Autor Wątek: Race Through Poland  (Przeczytany 227673 razy)

Offline Mężczyzna Bubu

  • Wiadomości: 564
  • Miasto: Ziemia Dobrzyńska
  • Na forum od: 06.06.2018
    • Relacje z wycieczek i wypraw
Odp: Race Through Poland
« 24 Maj 2023, 14:08 »
No i Jędrek dojechał na szóstej pozycji z czasem brutto 93h 22'
Pięknie ten ostatni odcinek pocisnął, Hanneck go nie dopadł, super. Tomasik gdzieś tam koło Ujsół został. CP4-Meta miał 3 czas, zaraz po Hauboldzie i Białku, nieźle.

Ciekawe, kto jeszcze zamknie się w 96 godzinach.

Wilk na CP4.

Co ciekawe, tracker zawiesił się chyba Joannie Rumińskiej-Pietrzyk, od 9 godzin bez zmiany pozycji (a CP3 zaliczyła wczoraj wieczorem). Chyba, że tyle odpoczywa, ale to raczej wątpliwe...


Offline Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8788
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013
Odp: Race Through Poland
« 24 Maj 2023, 17:24 »
No i Jędrek dojechał na szóstej pozycji z czasem brutto 93h 22'
/.../

Ogromny Szacun!
Complimenti!

(Kliknij, by pokazać/ukryć)
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

Offline Mężczyzna Bubu

  • Wiadomości: 564
  • Miasto: Ziemia Dobrzyńska
  • Na forum od: 06.06.2018
    • Relacje z wycieczek i wypraw
Odp: Race Through Poland
« 25 Maj 2023, 09:50 »
Wilk w nocy również zameldował się na mecie zajmując 16-ste miejsce - gratulacje!

Z kobiet wygląda na to, że pierwsza będzie Ede Harrison, która jest już niedaleko mety, nieco dalej jest Claudia Decker, ale już raczej Ede nie dogoni. Jednakowoż niewiadomo, gdzie jest Joanna Rumińska-Pietrzyk, bo padł jej wczoraj tracker i cyt. za FB orga "Joanna będzie dalej bez śledzika przez jakiś czas, aż będziemy mogli wyposażyć ją w nowy" :) Więc może będzie jakaś niespodzianka, bo na CP4 była zaraz po Claudii (interesujące, że na stronie w leaderboard tego nie widać, pewnie ze względu na awarię trackera).

Z forumowiczów, których kojarzę, za CP3 jest Maciek Kordas - ciekawe, że wg trackera miał bardzo długie przestoje, jak na wyścig ultra - ok. 37% czasu. Być może miał jakieś problemy?

Offline Mężczyzna CFCFan

  • Wiadomości: 470
  • Miasto: Godów
  • Na forum od: 12.05.2014
Odp: Race Through Poland
« 25 Maj 2023, 13:24 »
Wiam serdecznie!

Podziękował za dopingowanie oraz śledzenie poczynań zawodników na RTPL :D Mam nadzieję, że fajnie się oglądało zmagania czołówki :D

Jak o mnie chodzi to specjalnie pojechałem trochę po zewnętrznej w Czechach. o sie wydaje dalej, ale jak się uwględni to ze moja trasa była bardziej po prostych a nie kręciła dolinami to kilometrażowo nadrobiłem może 20-30 km. Wiatr nie przeszkadzał, wiec fajnie przeleciałem ten odcinek ;)

Potem na CP3 bardzo słabo spałem. Skuket był taki że we Wtorek rano zamulałem 4h na Słowacji i czołówka odjechała hen daleko. Pozostało przyejmne wykończenie imprezy w towarzystwie Wojtka. Obaj bylismy tak zjechani, że nie dało się urwać jeden drugiego :D

A ostatni 15 km zaliczylem z buta albo bardzo powoli na zjazdach rowerem. Złapałem kapcia z tyłu. A ze pierw jechałem na tubeless. Zrobiła się dziua w taśmie i wrzuciłem dętkę. No i jak na koniec złapałem dziurę w dętce to była już cała uwalona od mleka. Do tego było zimno i mokro. Przykleiłem łątę ale nie złapała. no i zostało spokojne doscie do mety XD

To na tyle. Liczę, że w weekend nakreślę jakies podsumowanie to wrzucę ;)

CFCFan

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: Race Through Poland
« 28 Maj 2023, 11:46 »
Z forumowiczów, których kojarzę, za CP3 jest Maciek Kordas - ciekawe, że wg trackera miał bardzo długie przestoje, jak na wyścig ultra - ok. 37% czasu. Być może miał jakieś problemy?

To była część strategii która została zdeterminowana sześć tygodni wcześniej, czyli w Wieli Piątek.
Grając rodzinnie w kosza doznałem kontuzji łydki. Pierwsza diagnoza u kowala w Luxmed - zwany mięsień brzuchaty, ble ble ble, rzut oka i nawet baran nie potrzebował USG.
Po świętach spędzonych na plecach z nogą w górze prywatne USG i kolejna diagnoza - nie ma jakiegoś strasznego naderwania, teoretycznie w 6 tygodni może wystarczyć żeby wrócić do aktywności rowerowych. Więc czas start z rehabilitacją. Pierwsze cztery tygodnie spędziłem głównie leżąc z nogą wyciągnięta do góry ;-)
Po majówce pierwsza jazda 11km na browara do Tea Time i powrót z przepalonymi udami - jest świeżość :-) Zdecydowałem, że do samego RTP nie będę sprawdzał, czy dam radę podjechać coś stromego, żeby nie cofnąć procesu o ani jeden dzień w razie zbyt pośpiesznej próby, co będzie to będzie. Pojeździłem kilka razy z Magdą rekreacyjnie plaskacze, co pomogło zredukować pozostały solidny obrzęk limfatyczny. Rehabilitant stwierdził, że na kosza to jeszcze ze dwa miesiące nie będzie warunków ale mogę już zacząć lekko rozciągać mięsień i powoli jeździć na rowerze; ergo gotowy na RTP, ale z zakazem pchania ścianek. Całość mojej aktywności rowerowej w 2023 to 1300km 55h w siodle. Zapowiada się fun.

Plan minimum to było zdobycie CP1, trzy tysiące up na pierwszej setce to nie w kij dmuchał. Każdy podjazd wciągałem na młynku (30x42) dzięki czemu zameldowałem się tam jako jeden z ostatnich i byłem świadkiem niezłej trupiarni, którą tam zastałem. Paweł też był zaskoczony ile osób padło osiem godzin od startu.
Przelot w Karkonosze przyjemny i bez przygód, trochę się obmacywałem z systemem tubeless i jazdą na niskich ciśnieniach, super sprawa.



