Na przejechanie z Ostrołęki do Ełku zbierałem się 2 lata. Taka krótka trasa ale cięgle coś było na przeszkodzie. W końcu zapadła decyzja że jak nikt nie jedzie to jadę sam.
Markus zaoferował że jako człowiek z Łomży przejedzie kawałek do Jedwabnego ze mną w sobotę.
Ponieważ nikt wyruszałem sam to w ostatniej chwili postanowiłem wykorzystać zebrane nadgodzinki i wyjechałem wcześniejszym pociągiem KM już o 13:30 z Warszawy do Ostrołęki z przesiadką w Tłuszczu.
Już o 16 byłem w Ostrołęce do Łomży miałem 50km, a miałem tam być dopiero następnego dnia między 8-9 bo jak wstępnie się zgadaliśmy z Markusem. Dlatego zupełnie niespiesznie ruszyłem po wyznaczonej trasie.
Już w Miastkowie dotarłem do szlaki R-11 nie wiedziałem że jest tak ładnie i sumiennie oznakowany. Bardzo mile mnie to zaskoczyło. Tak dotarłem do Nowogrodu gdzie przy jednym ze skrzyżowań był pomnik/grób " Młodym Bohaterom" 1920r. szanuję takie miejsca bo uważam że jeżeli będziemy pamiętać że to ludzie poświęcili swoje życie może nie dopuścimy do kolejnych wojen (tak wiem jestem naiwny). Dalej pojechałem w kierunku skansenu o którym czytałem w sieci choć wiedziałem że jestem po godzinach otwarcia ale liczyłem że choć przez płot coś ciekawego zobaczę. Kiedy dotarłem pod furtkę skansenu i zacząłem robić zdjęcia wyszedł do mnie stróż i po chwili rozmowy skansenie, starym psie stróżującym i kilu innych błahych tematach zostałem wpuszczony na teren abym sobie spokojnie obejrzał drewniane budowle zgromadzone na terenie
. Więcej mi nie było trzeba. Zbiór nie jest może bardzo duży ale na pewno ciekawy szczególnie podobał mi się gont już mocno zleżany na jednej z chałup jaki drzwi do niej (patrz zdjęcia). Po zwiedzaniu podziękowałem za wpuszczenie na teren i ruszyłem dalej. postanowiłem poszukać noclegu nad rzeką aby się wykąpać po upalnym dniu. Kiedy już znalazłem miejscówkę i ogarnąłem się trochę ruszyłem na spacer po okolicy z aparatem i lornetka i tak trafiłem na zająca na łące;). Zadowolony ze spotkania poszedłem spać jak ja kocham taki kontakt.
Kolejny dzień przywitał mnie upałem już chwilę po 6 rano nie wyłażąc z namiotu przez odchyloną połę obserwowałem jak małe ptaki (nazwy nie znam) przeganiały wrony siwe z zagajnika po drugiej stronie rzeki. tak byłem zafascynowany lornetkowaniem że wykipiało mi z pół kawy która się gotowała
. po zwinięciu obozowiska ruszyłem do Łomży gdzie byłem umówiony z Markusem. Czekał na mnie na rynku i o przeją rolę mojego przewodnika i tak pojechaliśmy na ławeczkę do Hanki Bielickiej, dalej pod jeden z kościołów kolejnym punktem na trasie po mieście był bulwar nad rzeczny po drodze minęliśmy rozkładaną scenę na wieczorny koncert miejski z okazji 600-lecia miasta. Jednym z moich rowerowych planów jest przejechanie całego GV a odcinek Strękowa Góra <--> Łomża jest jak by ślepy i przez to zapewne najmniej uczęszczany przez rowerzystów. Większość trasy to asfalt lub twarde szutry ale i tu nie zabrakło piasków przez które czasem było trzeba popchać rower. Na mapie przy jednym z MORów zauważyłem że jest w okolicy wieża widokowa (na mapie wież widokowych PODJAZDY oznaczona jako Bronowo) postanowiliśmy zobaczyć a obok wieży jest stary drewniany most też warty zobaczenia. Niestety ostatni odcinek do rzeczonych atrakcji to piach gdzie trzeba pchać rower. Tam też spotkaliśmy Marka z naszego forum
fajne są takie przypadkowe spotkania. Po wspólnym zwiedzeniu rozpadającej się wieży, która jest już zamknięta dla zwiedzających, oraz wizycie na moście pożegnaliśmy się z Markiem który jechał w kierunku Wizny jak najkrótszą drogą a my obaj wróciliśmy GV. W pewnym monecie po prawej stronie od nas pojawiła się trąbka powietrzna rozrzucająca siano po okolicy. Jechaliśmy prawie 17km po idealnie prostej jak od linijki drodze szutrowej gdzie czasami z obu stron ściany tworzyły "krzaczory" z Barszczu Sosnowskiego. Kolejną "ciekawostka" do jakiej mnie zawiódł Marek było więzienie
, które z daleka brałem za stary PGR. Ledwie odjechaliśmy od zabudowań wsi z przybytkiem resocjalizacyjnym natknęliśmy się na 4 młode żurawie szukające szczęścia na pobliskim polu. Kolejnym punktem na trasie były tzw. Polskie Termopile czyli Strękowa Góra, która dzielnie stawiała opór we wrześniu 1939r szerzej znaną pod nawą Bitwy pod Wizną. Z miejsca gdzie były ruiny bunkra dowodzenie rozciąga się wspaniały widok na całą dolinę rzek. Warto tam być i poznać tą naszą historię. Na wspólnej trasie został nam już ostatni punkt do odwiedzenia czyli Jedwabne. Po drodze zatrzymaliśmy się w Barze u Dany gdzie za 14zł zjadłem syty obiadek
. Po wizycie przy pomniku upamiętniającym ciemne strony naszej historii wróciliśmy na rynek tam zrobiłem zakupy aby nie zabrakło płynów na kolejną niedziele nie pracującą. Po zakupach pożegnałem się z Markiem który wrócił do Łomzy na koncert, a ja pojechałem na północ. Niestety trasa prze zemnie wyznaczona okazała się porażką bo trafiłem na kilka kilkukilometrowe odcinki kocich łbów co doprowadziło do połamania mojego koszyka na butelki przymocowanego pod ramą (Topeak XL Bottle Cage), który naprawiałem trytkami i kawałkiem gumy aby ostre krawędzie ułamanych prętów nie podziurawiły butelki. 50km przed Ełkiem zjechałem na pole w otulinie bagien osłonięte szpalerem krzaków. Szczęśliwy i zmęczony rozstawiłem namiot, a wtedy na sąsiednie pole przyjechał rolnik i zaczął rozlewać gnojówkę
Na szczęście wiatr mi sprzyjał i nie chciało mi się już zwijać majdanu.
Noc była bardzo ciepła i kiepsko się spało ale i tak wytrzymałem do 7. Szybki śniadanie i zwijanie majdanu i już godzinkę po obudzeniu byłem w drodze
. Ledwie wróciłem na drogę spotkałem dwie rowerzystki pałaszujące owoce w cieniu drzewa. Wymieniliśmy szybkie cześć i pojechałem dalej bo rodziła się w głowie myśl że skoro trasa tak mi szybko przeleciała to może uda mi się kupić bilety na pociąg wcześniejszy do domu. Droga asfaltowa lub twarde szutry sprzyjała szybkiej jeździe jak na mnie. Na rogatkach Grajewa z drogowskazu dowiedziałem się o starym (XVI wiecznym) słupie granicznym trójstyku granic. Nie wiele myśląc postanowiłem odwiedzić to miejsce, drogowskaz informował że to jedyne 2,5km okazało sie prawie 4 ale co tam. Najgorszy był piach na drodze. Kiedy zajechałem pod słup graniczny siedząca opodal kobieta zaczęła mi robić zdjęcia i prosić mnie o kartę. Byłem trochę skonsternowany o co chodzi. Ale szybko się okazało że wjechałem na trasę rowerowego rajdu na orientację
. Chwile porozmawialiśmy ale pojawili się zawodnicy więc i ja ruszyłem w swoją stronę. Dalej na drodze do Ełku co chwilę spotykałem zawodników z rajdu na orientację czasem jechali w moim kierunku czasem w przeciwny ale i raz widziałem jak przecinał moją trasę
takie tam rowerowe rajdy na orientacje. Do Ełku dotarłem na 1,5h przed odjazdem wcześniejszego pociągu. W drodze do dworca mijałem się z rowerzystą z sakwami wydaje mi się że to ktoś z forum ale pewny nie jestem (zwróciłem mu uwagę na wypiętą sakwę z jednego haka). Na dworcu niestety biletów dla roweru już nie było
. Zastanawiałem się czy jechać do Giżycka ( wcześniejsza stacja pociągu którym miałem wracać do domu przez Białystok) Locus wyznaczył mi trasę 63km a najkrótsza to 52km wychodził że moim tempem ze zwiedzanie co się trafi nie dał bym rady nic zjeść po trasie. Postanowiłem odpuścić dalszą jazdę i poczekać na mój pociąg. Dzień był upalny, a mijana plaża miejska wyglądała zachęcająco. Przed samą plaża natknąłem się na pole kempingowe, wjechałem spytać możliwość skorzystania z prysznica. Wielkie zaskoczenia okazało się ze bez problemu, a na wyjeździe nawet nie chciano ode mnie pieniędzy, choć pozycja prysznic - 10zł widniała na tablicy cennika.
