Siedzenia przy komputerze jest u mnie dużo, różnych spraw – także, czasu jest jak zwykle mało, ale bardzo chciałem się w ten ostatni weekend trochę zrelaksować rowerowo, więc w piątek, po godz. 19.00 (moja żona była dość zła z powodu takiej pory wyjazdu) pojechałem w stronę Prudnika i nocowałem w Pokrzywnej, trochę awaryjnie, ale nie warto o tym wspominać. Dość sympatycznie jest w tej Pokrzywnej. Rano w sobotę, przez Głuchołazy, wjechałem do Republiki Czeskiej: Zlaté Hory, Heřmanovice (uff..., jak dla mnie jest tu zbyt górzysto...) w kierunku Krnova i potem znów woj. opolskie, śląskie i Racibórz. Cztery burze po drodze, raz z wyjątkowo obfitym gradem, w sumie ze trzy godziny stracone pod jakimiś przypadkowymi zadaszeniami. Gdzieś na wysokości 700 m w Czechach zatrzymywali się już nawet motocykliści i jakieś samochody. Nawet oni bali się jechać przy takich opadach. Widoki ładne, zielono, ale pogoda była bardzo niefajna. Wyszła z tego jakaś runda ok. 190 km, ale powrót zbyt długo trwał i nie był aż tak przyjemny. Ponoć w okolicach Raciborza (w kierunku Kietrza/Głubczyc) było sporo podtopień.