczorem: odruchy wymiotne, tj. torsje - z dala od dobrej lecznicy dla mnie poważne, realne zagrożenie!


Kilka lat temu zatrułem się kimś ciastkiem (mniam, mniam - kremówką). Rwało mnie, więc wymiotowałem. Umęczony, ciało w łóżku złożyłem. Wstawszy rankiem, już skrzepłą krew gardłem z siebie wyrzucałem - cała łazienka, pełen zlew; później straciłem przytomność. Na szczęście dla mnie 11-go listopada było (drogi wolne od korków). Karetka za miasto zdążyła dojechać, zawieźć, lekarze na SORze mnie odratowali. Ku memu zaskoczeniu, zdiagnozowano u mnie zespół Mallory’ego-Weissa - chorobę alkoholików. Podczas wymiotów odkleja się przełyk lub coś, dochodzi do krwotoku wewnętrznego ...


Podczas wypisywania ze szpitala, ordynator przestrzegał mnie przed wyjazdami do Azji, Afryki, Am. Pd. - niższy standard higieny, inne bakterie, coś tam, podtrują mnie tak, iż rzygał będę na pewno, znowu się odklei, więc krwotok - bez szybkiej, skutecznej pomocy ...


Autentycznym pietrem, wszystkim, co jeszcze w sobie miałem, dławiłem, korkowałem wymiotne odruchy, z poczucia bezsilności, beznadziejności - omdlewałem. Jakoś, w końcu, mi się udało.


Od diarrhea wziąłem lek, drugi; przyjmowanie powtarzać miałem do skutku. Ku memu przerażeniu, na ulotce doczytałem, iż - w przypadku przyjęcia zbyt silnej dawki - może się utworzyć prawdziwy czop/korek, wówczas ... „wzbudzić w sobie należy odruchy wymiotne”. No ale jak?!, aj tam - no to niech se leci, strzela.


Rankiem, z pieluchą własnej produkcji w spodniach, pilnie szukałem możliwości transferu autem do Dżalalabad. Tym razem, to ja o miejsce w aucie zabiegałem.


Czas w Dżalalabad przepędziłem za błękitną bramą u sióstr misjonarek (byli ojcowie). Wiele obserwacji, rozmów, rzeczy bardzo ciekawych tam się wydarzyło. Język, palce świerzbią, by te Wam wypaplać, jednak ... postanowiłem ni słowem pisnąć: dla nas wszystkich dobra.


Bardzo ciekawy, we wrażenia bogaty był to czas: 2x przeszedłem wycieńczenie, w następstwie jakiego - pierwszym razem uratowali mnie muzułmanie, razem drugim katoliccy cywile, ludzie mniej lub bardziej wierni - „Ruscy”, którzy tam przychodzą, by się spotkać, pomodlić, podjeść, ponarzekać, poplotkować. Właśnie w ich oczach/sercach widok mej nędzy spowodował natychmiastowe działania służące pomocy.


Później był transfer do Biszkeku, pobyt u lekarzy, znajomych Fatimy (z jej prikazu, w chwili przyjazdu, najpierw solidnie mnie obmacali, zważyli, sprawdzili ciśnienie, te rzeczy).


Rozmowy lub pogawędki prowadziłem z o. Jo., o. A., o. R, Swietą, Andriejem, kilkoma innymi osobami z Dżalalabadu, siostrą A. z Tomska, with Peter from London, misjonarzami z Południowej Korei, Mongolii, Zamirą i Polimą z Krasnodaru (Kazachstan), ożywicielami z Litwy i Łotwy, mężczyzną z Jakucji, dziewczyną z Nowosybirska, Izraelczykami, Kazachami, uzbeckimi sklepikarzami, kyrgyzskimi kramarzami, pasterzami, innymi.



Szczególne osiągnięcia (odp. wzmianka w CV):

Byłem na 18-stce (imprezie) u prawie Chińczyków pod Ak-Tał, 15-go sierpnia, zataczając, podpierając się, ćwierćprzytomny,  uczestniczyłem w kilkuosobowej procesji bezdomnych, głodnych, biednych, chromych i kulawych.



Po lądowaniu w W-wie, płytę lotniska b. chciałem ucałować.
Po przybyciu do m. zam., przez dwa tygodnie wielokrotnie w przeciągu dnia zaglądałem do lodówki, by się upewnić, iż jedzenie ciągle jest.