Świeżutki postanowiłem spałaszować małe co nieco i tak za namową googla trafiłem do restauracji Bryza gdzie polecano Placek po meksykańsku. Bardzo smaczny ale z Meksykiem to on wile wspólnego to nie miał. Pomimo że robiłem wszystko powoli okazało się ze mam jeszcze szmat czasu do pociągu. Wyszukałem wszystkie atrakcje Ełku i rozpocząłem objazd i tak okazało się ze w niedzielne popołudnie wszystko jest zamknięte i wieże ciśnień, Muzeum kolejki wąskotorowej o "ruinach zamku" krzyżackiego nie wspominając. Objechawszy "całe" miasto zaległem na zacienionej ławeczce przy jeziorze na lekturę. Na godzinę przed pociągiem udałem się na dworzec. Ledwie się rozgościłem w poczekalni jak po chwil weszły dwie rowerzystki, które mijałem z rana. W między czasie "podsłuchałem" że bilety miały zapisane w jednym z telefonów który niestety postanowił trochę popływać w rzece. Jak słyszałem niechęć do pomocy dziewczynom pana w okienku kasowym zapytałem jednej z rowerzystek czy jadą tym samym pociągiem co ja jeżeli tak to mogą z mojego telefony zalogowac się do sowiego maila i pobrać bilety. Problem został rozwiązany. Do białego stoku podróżowaliśmy w trójkę. Niedaleko Białegostoku konduktor poinformował nas że nasz pociąg ma opóźnienie, a pociąg do Warszawy nie poczeka i będziemy musieli poczekać godzinę na następny ale on nie jest przystosowany do przewozu rowerów. No cóż zapowiadała się przygoda. Po dotarciu do Białegostoku jedna z rowerzystek odłączyła się do domu, a my w dwójkę po nie udanej próbie kupna Kebaba przed dworcem poszliśmy na peron. Na dworcu podszedł do nas uradowany konduktor z poprzedniego pociągu i poinformował nas że zmienili skład abyśmy my „rowerzyści” mieli miejsca na rowery (rowerzystów było trochę więcej). Jednak PKP jak chce to potrafi. Z godzinnym opóźnieniem dotarliśmy do Warszawy.
W sumie przejechałem 277km i odwiedziłem 14 nowych gmin.
Bardzo dziękuje Markowi za sobotnią wspólną trasę i pokazanie ciekawych miejscówek po drodze.
Trasa:
https://www.gpsies.com/viewTracks.do?fileId=ourtpaytmypfdcci&fileId=glhiqvzlhruzvocr&fileId=piyqmqqqvgrhoxwz&fileId=siwpykbuslbakwrt&fileId=zpqicsixjeenhrwf&fileId=vjwralljmpmuegynFotki (wygasł mi certyfikat więc trzeba się zgodzić na „niebezpieczną witrynę” aby je zobaczyć, poprawię kiedyś) :
https://wujtom.pl:8081/photo/share/?sid=eS7GHe