Ave Rafał!
Obejrzałem parę Twoich filmików. Filmy i zdjęcia robią wrażenie, oczywiście baaaaaaaardzo pozytywne. Ja nie mam takiego bogatego doświadczenia jak ty. Jedna rzecz mnie ciekawi (może to też wynika z mojego ubogiego doświadczenia). Pojawia się gdzieś informacja o tym, że Twój rower w trakcie wyprawy waży 60 – 70 kg. Dlaczego aż tak dużo?
Słowa "oddajcie cesarzowi co cesarskie" zamieniłbym po przeczytaniu Twojego nagłówka na "nie zabierajcie cesarzowi tego co cesarskie" !
Ale przechodząc już na poważnie do Twojego pytania - jest kilka przyczyn takiego stanu rzeczy.
Przede wszystkim podróżuję w pojedynkę i z niskim budżetem wyprawy (niech nie myli mój aktualny rower - pozyskany od sponsora). To wpływa na fakt, że ekwipunek, który w grupie dzielony jest pomiędzy kilku - ja wożę sam. Oraz na fakt że w część prowiantu starałem się zaopatrzyć już na etapie pakowania sakw, co doskonale generuje kilogramy. Jest też kolejna przyczyna - wysoki poziom niezależności. Nie ważne jak bardzo zaszyję się w dzicz i jaka "niespodzianka" mi się przytrafi w kontekście awarii roweru - jestem przygotowany poradzić sobie w pojedynkę bez potrzeby przerywania wyprawy. Zbieractwo chociażby wożonych części/narzędzi serwisowych urastało w miarę kolejnych wypraw i przygód.
Np. kiedy przyszło mi "połowę" puszczy kampinoskiej iść pieszo (co jest dla mnie fatalnym wyjściem, w którym mam ogromne ograniczenia) z zerwanym łańcuchem, którego nie miałem wówczas jak i czym naprawić - odtąd wolę już wozić ze sobą skuwacz/rozkuwacz do łańcuchów i nie przerabiać więcej takich historii.
Kiedy złamałem w lasach pod Łodzią hak (czego dokonałem w historii już kilkukrotnie) - zacząłem wozić zapasowy i oczywiście niezbędne klucze do takiego serwisu. Odkąd we Francji więcej czasu poświęcałem dziennie na łatanie dętek niźli jazdę rowerem - stosuję bardzo skuteczny ale generujący dodatkową wagę uszczelniacz do dętek rowerowych (wlany do wnętrza dętki).
Do tego od czasu amputacji i chemioterapii jaką przeszedłem, "coś" się zaburzyło w moim organizmie i okropnie się pocę, przez co potrzebuję znacznie więcej ubrań na zmianę. Bo po wymagającym dniu w górzystym terenie potrafię mieć "aż ciężki" od wilgoci komplet wszystkich założonych na siebie warstw. I fakt że na dworze jest np. -13 stopni niewiele tą sytuację zmienia.
Muszę mieć również odpowiednie zaplecze do zabezpieczenia mojej amputowanej "nogi" - żeby dała radę w możliwie jak najlepszym stanie dotrwać ze mną do końca wyprawy. Tym bardziej że nie lubię się poddawać !
A to wszystko generuje kilogramy !
Gdybym szukał powodów do narzekań - mam cały szereg różnych bolączek z którymi jednak postanowiłem sobie "jakoś dać radę" za cenę dalszych podróży i tych niezwykłych emocji... ! A jednak wolę wrzucić do sakwy kilka rzeczy więcej i ruszać w nieznane nie dbając o takie przeciwności. Niźli pozwolić im, aby to one wyznaczały granice moich marzeń
Na zakończenie wtrącę jeszcze, że jestem niereformowalny pod tym względem, ponieważ nauczyłem się mieć przy sobie tą rozbudowaną przez doświadczenia bazę, dającą szeroki wachlarz działania i na własnych zasadach (możliwie jak najdłużej pośród natury) rzucać się ze spokojem w wir wielu spontanicznych pomysłów (jak np. podczas pokonywania doliny Renu w drodze do Francji, wpadłem na pomysł zjechania na dolinę Mozeli i odwiedzenia Luksemburga
) I wozić ze sobą w skrajne upały nawet do 8 litrów wody (np. wjeżdżając w teren, gdzie nie mam pewności czy ją znajdę do kolejnego dnia. Niż trzymać się kurczowo cywilizacji posiadając psychiczny spokój że wszystko jest na wyciągnięcie dłoni
Ja nie sypiam "u ludzi" (no raz mi się u Cyganów trafiło i raz w Niemczech na wyraźne zaproszenie gospodarza) więc pod każdym względem muszę być na wszystko przygotowany "sam"
Mam nadzieję że choć nie wymieniłem wszystkich niuansów tej sytuacji - dosyć szeroko opisałem "moje preferencje"
Ja nawet baterii - akumulatorków wożę ze sobą więcej bo robię bardzo dużo zdjęć i tak ma pozostać !