Moje zaczątki rowerowe to nasze pomorze zachodnie – jestem z koszalina. w latach 1992-95 zjechałem na Mistralu wolin, pojezierze drawskie i szwajcarie kaszubska. Z czasem tylko trzy strony świata zaczęły mi przeszkadzać i wybrałem się do poznania – to był mój dotychczas najdłuższy jednodniowy wypad - 287km.
ostatecznie w poznaniu zostałem, tu też dopadła mnie fala kradzieży, Mistrala straciłem po tygodniu, potem był Orkan i w dalszej kolejności cała seria wyśmienitych „holenderskich kóz”.
W zeszłym roku kupiłem pierwszy aluminiowy rower krekingowy, którego nie potrafię zrozumieć, chociaż muszę przyznać, że jeździ się nim całkiem wygodnie. Rowerów nigdy odpowiednio nie pilnowałem, w koszalinie swobodnie mogłem go zostawić wejść do sklepu, baru i pojechać dalej. poznań to też trochę inna rzeczywistość, ale do obecnego wyposażenia, nigdy nie wydałem na rower więcej niż 200zł– a raz nawet, po wypadku, dorobiłem się holendra z dynamem w piaście.
Za czasów studiów nazwano mnie kolarzem i wybaczcie tak zostało do dziś, nigdy też nie miałem innej ksywy – a trudno ją uzasadnić w takich okolicznościach jak Wasze towarzystwo…
W poznaniu stała się taż katastrofa pt. praca
– przez dłuższy czas z powodzeniem udawało mi się przemieszczać rowerem, – ale z czasem musiałem się przesiąść na cztery kółka. na kilka lat odstawiłem rower z codziennego użytku i dopiero minionego lata na tym aluminium już z sakwami, wróciłem na pojezierze drawskie. Teraz oczywiście z Waszą pomocą planuje wybrać się gdzieś dalej