W niedzielę melduję się na noc w zajeździe zaraz przed parkurem CP2. Relaksacyjne tempo ma takie konsekwencje, że nawet mi się spać nie chce, ale dwa szybkie browary pomagają usnąć i po pięciu godzinach snu o 1:30 ruszam na podbój Karkonoszy. Źle ustawiony blok w nowych nie wjeżdżanych butach spowodował zapalenie jednego z przyczepów w kolanie i pomimo korekty bujam się z tym już do końca. Można powiedzieć, że jest ch…wo ale stabilnie. Segment CP2 wymiata, zakaz rozciągania łydki pod obciążeniem dodaje nieco trudności, bo zejście z roweru nie wchodzi w grę. Karkonoska ciężka a na górze już dawno jasno. Modre Sedlo - SZTOS i kolarski i widokowy. Podjazd chyba nawet cięższy od Monte Zoncolan.





Potem to już się wiele nie wydarzyło, bo oba segmenty CP3 i CP4 wypadają mi po ciemku. Z pozytywnych rzeczy to zjazdy w Słowackim Raju na plus - ekstra asfalt, wspaniale łuki zakrętów. Z minusów - słowaccy kierowcy. Buce, buce i jeszcze raz buce. Gorzej niż u nas trzy dekady temu.



W okolicach Tatr zorganizowanie spania wymagało trochę gimnastyki, więc zdecydowałem się pobawić trochę w ultra. Ograniczyłem spanie tej nocy do dwóch trzydziestominutowych drzemek pod NRC bezpośrednio przed podjazdem i po zjechaniu ze Śląskiego Domu, w tej samej wiacie przystankowej. Wcześniej strzeliłem chyba fotę wyjazdu:



Potem przelot na finalny parkour - moim zdaniem przekombinowany. Na którejś z kolejnych bezsensownych ścianek odechciało mi się kolarstwa i okazało się, że mogę jednak pchać rower pod 19%, żebym ja to wiedział w Karkonoszach :) Na mecie melduję się nieco ponad sześć dni od startu, razem ze szwagrem i Wojtkiem Florkiem, którzy jechali w parze i byli przez cały ten czas „na radar”.

W sumie wykręciłem 1534 km i 23000 metrów w górę, jako solidny obóz kondycyjny i urlop rewelacja. Wyścigiem bym tego w moim wykonaniu nie nazwał.
Strava:
https://www.strava.com/activities/9116296053
https://www.strava.com/activities/9121740714
https://www.strava.com/activities/9127357768
https://www.strava.com/activities/9134582493
https://www.strava.com/activities/9145632251

Rower:



Wyszło tego sporo, podobnie jak i jazdy. Gratulcje dla wszystkich którzy to dojechali, bo było co jechać, trasa mega trudna.

Offline Mężczyzna Bubu

  • Wiadomości: 564
  • Miasto: Ziemia Dobrzyńska
  • Na forum od: 06.06.2018
    • Relacje z wycieczek i wypraw
Odp: Race Through Poland
« 30 Maj 2023, 12:56 »
No tak, wlazłem potem na Twój profil na stravie i doczytałem, że jedziesz w lazaret komando ;)
Pięknie, nie ma co - ale ryzyko się opłaciło (szkoda tylko, że to się da tylko stwierdzić post factum, po podjęciu ryzyka). Wielkie gratulacje i szybkiego powrotu do zdrowia życzę. :)

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: Race Through Poland
« 30 Maj 2023, 19:42 »
Pięknie, nie ma co - ale ryzyko się opłaciło (szkoda tylko, że to się da tylko stwierdzić post factum, po podjęciu ryzyka). Wielkie gratulacje i szybkiego powrotu do zdrowia życzę. :)

Tutaj ryzyko ograniczało się do sytuacji, że będę musiał przerwać w środku nocy gdzieś daleko od noclegu. Tego się nie bałem,  ot przygoda. Sam zakres ruchów i ich gwałtowność nie stanowiły ryzyka. Najgorsze było to, że startowałem z siedmiotygodniową przerwą od jakiegokolwiek wysiłku. Dochodziły takie konsekwencje, jak brak ubicia tyłka czy opalenizny, nowe zmienne, nieobecne wcześniej. Myślę, że wydolnosciowo to było największe wyzwanie i niewiadoma z jakimi się mierzyłem. Po CP1 był już ostrożny optymizm a na Karkonoskiej wiedziałem, że jest okej. Napęd 30x42 też swoje zrobił. Myślę,  że zdecydowana większość ludzi na 34x34 pchała srogo w Karkonoszach.

Offline Wilk

  • Wiadomości: 19871
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: Race Through Poland
« 31 Maj 2023, 15:44 »
Napęd 30x42 też swoje zrobił. Myślę,  że zdecydowana większość ludzi na 34x34 pchała srogo w Karkonoszach.

Z tym to jak pisałem różnie bywa  ;)
Ze dwa dni jechałem blisko pary Niemców (którzy bardzo wyraźnie wygrali rywalizację w kategorii Par). Jeden z tych Niemców, mocno zbudowany chłop (umięśniony, pod 190cm) jechał niemiłosiernie twardo, w bliskim zasięgu jechaliśmy podjazd za CP3, który miał w okolicach 400m w pionie, on na nachyleniu 7-8% pomimo zapasu biegów jechał niemal cały czas na stojąco, cały czas na blacie (a blat na oko to miał 52-53T). I po co takiemu człowiekowi lekkie biegi, jak on wszystko do 10% łyka z płyty? :lol:

A nachylenia jak w Karkonoszach - to tu same lekkie biegi nie wystarczą, jak ktoś nie ma pary w nogach to i tak będzie pchał. A tu często to się tak rozkłada, że ci naprawdę mocni i tak wjadą na twardych biegach (Białek to miał chyba kasetę 28T), a słabsi nie wjadą nawet na kasecie 52T, bo żeby wjechać to trzeba być w stanie utrzymać równowagę, a to wymaga tych ok. 4km/h. Choć oczywiście to kwestia bardzo indywidualna.

Offline Wilk

  • Wiadomości: 19871
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: Race Through Poland
« 1 Cze 2023, 22:36 »
Takie memento po wyścigu  :P

Niedługo przed startem w RTP zmieniłem łożyska w suporcie, byłem po tym na wyjeździe trzy dni w górach, coś lekko trzeszczało po zrzuceniu na małą tarczę, ale to tylko co jakiś czas się objawiało, więc nie wnikałem w to głębiej. Rower wyszykowany na RTP - i tu ku mojemu przerażeniu w piątek w Wiśle, gdy z Jedruchą dojeżdżaliśmy na kwaterę zaczęło ostro trzeszczeć przy każdym mocniejszym nadepnięciu korby. Rozkręciłem korbę na kwaterze - ale nic to nie dało, nie miałem kluczy by rozebrać suport.

Calusieńki wyścig, na każdym podjeździe (a na podjazdach na RTP to się spędza tak z 80% czasu wyścigu) miałem ostre trzeszczenie, jasnej cholery można było z tym dostać, inni zawodnicy z którymi się mijaliśmy już mnie po tym dźwięku rozpoznawali, w kategorii najbardziej wkurzających dźwięków świata byłby niewątpliwie w samej czołówce :D. Przy czym poza trzaskami suport pracował idealnie - zero luzu, kręcił się leciutko, bez żadnych oporów.

Przed Podróżnikiem postanowiłem coś z tym zrobić - rozkręciłem i wybiłem suport, na mufy dałem smar do łożysk, zamiast miedziowego, który był wcześniej; cała ta upierdliwa robota jak krew w piach, jak trzeszczało tak trzeszczy dalej. Już mnie opanowały najczarniejsze myśli, podejrzewałem jakieś uszkodzenia wewnętrzne ramy. Ale przesuwając koło zwróciłem uwagę, że coś zacisk przy kole lekko trzeszczy przy zamykaniu. Pobawiłem się nim chwilę - i eureka!  :lol:. Cała ta trzeszcząca epopeja na RTP to była wina zasranego zacisku, który przed startem też przekładałem z innego koła, wystarczyło go trochę posmarować, deczko mocniej ścisnąć i trzeszczenie znikło, choć jeszcze trzeba to sprawdzić na dłuższej trasie, na Podróżniku.

Potwierdziła się stara kolarska prawda, że wykrycie źródła cykań i strzelania to 95% sukcesu, w życiu bym nie wpadł, że głupi zacisk może powodować takie trzaski ;)

Offline Mężczyzna czupki

  • Wiadomości: 39
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 16.09.2022
    • Blog: czupki.pl
Odp: Race Through Poland
« 2 Cze 2023, 12:53 »
Wyrazy współczucia Wilku, co za masakra

Offline Mężczyzna jedrucha

  • Wiadomości: 147
  • Miasto: Łomianki
  • Na forum od: 02.09.2021
Odp: Race Through Poland
« 6 Cze 2023, 20:32 »
Udało mi się zebrać garść (no, może dwie ;) ) wspomnień i refleksji z tegorocznego RTP:

To mój jak dotąd najdłuższy wyścig, dlatego też długo biję się z myślami jak się wyekwipować aby zapewnić balans pomiędzy masą a komfortem. Decyduję się ostatecznie na zestaw, który opisałem tutaj: https://dotwatcher.cc/feature/bikes-of-race-through-poland-2023 (mój to ten szósty od góry), choć w ostatniej chwili odchudzam jeszcze zestaw o 0,5 kg i wyrzucam z podsiodłówki Therm-a-resta. Okazało się być to dobrym pomysłem, bo i tak w ciągu trzech krótkich drzemek jakie zaliczyłem podczas wyścigu spałem jak zabity, nie czując właściwie nic – w tym również żadnej niewygody. Strzałem w dziesiątkę była również konwersja na system tubeless – niezmiernie miło było jednak nie usłyszeć charakterystycznego „psssssss”, co mi się wcześniej przydarzało na każdym niemal wyścigu.
Ułożona przeze mnie trasa zamknęła się w 1498km i 21700m, przewyższeń a wyglądała tak: https://ridewithgps.com/routes/42224301
Ostatecznie wyszło niespełna 1530 km i 21436 m podjazdów (tutaj szczegóły: https://www.strava.com/activities/9134194421), ale po kolei…
Jako że start zaplanowany jest w sobotę o 16:30 spod schroniska PTTK Przysłop pod Baranią Górą, rezerwuję sobie tamże nocleg z piątku na sobotę, aby na miejsce dotrzeć jeszcze dnia poprzedzającego start wyścigu. W pociągu z Warszawy do Bielska-Białej spotykam Wilka i Krzysztofa Sienkiewicza, więc droga upływa bardzo sympatycznie na rozmowach, acz z łyżeczką dziegciu, gdyż poniekąd jestem na stand-by’u w robocie, więc od czasu do czasu muszę wyciągać laptopa i coś tam grzebać. W Pszczynie Wilk i ja żegnamy się z Krzysztofem (jedzie bezpośrednio do Bielska i stamtąd na rowerze na Przysłop) i wysiadamy aby poczekać ok. 1,5 h na pociąg do Wisły. Przerwę ową wykorzystujemy na zaliczenie pobliskiego McDonalda – wszak to pora obiadowa. W pociągu do Wisły tłum ludzi, a rowery musimy trzymać w korytarzu. Dopiero w Skoczowie się rozluźnia i możemy usiąść. W końcu dojeżdżamy do Wisły i niespiesznie jedziemy w górę rzeki, w kierunku schroniska. Wilkowi coś niepokojąco miarowo cyka przy pedałowaniu, ale – jak to zwykle bywa – ciężko na szybko zidentyfikować przyczynę tej przypadłości (rozwiązanie tej zagadki dwa posty wyżej ;) ). Kawałek za zaporą wodną rozdzielamy się (Wilk nocuje jeszcze w Wiśle) i ostatni podjazd do schroniska jadę sobie już sam. Na miejsce docieram około 18:30. Mam jeszcze zatem czas, aby się zarejestrować, zaliczyć (z duszą na ramieniu ;) ) obowiązkowy przegląd stanu technicznego roweru i ruszyć na salony, a potem do wieloosobowej sypialni, w której mam nadzieję zacnie się wyspać. I rzeczywiście śpię całkiem dobrze – budzę się ok. 5:00, co jest jak na moje standardy niezłym wynikiem. Bufet otwierają dopiero o 8:00, więc oddaję się lekturze, a potem idę się przewietrzyć. Na śniadanie wciągam zestaw „Mega” i idę się pakować. W pokoju – korzystając że jeszcze z niego nas nie wyrzucają – ucinam interesującą pogawędkę o życiu z Michałem Czubkowskim, ale w końcu trzeba się ewakuować na zewnątrz. Następuje teraz okres najdłuższego „nicnierobienia” jaki pamiętam. Spędzam go na rozmowach, polegiwaniu na leżaku, a w drugiej części dnia również na nieudanej próbie drzemki na łące nieopodal. W końcu nadchodzi czas odprawy przed zawodami, po której zjadam obiad, przebieram się  i ruszam na miejsce startu. Zgodnie z prognozami, właśnie zaczęło padać :) Całe szczęście, że deszcz ów był krótkotrwały, a na moment startu zdążyło już wyjść słońce. Niemniej asfalt zdążył mocno zmoknąć.
Wreszcie ruszamy. Start jest wprawdzie zneutralizowany, ale szybko, bo po niespełna 3 km jazdy w dół, na początku pierwszego podjazdu zaczyna się już jazda solo. Na początku wyścigu, do pierwszego punktu kontrolnego (ponad 2700 m podjazdów na niespełna 90 km) staram się nie podpalać i nie forsować zanadto tempa. Plan ten jednak prawie spalił na panewce, gdyż po kilku kilometrach uświadamiam sobie, że zapomniałem włączyć trackera przed wyścigiem :( W dogodnym miejscu zatrzymuję się więc, wyciągam tracker z dna torby podsiodłowej, uruchamiam go i pakuję się z powrotem. Te kilka minut „straty” próbuję jednak później podświadomie nadrobić, goniąc mocniej niż to jednak planowałem. Na tyle mocno, że na jednym z lokalnych zjazdów nie wyrabiam na mokrym asfalcie na ostrzejszym zakręcie i lecę w krzaki. W głowie  kołacze mi się znajomy cytat:

Na szczeście mi nic się nie stało, nawet się nie obtarłem. Jeszcze tylko szybkie oględziny roweru – też cały, tylko nabrał trochę runa leśnego w elementy napędu. Dalej jadę już ostrożniej. Po jakimś czasie przychodzi wręcz refleksja, że ów upadek mogę nawet rozpatrywać w kategorii błogosławionego ;) - wylał mi wszak kubeł zimnej wody na głowę: zjazdy od teraz pokonuję bardziej asekuracyjnie (żona i hamulce szczękowe mojego roweru lubią to). Na jednym z szutrowych zjazdów z zazdrością patrzę jak wyprzedzają mnie koledzy na tarczówkach. Na CP1 na Lysej Horze docieram po 4 godz. i 52 min jako 20 zawodnik w stawce. Jest już w zasadzie prawie ciemno. Konstatując, że nie uda mi się zjechać z Lysej we względnej jasności bez zbędnego pośpiechu przybijam pieczątkę, napełniam bidony i przebieram się na nocną jazdę i ruszam w dół. Plan na ten wyścig mam taki, aby na płaskich odcinkach pomiędzy punktami kontrolnymi nie szarżować nadmiernie, aby później „było z czego jechać” mordercze odcinki obowiązkowe. W nocy – jak to w nocy – jedzie mi się umiarkowanie, ale cieszę się, że nie czuję senności. Co jakiś czas mijam się z Michałem Czubkowskim – wygląda na to, że ułożyliśmy podobne trasy i jedziemy zbliżonym tempem. Tej nocy przeżywam dwie przygody faunistyczne. Pierwsza z nich zaczyna się beztrosko: jadę sobie spokojnie w ciszy i w świetle księżyca. Wtem skrajem drogi zaczyna pędzić równolegle do mnie niezidentyfikowane zwierzę wielkości średniego, acz potężnie zbudowanego psa – słyszę tylko sapanie i odgłosy pazurków szorujących o asfalt. Mam wrażenie, jakbyśmy się wręcz ścigali i mimowolnie przyspieszam, równocześnie rozpaczliwie obstawiając, czy ów domniemany borsuk (bo tego zwierza obstawiam) nie zdecyduje się na nagły skręt i zabiegnięcie mi drogi. Na szczęście wybiera jednak przeciwny kierunek i po chwili znika w krzakach. Druga przygoda nie kończy się niestety jednoznacznym happy endem. Otóż gdy sprawdzam coś na nawigacji nagle czuję, że najeżdżam na niewielkie zwierzątko – najpierw przednim, potem tylnym kołem. Kątem oka zauważam gąszcz igiełek pokrywających ciało przejechanego przeze mnie stworzenia. Aj! Jeżyk :( (czy też ježik(?), bo jestem chwilowo w Czechach, w miejscowości Osoblaha. Mam ambiwalentne uczucia – z jednej strony cieszę się, że moje opony wyszły z tego incydentu bez szwanku (co nie jest takie oczywiste, kiedy najeżdża się na jeża), z drugiej zaś smutno mi że uśmierciłem to bardzo sympatyczne skądinąd zwierzę. Z tymi mieszanymi uczuciami wjeżdżam do Prudnika, gdzie na stacji benzynowej Circle K mam plan zjeść coś ciepłego i wypić kawę. Niestety stacja jest wprawdzie czynna 24h, ale okazuje się mieć w godzinach nocnych czynne tylko okienko. Na szczęście noc nie jest przesadnie chłodna, a konieczność konsumpcji na powietrzu mobilizuje mnie do sprawniejszego odjazdu. Chwilę po wyjeździe z Prudnika zauważam pierwsze oznaki brzasku. Na kawałku szutrowym wyprzedza mnie i zagaduje śląską gwarą Jakub Tomasik, z którym kilka razy będę się jeszcze mijał (ostatni raz krótko przed metą). Na śniadanie zajeżdżam do McDonalda w Dzierżoniowie akurat kilkanaście minut po jego otwarciu. Ładnie! Bez pośpiechu zjadam tosty, wypijam kawę, aplikuję do bidonu herbatę i zdejmuję ciepłe ciuchy. Korzystając z dostępności gniazdka, podładowywuję też przy okazji telefon i Garmina. Z pełnym brzuchem i w pełnym słońcu ruszam dalej. W Świebodzicach natykam się na zamkniętą drogę i policję – okazuje się, że moja trasa pokrywa się z trasą juniorskiego wyścigu kolarskiego . Udaje mi się jednak uprosić panią policjant(kę?), abym sobie ostrożnie pojechał skrajem drogi. Po jakimś czasie rzeczywiście mijam pędzących młodych adeptów kolarstwa i jakoś wzruszam się tą ich rywalizacją – nawet łezka mi się w oku kręci. Ach… Później wyprzedza mnie jeszcze sympatyczny kolarz, który pyta mnie czy jadę w jakimś wyścigu ultra, bo kojarzy mu się mój strój MPP :) Rozmawiamy chwilę o ultra, po czym zostaję w tyle. Kiedy zajeżdżam na Orlen w Mysłakowicach jest już całkiem upalnie. Kupuję tutaj Muszyniankę z lodówki, zjadam burgera, a następnie ruszam na podbój odcinka specjalnego nr 2. Hej! Idzie całkiem całkiem. Dopiero przy pierwszej wysokoprocentowej ściance podjazdu na przeł. Karkonoską zaczynam się bić z myślami, czy jest sens wyciskać ją na moim przełożeniu 34-30. Po chwili wewnętrznej walki decyduję się jednak zsiąść z roweru (wszak jeszcze mnóstwo drogi i podjazdów przede mną, a w sumie ten podjazd mam już zaliczony bez pchania i to na moim poprzednim, typowo mazowieckim rowerze 39-23). Postanawiam również ściągnąć buty i powietrzyć stopy idąc boso. Na bardziej dostępnych fragmentach podjazdu wsiadam na rower, pedałując sobie bez obuwia.
Gdzieś w okolicy kręci się burza, ale w końcu grzmoty cichną. Buty zakładam dopiero tuż przed samą przełęczą, z której od razu zjeżdżam w dół. Kolejny punkt kontrolny znajduje się w schronisku Lučni Buda pod Śnieżką, aczkolwiek mam wrażenie że po drodze do niego obowiązkowy odcinek prowadzi po wszystkich okolicznych górkach (tutaj wszak na odcinku niespełna 80 km do pokonania jest prawie 2700 m w górę). Na jednym z podjazdów ku mojemu zdziwieniu spotykam zjeżdżającego Pawła Pieczkę. Wydaje mi się wówczas, że Paweł jedzie w bardzo dziwnym kierunku – przez chwilę zastanawiam się, czy to DNF i czy nie jedzie tędy gdzieś do cywilizacji – dopiero potem zobaczyłem, że wybrał nieoczywisty, południowy wariant dojazdu z CP2 do CP3, który okazał się całkiem dobrą alternatywą. Niemniej kiedy się mijamy Paweł zagrzewa mnie do boju, a ja myślę sobie, że jest coś ujmującego w tym, że idol dopinguje swojego fana :) Przed punktem kontrolnym nr 2 zaliczam jeszcze mrożący krew w żyłach zjazd do Pecu pod Sněžkou i srogi podjazd pod Modre Sedlo (tutaj też momentami wpycham rower). Końcówka podjazdu prowadzi malowniczo w korytarzu śniegowym.
Na CP2 melduję się po 1 dniu 2 godz. i 15 min i jest to 12. czas na tym punkcie – kilka pozycji udało się odrobić. Fajnie! Mniej fajnie, że bufet w schronisku jest już zamknięty, więc nic nie uda mi się tutaj zjeść. Biorę więc tylko pieczątkę, przebieram się na zjazd, napełniam bidony i ruszam w dół. Podczas zjazdu przepusty na drodze jawią mi się znacznie straszniej niż przy podjeździe. W Pecu pod Sněžkou udaje mi się zlokalizować knajpę, gdzie zamawiam zacną strawę: zupę czosnkową i bryndzowe haluszki. Tego mi było trzeba! Po dłuższej chwili nieco ociężały, ale szczęśliwy ruszam dalej. Przede mną ostatni względnie płaski odcinek trasy. Drugi i zarazem ostatni punkt mojego planu zakłada ucinanie sobie niedługich przystankowych drzemek wtedy, kiedy sen będzie mnie już nieznośnie morzył. I ten moment następuje właśnie tej drugiej nocy, ok. godz. 23:00. Zatrzymuję się więcj na pierwszym napotkanym przystanku, wyjmuję śpiwór, nastawiam sobie budzik w telefonie na 1h15min, wchodzę w śpiwór, kładę się na ławce i momentalnie zasypiam. Budzi mnie dopiero delikatny sygnał budzika. Chwilę po przebudzeniu, gdy jeszcze leżę w śpiworze widzę przejeżdżającego kolarza (wg monitoringu był to Philipp Hanneck, z którym jak się później okazało stoczę epicki dla mnie bój na finiszu :) ). Noc jest bardzo ciepła, więc wyjście ze śpiwora nie nastręcza większych problemów. Pakuję się i w miarę rześki ruszam dalej. Po około godzinie zatrzymuję się jeszcze na jednej z niewielu w Czechach stacji benzynowej otwartej 24h (jest to – jakżeżby inaczej – Orlen), gdzie wypijam profilaktycznie kawę i kupuję na drogę żelki i słone paluszki dla przełamania smaku. W miejscowości Žamberk źle zaplanowałem przejazd i natykam się na ogrodzoną płotem prywatną drogę. Muszę więc objeżdżać, kombinując jak tu nie jechać drogą krajową, co w tym przypadku nie jest bynajmniej banalnym zadaniem. Szczęśliwie jakoś udaje mi się jednak wymknąć z tej pułapki. Z dalszej części tej nocy pamiętam naprzemienne fale ciepłego i zimnego powietrza, w które w nagły sposób przechodziły jedna w drugą. Już po wschodzie słońca dogonił mnie jadący wyraźnie szybciej ode mnie Martin Haubold. Rozmawiamy chwilę – mówi, że zatrzymał się na porządny nocleg i czuje się teraz jak młody bóg i że cieszy się na Słowację i tamtejsze góry, bo planuje zaatakować tam drugą pozycję. Jak się okazało plan ten wykonał. We mnie zaś jest jednak więcej ciekawości niż radości na perspektywę słowackich gór. Jak to będzie po nich jeździć mając w nogach 1000 km? No nic, zobaczymy… Na późne śniadanie do KFC w Uherskim Hradištu docieram po 11:00. Tutaj znowu ładuję elektronikę i najadam się, może nawet nadmiernie. W spiekocie dnia – teraz jest naprawdę upalnie – ruszam w kierunku Słowacji, kręcąc się jeszcze po mieście z powodu pomyłek nawigacyjnych. Przy podjeździe na przełęcz desperacko szukam kawałków cienia. Już na Słowacji, w pełnym słońcu łapie mnie rzęsisty deszcz. Rzeczywiście kręci się nade mną mała chmurka. Na początku deszcz ten jest całkiem przyjemny, ale po pewnym czasie postawiam zaczynam już mocno moknąć, więc aby oszczędzić buty postawiam przeczekać go na przystanku.
Tutaj też mocując się z zamkiem górnej torby na ramę uszkadzam go, przez co nie da się jej zapiąć. Próbuję na szybko to naprawić, ale zaraz przestaje padać, więc zostawiam to na razie i ruszam dalej. Zaraz też asfalt robi się suchy – wygląda jakby te kilka kilometrów dalej w ogóle nie padało (albo też asfalt zdążył błyskawicznie wyschnąć). W miejscowości Trenčianska Turná uzupełniam szybko zapas wody, żelek i paluszków (tym razem udaje mi się dostać bryndzowe – pycha!). Z kolei przed miastem Partizánske zauważam groźnie piętrzące się burzowe chmury.
W miejscowości tej napotykam też remonty dwóch mostów i ścieżki rowerowej, którymi miałem zamiar jechać, miotam się więc w tę i z powrotem próbując znaleźć drogę wyjścia. Na dodatek zaczyna padać – chowam się więc pod dachem i próbuję naprawić zamek torby – trzymam w niej elektronikę, więc nieklawo byłoby jechać z otwartą w deszczu. Po kilkunastu minutach mocowania się z zamkiem dochodzę do wniosku, że potrzeba do tego narzędzi, których teraz nie mam. Chowam zatem niczym matrioszkę felerną torbę do większej torby pod górną rurą, zakładam kurtkę przeciwdeszczową i ruszam dalej, złorzecząc w duchu (a może i na głos?) na stracony czas, z którego nic nie wynikło. Zrobiło się też całkiem rześko, jednak skutecznie rozgrzewa mnie wspinaczka na grzbiet wododziału pomiędzy dorzeczami Wagu i Hronu. Podczas podjazdu zauważam, że łańcuch zaczyna cokolwiek szeleścić. Kiedy docieram na przełęcz, oprócz ubrania się na zjazd smaruję więc również łańcuch. Sam zjazd nie należy do przyjemnych, z uwagi na kałuże oraz remont drogi i odcinki sfrezowanego asfaltu. Już w dolinie Hronu, na jednym z terenowych objazdów drogi krajowej spotykam Bradleya Woodruffe’a (oraz asystującą mu obsługę fotograficzną ;) ), który uszkodził oponę i próbuje ją od dłuższego czasu załatać (ostatecznie musiał dojść do najbliższego miasta ze sklepem rowerowym i kupić tam nową oponę, no co stracił kilkanaście godzin, a szkoda bo jechał w ścisłej czołówce, aczkolwiek i tak – pomimo tej przygody – wyścig zakończył na 15. miejscu). Mi jakimś cudem udaje się przejechać bez szwanku ten karkołomny odcinek. Po zapadnięciu zmroku dolinę Hronu otula gęsta mgła, przez co jazda staje się tyleż romantyczna, co niebezpieczna, gdyż nie bardzo widzę po czym jadę. Około 22:30 docieram do McDonalda w Zwoleniu, który wg Googla miał być czynny do 23:00, ale był jednak czynny do 22:00. Zostaje mi więc okienko McDrive i konsumpcja w bardzo teraz już rześkim plenerze. Kiedy zbieram się do odjazdu konstatuję, że z tego rozczarowania zapomniałem zamówić kawę :( Trudno, już chcę jechać dalej. Jednak już po pół godzinie od wyruszenia ogarnia mnie senność. Zatrzymuję się więc znowu na przystanku tuż przed początkiem trzeciego obowiązującego segmentu i powtarzam dokładnie to co poprzedniej nocy z tą tylko różnicą, że po położeniu się postanawiam jednak obrócić się o 180 stopni, gdyż w miejscu głowy zbyt mocno zajeżdża moczem… Następną rzeczą, którą pamiętam jest dźwięk budzika po 1godz15min. Teraz jednak trochę trudniej wyjść ze śpiwora, bo na zewnątrz jest całkiem zimno. Mimo to bez zbędnej zwłoki ruszam dalej, ucieszony perspektywą czekającego mnie podjazdu. Trzeci odcinek specjalny jest dla mnie magiczny. Na grzbiet wjeżdżam o brzasku i w połączeniu blasków gwiazd, księżyca i budzącego się dnia mijam górskie polany. W takich chwilach nawet nie mam ochoty uwieczniać tych obrazów na fotografiach. Pragnę by zachowały one swoją tajemniczość tylko we wspomnieniach. W końcu dzień wstaje już ostatecznie, ale cały czas jest pięknie. Na niesamowity CP3 w zapomnianym hotelu Pol’ana wjeżdżam po 2 dniach 15 godzinach i 21 minutach od startu jako 10. zawodnik. Czuję się naprawdę dumny, że jestem póki co w pierwszej dziesiątce. Na samym punkcie nie zbawiam długo (biorę tylko pieczątkę, napełniam bidony i chwilę rozmawiam), ponieważ chcę jak najwięcej przejechać do zapowiadanego na drugą część dnia załamania pogody. Odtąd już praktycznie cały czas albo zjeżdżam, albo podjeżdżam. Ale bardzo mnie cieszy ta jazda w górach – widoki są piękne, a ja czuję się znakomicie. Dodatkowo doświadczam tutaj niezwykle bliskiego spotkania z puszczykiem uralskim - bacznie się obserwujemy z odległości kilku metrów. Przed 15:00 docieram do miejscowości Revúca, gdzie planuję zjeść coś obiadowego. Niestety jedyna jadłodajnia w mieście – Pizzeria – jest zamknięta. Zaopatruję się więc w Lidlu w to, na co mam ochotę (lunchbox z kurczakiem, bagietka, 2 jogurty, ogórki kiszone) i zjadam sobie te frykasy na zacisznym skwerku. Część ogórków zabieram ze sobą – przyjemnie będzie je zjadać po drodze :) Wkrótce po wyjeździe przychodzi zapowiadany deszcz i ochłodzenie. Od wyjazdu z miejscowości Muráň aż do zjazdu ze Słowackiego Raju na Spisz mam nieustanne deja vu, że kiedyś już tędy jechałem, aczkolwiek do dzisiaj za nic nie mogę sobie przypomnieć kiedy i przy jakiej okazji. Cały czas zastanawiam się na ile brak snu i dłuższe przybywanie w strefie podświadomości ma wpływ na to przeświadczenie. Początek czwartego segmentu idzie mi bardzo smętnie, czego nie uśmierza nawet malowniczy widok wiaduktów w Telgárcie. Dopiero później zobaczyłem, że tam cały czas trasa prowadziła pod lekko górkę,czego w trakcie jazdy nie zauważyłem. Być może dlatego szło mi tutaj tak opornie. Przejazd przez grzbiet Słowackiego Raju ucieszył mnie bardzo pustką i widokami. Czułem, jakbym był sam w tych górach. Tutaj też świadomość wyraźnie zaczęła mi płatać figle, gdyż wjeżdżając na grzbiet cały czas miałem wrażenie, że jadę tu z moimi dziećmi i chyba powinienem na nie zaczekać, bo nie widzę ich w pobliżu. Tutaj jednak było całkiem jasno, nie czułem senności i błyskawicznie byłem w stanie zdać sobie sprawę „co ja robię tu” w rzeczywistości. Prawdziwy armageddon w mojej głowie nadchodzi dopiero wraz z zapadnięciem zmroku… Zapalona lampka i tańczący w jej świetle cień manetki potęguje wrażenie, że ktoś do licha jednak ze mną jedzie. Nie wiem jak długo tak jadę, co chwila zatrzymując się, żeby poczekać na moje dzieci, które przed chwilą ze mną jechały, ale teraz musiały zostać nieco w tyle. Właściwie to nawet teraz, gdy cofam się do tych chwil cały czas mam przeświadczenie, że nie byłem tam sam. Planowałem zdrzemnąć się na CP4 i dość długo forsowałem ów plan w stanie tych halucynacji, zwłaszcza że miałem już rozładowany telefon i brak możliwości nastawienia budzika. Jednak jakimś ostatkiem zasobów zdrowego rozsądku udało mi się dojść do wniosku, że taka jazda nie ma większego sensu, a już na pewno nie należy do bezpiecznych. Kilka minut przed 23:00, gdzieś przed Szczyrbą zorientowałem się nagle, że przed kilkoma chwilami minąłem przystanek. Zawracam więc do niego, wyciągam śpiwór i zalegam na przywąskiej nieco ławeczce, licząc że mimo wszystko obudzę się wcześniej niż za kilka godzin. I rzeczywiście – budzę się w momencie gdy czuję że lecę z tej ławeczki na glebę. Jak się okazało, spałem ok. półtorej godziny. Generalnie mam w sobie sporo otwartości na transcendencję, więc ten mój upadek z ławeczki rozpatruję w kategoriach interwencji z góry. Teraz jednak jeszcze trudniej jest wyjść ze śpiwora, bowiem na zewnątrz jest naprawdę mroźno. Cały proces pakowania się przechodzę dygocząc z zimna. Dopiero kilkanaście minut po ruszeniu udaje mi się rozgrzać, zwłaszcza że zaczyna się tam wspinaczka do drogi 357, która biegnie wzdłuż Tatr u ich podnóża. Teraz znowu jedzie mi się znakomicie. To jednak niesamowite jak krótka drzemka pozwala się zregenerować. Sam podjazd na CP4 do Śląskiego Domu też pokonuję całkiem sprawnie. Dojeżdżam na miejsce w czasie 3 dni 10 godzin i 52 minut od startu utrzymując 10 lokatę. Na miejscu kolekcjonuję pieczątkę, ładuję telefon, napełniam bidony, korzystam z toalety i sprawdzam co i jak na monitoringu – okazuje się, że trzy osoby które przyjechały na punkt przede mną zatrzymały się na nocleg (Paul Niehoff i Björn Lenhard tutaj na miejscu, Philipp Hanneck zaś na dole w Starym Smokovcu). Tutaj zaczynam sobie myśleć, żeby tak jakoś bardziej serio powalczyć o miejsce. Po ostrożnym zjeździe z Wielickiego Plesa (wszak jest jeszcze ciemno, a asfalt momentami podły), zaczynam jechać w miarę mocno. Wkrótce wstaje nowy, czwarty już dzień a ja czuję się naprawdę znakomicie. Pędzę żwawo i co jakiś czas zerkam na monitoring w lekko podładowanym telefonie. Po jakimś czasie zauważam, że Philipp też ruszył. Wydaje mi się, że moja przewaga jest na tym etapie zbyt mała, aby ją utrzymać zważywszy na to że w trasie Philipp był zwykle szybszy ode mnie. Ale postanawiam tanio skóry nie sprzedać ;) Gonię tak aż za Zakopane, a tutaj dopada mnie tęga ulewa, w której momentalnie cały przemakam. Postanawiam jednak jechać dalej, dopóki się trochę nie uspokoi i wtedy znaleźć miejsce gdzie będę mógł zjeść coś ciepłego i się przebrać. Możliwość taka pojawia się z powrotem na Słowacji w Vitanovej na Orawie, gdzie napotykam na całkiem spory jak na tak niewielką miejscowość hotel z restauracją. Akurat serwują tam śniadanie w formie szwedzkiego stołu (ciepła jajecznica, parówki – pysznie!). Najpierw się przebieram w toalecie, a potem zasiadam do uczty. Jedząc zaglądam znowu na monitoring – okazało się że w międzyczasie wyprzedziłem też Jakuba Tomasika, więc aktualnie jestem na 6. pozycji. Niemniej Jakub i Philipp już jadą, więc zapewne wyprzedzą mnie zanim uda mi się stąd zebrać. I rzeczywiście – szykując się do wyjścia widzę przez okno dwóch mknących kolarzy. Czuję cień rozczarowania, ale mimo wszystko wsiadam wkrótce na rower i ruszam co koń wyskoczy w pogoń. Ku mojemu zdziwieniu udaje mi się obu dogonić gdy deliberują na lokalnej kładce przez rzekę na polnym objeździe drogi krajowej. Chwilę rozmawiamy, ale ja postawiam jechać dalej swoje. Po jakimś czasie okazuje się, że Philipp zaplanował jakiś większy objazd, nadkładając przy tym drogi. Jakub ma zaś problemy z kołem (chyba pękła mu jedna szprycha), więc musi trochę zwolnić. Znowu dość nieoczekiwanie jestem więc na 6. miejscu. Teraz, kiedy do mety pozostało ok. 70 km postawiam jechać już prawie że na maksa licząc, że uda mi się uciec Philippowi. Przeł. Glinka i wjazd do Polski mija w ekspresowym tempie. Jednak dopiero finalny odcinek specjalny o długości 42 km jest najeżony krótkimi ściankami sumującymi się do 1100 m podjazdów. Tam czuję się, jakbym po tych niespełna 1500 km wsiadł właśnie na rower aby wziąć udział w jakimś krótkim wyścigu po okolicznych wioskach: co chwila – jak to uczestnik ucieczki – oglądam się za siebie, większość ścianek podjeżdżam na stojąco, a na zjazdach – mimo mokrego asfaltu – porzucam dotychczasowy asekuracyjny styl. W pewnym momencie może nawet trochę gorzko konstatuję, że na tych ostatnich kilometrach nie cieszę się już tak jak przez cały wyścig pięknem krajobrazów i jazdą w ogóle, tylko pragnę za wszelką cenę nie być złapanym. Dwa razy kiedy robię istotne błędy nawigacyjne zdarza mi się nawet zakląć pod nosem. Wreszcie docieram do ostatniego podjazdu i po chwili wpadam na metę z czasem 3 dni 21 godzin i 32 minuty. Tam uścisk z Piko i zbicie piątki z legendami tego wyścigu – jedynymi jak dotąd jego zwycięzcami – Adam Białkiem i Pawłem Pieczką. Wow!
« Ostatnia zmiana: 7 Cze 2023, 13:26 jedrucha »

