Korzystając z wolnego pokręciłem się trochę po okolicy. Tym razem za punkt wyjściowy obrałem ujście Baryczy w Wyszanowie, a następnie wzdłuż Baryczy, do źródeł.. Wykombinowałem sobie, że tak będzie łatwiej, gdyż tu wiatry na ogół wieją z zachodu... Przy okazji była to okazja do zweryfikowania pomarańczowego szlaku w terenie.
Wyjechałem dość późno, koło południa, najpierw kierując się ku Radeczu, później czerwonym szlakiem Odra-Barycz na północ (zawsze wydawało mi się, że to jest ta Radecz, a dziś wyczytałem, że to jest on i tak się dziwnie odmienia). Ledwo wyjechałem z domu a już się udało upaprać w błocie. Miałem nadzieję, że na stacji paliwowej uda mi się kupić jakąś szczotkę/zmiotkę samochodową, ale gdzie tam... Sezon na zmiatanie śniegu się skończył. Wziąłem WD-40, przydał się. Polnymi drogami do Moczydlnicy Klasztornej, w której witają wyrzeźbione przez lokalnego artystę figury. Dalej szlak wiedzie przez lasy w kierunku Wińska, postanowiłem jednak odbić w lewo i skrócić sobie drogę asfaltem, po drodze Krzelów i Wyszęcice, skąd zdjęcie pomnika poległych w I WŚ. Tych pomników na Dolnym Śląsku jest całkiem sporo, praktycznie w każdej wsi znaleźć można cokoły, niestety, na ogół puste.. Tablice z nazwiskami albo rozbito, albo nazwiska skuto. Z czerwonym szlakiem znów na krótko się spotkałem w Rajczynie, skąd nowym asfaltem do Smolnego. Tuż obok, wzdłuż wałów, przebiega szlak Odry (ORT), więc szybkim skrótem przez las hyc i już jestem na znajomym szlaku. Wyjechałem na wały i mnie zamurowało: rozlana Odra jest po prostu ładna. Wzdłuż wałów na północ, jak najdalej przed zmierzchem. Jeszcze ostatni rzut oka na Odrę i zacząłem rozglądać się za miejscem do nocowania. Niewielki lasek koło Bełcza był w sam raz.
Rozdarte ptaszyska pospać nie dały, przeto wcześnie rano toaleta, śniadanie, i w drogę. Pogoda się psuje, w nocy wiało, niebo zaciągnęło się chmurami, żona straszy deszczem. Ledwo wjechałem na wały a tu niespodzianka --- pęknięty bagażnik. Grrr... Ale od czego trytytki
. Prowizorycznie naprawione, nie mniej jednak z pewną taką dozą nieśmiałości jechałem dalej, starając się omijać większe wertepy. Wyszanów - cel dojazdu ORT, gdzie Barycz wpada do Odry. Piękne rozlewisko. Kilka zdjęć i dalej w drogę, przede mną prawdziwy cel podróży, czyli szlak Doliny Baryczy. I choć usilnie wypatrywałem oznaczeń, to mam wrażenie, że od Wyszanowa do Kędzi oznakowanie jest nienachalne. Świerczów, Karów, Żabin, gdzie ładnie odnowiony kościół i jeszcze ładniejsza (nieodnowiona) dzwonnica, Szaszorowice - piękna nazwa
, do Osetna. W Osetnie fantastyczny pałac z wieżą zegarową, niestety popadający w ruinę (jak dużo na Dolnym Śląsku). Przez Ryczeń do Wąsosza, tu już pierwsze krople deszczu, którym straszyła żona, w kierunku Żmigrodu. Gdy zaczęło padać schroniłem się na przystanku autobusowym. I choć autobusy są rzadkością, to jednak wiaty służą nadal. Dojechałem do Żmigrodu, a że jeszcze było dość wcześnie, to postanowiłem jechać dalej (w pierwszej wersji miałem szukać miejsca do obozowania właśnie gdzieś w okolicach Żmigrodu właśnie, może w Kędziach), przez stawy do Sułowa. Na nocleg wybrałem miejsce koło Pracz, z mapy wynikało, że obok przepływa rzeczka, a wody potrzebowałem do wymycia napędu po piaszczystych drogach.. Rzeczka, chłe, chłe. Rów. Suchy. Nie ma wody.
Pobudka bladym świtem, ptaszyska umiaru nie znają, zaczynają koncertować o 4.. O 4! Wstałem, rozejrzałem się, i nazad do hamaka. Toż o 4 jeszcze ciemno.. Ale już po spaniu. Skoro nie śpię, a wczoraj tak dobrze mi się jechało, to może dziś udałoby się dojechać do Odolanowa i wrócić do domu za jednym zamachem? Spróbuję. Dzień szary i pochmurny, wilgoć w powietrzu po wczorajszym deszczu. Pozbierałem się, wróciłem na cyklościeżkę (przereklamowaną) w Praczach i dalej, przez Postolin (w którym warto obejrzeć pałac von Salischów) i arboretum. Przez to arboretum pokręciło mi się i pojechałem pod górkę.. Ale skoro już się wdrapałem tak wysoko, to już szkoda zjeżdżać. (próba znalezienia przecinki przez las spełzła na niczym, a raczej ja pełzłem i pchałem). To jeszcze trochę w górę.. Uff.. A teraz z górki na pazurki, do Milicza. W Miliczu intrygująca ekspozycja składów kolejki wąskotorowej, później przez stawy i lasy do Odolanowa. Całkiem przyjemne miasteczko. Spacer wokół Rynku, chwilę poszukiwania dawnej synagogi, lody dla uzupełnienia cukru i bankomat do uzupełnienia portfela i kalkulacja: jest +/- 13, przejechałem coś koło 60 km, do domu jeszcze około 90. Sprawdziłem rozkład pociągów: najbliższy do Wrocławia odjeżdżał po 17.. Co tu robić do 17? Jadę na Twardogórę, tam zobaczę, jak się będę czuł, najwyżej poczekam na pociąg. Dojechałem do Twardogóry dość szybko i się zastanawiałem: jechać na Trzebnicę (dużo przewyższeń po drodze) czy próbować objechać Kocie Góry od południa? Co prawda kilometrów więcej, ale bardziej płasko. Pojechałem na południe.. Nie kombinując zbytnio, asfaltami: Dobroszyce, Węgrów - stąd to już prawie w domu. Summa summarum, mam wrażenie, że objechanie Katzengebirgów to był dobry pomysł
3 dni, 320 km, parę zdjęć, które w linku:
https://goo.gl/photos/wbD4JtvmaRP72SuC7Pozdrawiam,
Grzesiek
PS. Acha, nigdy nie ufaj wiatru. On wie, z której strony masz twarz.
PS2. Szlak "Doliny Baryczy" na odcinku Milicz - Ruda Milicka albo nie jest wytyczony, albo ja nie potrafiłem znaleźć. Gdyby ktoś miał ślad, to poproszę, uzupełnię w OSM. Ten odcinek przejechałem śladem kolejki wąskotorowej.