Epilog:

- Nu kak, Adam, dawaj! Pajdziot?
- Niet, nie pajdziot - żałka i stydna.

                                      Wsio!


(p.s.1: Informacje praktyczne na zapytanie.)
(p.s.2: Opisane odczucia stanu zabarwione subiektywizmem - jasny tunel ew. jeszcze mógł być daleko.)
(p.s.3: Po przyjeździe do Biszkeku, natychmiast udałem się do Turkish Airlines, by rozpoznać możliwość przesunięcia terminu powrotu - wiedziałem, iż będzie przynajmniej tak samo źle, jak podczas mej pielgrzymki na Nordkapp.)



God Wam bless!
Amen.
« Ostatnia zmiana: 22 Paź 2015, 12:52 łatośłętka »
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

Offline Mężczyzna wojtek

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 5172
  • Miasto:
  • Na forum od: 02.03.2010
    • Pokój z Tobą
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 13:31 »
Szybko się świat zmienia. Jakoś szkoda tej misji. I pech, że choroby i trochę pogoda.

Offline Mężczyzna paweł.70

  • Marin
  • Wiadomości: 3321
  • Miasto: Ciepłe Łóżeczko
  • Na forum od: 28.11.2011
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 13:34 »
Latos no to sobie wykreowałes przygodę na własne życzenie? Ale najważniejsze,że wszystko się dobrze skończyło i cieszę się, że są ludzie nieobojetni na los drugiego człowieka.
Pozdrawiam

Dom jest tam, gdzie rozkładamy obóz
Liczy się podróż, a nie cel.

Offline Mężczyzna Borafu

  • Moderator Globalny
  • Wiadomości: 10706
  • Miasto: Łódź
  • Na forum od: 02.04.2010
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 13:47 »
Miałeś przeżycia!
Dobrze że jesteś z powrotem i (chyba) cały.

Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4847
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 13:58 »
dobrze, że znowu wśród nas.
Miło czytać, że Ci pomagali.
Szkoda z kolei, że musieli Ci pomóc.

Nie tak sobie to wyobrażałeś, podobnie jak ja to czytając...

Offline Mężczyzna Elizium

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 6060
  • Miasto: Bnin
  • Na forum od: 17.03.2013
    • Klasyka w niedzielny poranek
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 14:02 »
w sumie powinieneś dostać tu na forum porządny ochrzan. I to tak "delikatnie" mówiąc...

"...zdiagnozowano u mnie zespół..." - i takie numery wyczyniasz? Oj, chłopie...

A tak w ogóle to czytam i oglądam z zapartym tchem, kurde!
Absurdalny Eli

Hipek: "Starość to wg mie coś takiego że marudzisz jak to jesteś słaby i w ogóle, a potem wciągasz na lajcie podjazdy 25% i elo"

Offline Mężczyzna Rado

  • Wiadomości: 1487
  • Miasto: Lublin
  • Na forum od: 25.05.2011
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 15:11 »
Oglądnąłem, przeczytałem ---> mam mieszane uczucia ... sam nie wiem, czy gratulować, czy współczuć. Gdzie jest granica ? Jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć by "nakarmić" naszą ciekawość ? I za jaką cenę ?

Na podjazdach się męczę, na zjazdach odpoczywam, a na płaskim po prostu pedałuję :)

Offline Kobieta magda

  • Wiadomości: 3334
  • Miasto: Tröjmiasto
  • Na forum od: 19.12.2011
    • Przejażdżkowe zapiski
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 15:28 »
O rany... obejrzałam galerię (PRZEpięknie), posmuciłam się nad moimi zepsutymi plecami, że tam nieprędko pojadę, a teraz czytam o twoich przygodach... O rany... dobrze, żeś dotarł cały! Zdrowia! Czyta się jednym tchem, choć wolałabym nie czytać o takich przebojach zdrowotnych.


Offline średni

  • Wiadomości: 1383
  • Miasto: Strzelce Op.
  • Na forum od: 18.02.2009
Odp: Ziemia Święta. Kyrgyzstan 2015.
« 14 Paź 2015, 16:08 »
Miałeś dużo szczęścia i że dobrych ludzi spotkałeś.Przed kolejną wyprawą lepiej przytyj parę kilo. 8)
Kto nie podróżuje nie zna wartości człowieka.
"Góry Uczą Pokory"

 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum