Jak to było z tym BB Tourem?
21.07 - godz. 20.33 - Kraków Główny. Spotykam się z Waksmundem w pociągu do Świnoujścia. Nie umawiając się wcześniej kupujemy po kilka piw i po gazecie na drogę. Gazety okazały się takie same
W pociągu luz. Mieliśmy cały przedział dla siebie.
22.07 - godz. 8.15. Nie spóźniony pociąg przyspieszony dojeżdża do Świnoujścia. Przez chwilę szukamy biura wyścigu i organizatorów bo jakoś żaden z nas adresu nigdzie nie zanotował :-)
- godz. 11.00 - 16.00 . Serwisujemy rowery i jemy, jemy, jemy....
- godz. 16.00 - przyjeżdża Michał Wolff. Idziemy na pierogi.
23.07 - godz.7.00 - już po toalecie i śniadaniu. Psuje mi się licznik przy rowerze. Nie udało się go zreanimować do samych Ustrzyk.
godz. 8.00 - Start honorowy. Pada , leje, znowu pada i znowu leje. Jadę kilka godzin w parze z Andrzejem Włodarczykiem. Później wycofa się z powodu kontuzji. Mamy wiatr w plecy lub prawie w plecy.
W Gulczewie z okna macha i wykrzykuje pozdrowienia nasz mietek .
godz. 10.45 - pierwszy punkt kontrolny w Płotach. Dogania mnie Wax. Ze dwie godziny będziemy jechać w jednej grupce.
godz. 15.00 - mniej więcej. Przed Wałczem przestaje padać. Suchy asfalt !!! Szalony
ruch samochodów osobowych.
godz. 16.35 - PK (punkt kontrolny) Piła - syn przyjaciół przynosi mi soki jabłkowe z Tymbarku.
godz. 18.30 chyba - w Wyrzysku czeka na mnie cinek. Będziemy jechać razem około godziny. Potem zaróci by wykąpać następcę tronu :-)
godz. 19.50 - PK Kruszyn pod Bydgoszczą. Na wjeździe mijam się z wyjeżdżajhącym Waksmundem. Następne spotkanie będzie w Ustrzykach. Za to przy stole pałaszuje obiad Michał W. Gadamy chwilę. On wyjeżdża trochę przede mną. Dogonię gpo za jakieś dwie godziny. Będziemy jechać razem mniej więcej do Grójca.
24.07 - godz. 2.05 - PK Włocławek wita nas nawierzchnią od której wypadają plomby z zębów, a nawet zęby w całości. Taką samą nas pożegna. Na szczęście na punkcie ludzie bardzo sympatyczni..
Jedziemy drogą na Płock prowadzącą tuż nad Wisłą, a właściwie zalewem. Pięknie wygląda to o świcie, gdy słońce wschodzi za zalewem.
godz. 5.05 - PK Gąbin. Michał ma problemy z kolanami. Zostaje z tyłu, żeby kombinować z ustawianiem siodełka.
godz. 8.14 - PK Guzów za Sochaczewem. Piękna pogoda, dobre jedzenie. Przebieram się w krótkie ciuchy (markowe, 1008). Dojeżdża Michał. Skraca maksymalnie postój - wyjeżdżamy razem. Wiatr w pysk. Jedziemy w parze - w zasadzie prowadzę cały czas do Grójca, Michał ciągle nie może dojść do ładu z kolanami.
godz. 11.40 - PK Grójec. Michał zostaje dłużej, żeby odpocząc. Wyjeżdżam sam.
godz. 17.00 - Dojeżdżam do Iłży. Oberwanie chmury. Przeczekuję z 15 minut na przystanku.
Za kilometr punkt kontrolny. Przebieram się w długie ciuchy. Nie pada, ale już jest chłodno.
godz. 19.00 - Ostrowiec Świętokrzyski. Tutaj - w swojej firmie - mam zaplanowany odpoczynek i trzy godziny spania. Oczekuje mnie czteroosobowy komitet powitalny z kawą, gorącym rosołem; jest prysznic, rozłożona kanapa i śpiwór. Sen zrobił mi doskonale. W tak zwanym międzyczasie wyprzedził mnie Michał Wolff. Ma ze dwie godziny przewagi.
godz. 23.15 - wyjeżdżam z Ostrowca z nowymi siłami. Jeszcze w mieście wyprzedzam trzech zawodników. Dostałem w czasie snu multum sms-ów . Oczywiście większość od naszych forumowiczów. Bardzo wzruszający był sms od osoby podpisującej się mdudi, która do tego stopnia jednoczyła się z nami w wysiłkach, że aż piwo na tę okoliczność konsumowała :-). Jechało mi się doskonale do Kolbuszowej. Potem jednak zaczęła męczyć senność. Piętnaście minut drzemki na przystanku załatwiło sprawę.
25.07 - godz. 6.40. PK "Pod Skrzydłami" zaraz za Rzeszowem. Kiepskie jedzenie. Wypijam kawę - jadę dalej. BŁĄD !!! Już po jakichś 20 km "odcięło mi prąd". Zjeżdżam na stację benzynową. Ratuję się Colą i batonami, które miałem ze sobą. Pomaga.
Spotykam się z Kondorem (rowerzysta taki). Jedziemy razem, ale on najczęściej zasuwa do przodu i filmuje mnie. Teren coraz bardziej pagórkowaty. Za Leskiem kończą się żarty - zaczynają się góry. Nie po takich górach się jeździło - ale nie było wtedy 900 kilometrowego wstępu :-) Teraz każdy metr przewyższenia to ciężki wysiłek.
Kondor wraca do Sanoka. Żegnamy się w biegu, bo z przodu widać zawodnika, którego trzeba wyprzedzić :-) Udało mi się to niemal natychmiast. Rozpędziłem się na maxa z górki i podjazd pokonałem nie zmieniając przełożenia. Za chwilę powtórzyłem manewr i zawodnik został daleko z tyłu. Dostałem niesamowitego "pałera". Jechało mi się wspaniale. Zaczyna się podjazd w Ustianowej niezbyt stromy, ale bardzo długi. Przede mną wściekle czarne chmury - oj będzie się działo. Nie ma sensu przebierać się w długie ciuchy - i tak przemoknę, a czasu szkoda, bo wiem, że na plecach mam kilku zawodników. Rzeczywiście nadchodzi ulewa. Ciągnę mocno pod górę, auta chlapią niesamowicie, ale i tak przemokłem już kompletnie. Okulary spuszczam na czubek nosa i patrzę troszkę nad nimi. I kogo widzę? Michał przebiera się na poboczu! Mam go !!! Ciągnę ile sił pod górę. Przeczuwam, że Michał zrobi wszystko aby mnie wyprzedzić. Niedługo szczyt podjazdu i zjazd do Ustrzyk Dolnych. Przestaje padać, wychodzi słońce. Należy skręcić w prawo i minąć Ustrzyki bokiem. Nie bardzo wiedziałem w którym miejscu mam skręcić, a brakowało czasu na studiowanie mapy. Pojechałem przez Ustrzyki. Będzie dalej, za to bardziej płasko. W Ustrzykach korek, musiałem zwolnić. Za Ustrzykami coś nie mogłem się już rozpędzić. Nadchodził kolejny kryzys.
godz. 13.20 - PK "Gęsi Zakręt". Michał już tu był. Pięć minut wcześniej, czyli idziemy łeb w łeb. Do mety jakieś 40 km. Zaczyna się podjazd w Czarnej - najtrudniejszy na całej trasie.
Niestety - to tam przegrałem. Wlokłem się niesamowicie. Kompletnie siadła psychika. Walczyłem wtedy nie tylko z Michałem. Chciałem jeszcze pobić wynik z zeszłego roku, a na dodatek złamać granicę 55 godzin. Momentami wydawało się, że wszystko stracone. Na szczycie odcięło mi prąd po raz drugi tego dnia. Sturlałem się na dół i na stacji benzynowej ponownie Cola i batony i ponownie pomogło. Odzyskałem trochę wigoru. Cisnę z całych sił.
Jadę już na stojąco, bo każda próba "usiąścia" powoduje pożar w miejscu do tego siedzenia
służącym. Znak drogowy : Ustrzyki G. - 14 km. Mam pół godziny czasu, żeby te 55 godzin pokonać. Wystarczy jechać 28 km/godz - droga płaska, nie taka znowu filozofia. Licznik zepsuty - nie mogę kontrolować prędkości. Idę w trupa. Pół kilometra przed metą wyprzedzam jeszcze kogoś, ale on startował 20 minut po mnie, więc to nie ma znaczenia innego niż jakieś emocjonalne i JEST, JEST, JEST META. DOJECHAŁEM !!!