Offline Wilk

  • Wiadomości: 19871
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: Race Through Poland
« 6 Cze 2023, 21:44 »
Wielkie gratulacje, świetnie pojechane! Bardzo fajna relacja, z przyjemnością przeczytałem, przygód jak widać nie brakowało  :P

Widać, ze miałeś dobry plan na jazdę całej imprezy i co dużo ważniejsze ten plan bardzo konsekwentnie zrealizowałeś. No i przede wszystkim zdecydowała tu bardzo duża odporność na brak snu i umiejętność jazdy na byle-jakiej regeneracji na przystanku i bardzo małej ilości postojów. Jak porównałem to średnią z całej trasy mieliśmy prawie identyczną, koło 19,5km/h, ale Ty miałeś sporo mniej postojów (a wtedy w naturalny sposób prędkość spada), a jechanie na tak małej liczbie postojów to wielka sztuka na ultra. Ja niestety nie umiem tak spać po 1-2h na zawołanie, nawet na ogromnym poziomie niewyspania często nie jestem w stanie zasnąć i byle hałas mnie wytrąca ze snu. I pojechałem RTP sporo bardziej spontanicznie, za dużo decyzji podejmowałem pod wpływem chwilowego impulsu i później płaciłem cenę  ;). I podobnie jak Ty cały ten morderczy finiszowy segment jechałem w trupa ścigając się (tylko o prestiż) z Niemcami, którzy wygrali kategorię Par  ;)

Fajnie też porównać trasy z innymi zawodnikami. Widzę, ze lepiej zaplanowałeś trasę na Słowacji, ja się wpakowałem na trudny szutrowy kawałek z ostrym podjazdem za Trencianską Turą, a później na dojeździe do Partizanskiego na długi szutrowy odcinek przy lotnisku polowym, później też się tam wpakowałem na ten most w budowie o którym pisałeś. I obaj jechaliśmy przez ten bardzo wredny szutrowy odcinek z dużymi kamieniami za Żarnovicą (a ja tam byłem nad ranem jeszcze po ciemku). A tam dało się to pojechać sporo szybciej, po drugiej stronie rzeki, parę osób tam to mądrzej rozegrało. Też zauważyłem że zrobiłeś błąd na wjeździe do Kromeryża w Czechach, tam z 5km krajówką pociągnąłeś, więc obawiam się że kara będzie, jeśli Piko to wykryje ;). To był taki kawałek, gdzie łatwo było się pomylić, ja to wychwyciłem wieczorem w czwartek przed wyjazdem ostatni raz przeglądając trasę, bo też miałem tamtędy puszczoną trasę .

Offline Mężczyzna jedrucha

  • Wiadomości: 147
  • Miasto: Łomianki
  • Na forum od: 02.09.2021
Odp: Race Through Poland
« 6 Cze 2023, 22:46 »
Wielkie gratulacje, świetnie pojechane! Bardzo fajna relacja, z przyjemnością przeczytałem, przygód jak widać nie brakowało  :P

Dzięki :) Na szczęście te przygody, które miałem nie zabrały mi w ogóle czasu, albo zabrały go bardzo niewiele - takie przyjmuję bardzo chętnie!
Tobie też Wilku gratuluję - znakomicie pojechałeś zwłaszcza drugą część trasy.

Widać, ze miałeś dobry plan na jazdę całej imprezy i co dużo ważniejsze ten plan bardzo konsekwentnie zrealizowałeś. No i przede wszystkim zdecydowała tu bardzo duża odporność na brak snu i umiejętność jazdy na byle-jakiej regeneracji na przystanku i bardzo małej ilości postojów. Jak porównałem to średnią z całej trasy mieliśmy prawie identyczną, koło 19,5km/h, ale Ty miałeś sporo mniej postojów (a wtedy w naturalny sposób prędkość spada), a jechanie na tak małej liczbie postojów to wielka sztuka na ultra.

Pierwszy raz jechałem tak długi wyścig, więc prawdę mówiąc nawet nie wiedziałem jak mój organizm zareaguje na takie deficyty snu. Okazało się, że całkiem dobrze, choć mogła też być wtopa...

Też zauważyłem że zrobiłeś błąd na wjeździe do Kromeryża w Czechach, tam z 5km krajówką pociągnąłeś, więc obawiam się że kara będzie, jeśli Piko to wykryje ;). To był taki kawałek, gdzie łatwo było się pomylić, ja to wychwyciłem wieczorem w czwartek przed wyjazdem ostatni raz przeglądając trasę, bo też miałem tamtędy puszczoną trasę .

Tam do kata, rzeczywiście. Nieźle, że to wychwyciłeś. Nie dość, że umknęło mi to podczas planowania (w OSM ta droga zaznaczona jest na żółto - tak jak nasze wojewódzkie), to nawet nie zauważyłem tego jadąc po niej - z tego co pamiętam była to dość wąska droga z niewielkim ruchem. Szkoda, bo ominąć ją można było względnie bezboleśnie. Ale nic to, trzeba będzie zapłacić frycowe - zobaczymy tylko jakiej wysokości :)

Offline Kobieta JoannaR

  • Wiadomości: 52
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 25.05.2021
Odp: Race Through Poland
« 7 Cze 2023, 07:01 »
Udało mi się zebrać garść (no, może dwie ;) ) wspomnień i refleksji z tegorocznego RTP:

Gratulacje świetnej jazdy - jak widać, wygrana MPP nie była dziełem przypadku! No i super relacja - doskonale się czytało.

Na tej krajówce koło Kromieryża nie tylko Ty wpadłeś - nie chce mi się tego teraz sprawdzać, ale jestem niemal pewna, że też się w nią władowałam... Zachodzę tylko w głowę, dlaczego przy dość sumiennym planowaniu nie udało mi się tego błędu uniknąć. A taką miałam ambicję - po zeszłym roku, gdy dostałam godzinę kary za chyba nadmiarowe 100 metrów krajówki - aby w tym roku trasa była nieskazitelna ; -) Niestety rzeczywistość układu drogowego Czech i Słowacji chyba mnie rzuciła na łopatki.

Jeśli chodzi o karę, to taryfikator jest nieznany - być może dlatego, że gdyby wymiar kary był wcześniej ogłaszany, byłaby pokusa, aby kalkulować, co bardziej się opłaca ; -) Ale jeżeli może to być jakimś wyznacznikiem, to o ile dobrze pamiętam, Edi Harrison, która przyjechała jako pierwsza kobieta, dostała 2 godziny kary za przejechanie chyba 15 km krajówką (i została tym samym relegowana na drugie miejsce). Inna sprawa, że poza zwycięzcami, których przejazd jest weryfikowany od razu, reszta chwilę poczeka, aby spadła na nich karząca ręka Pika - w zeszłym roku ostateczne wyniki były ogłoszone chyba w październiku.

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: Race Through Poland
« 7 Cze 2023, 07:17 »
Jeśli chodzi o karę, to taryfikator jest nieznany - być może dlatego, że gdyby wymiar kary był wcześniej ogłaszany, byłaby pokusa, aby kalkulować, co bardziej się opłaca ; -)

Tu raczej nie ma taryfikatora od metra, tylko od zysku który się uzyskuje. Czym innym jest zjechać o jedną przecznicę za późno bo się człowiek zagapił a czym innym jest przekroczenie limitu o 50 metrów, żeby uniknąć terenowego objazdu. Tu dużo ludzi miało to głęboko w d. w mojej okolicy ludzie walili krajowkami bez obciachu, gdy ja kluczyłem dookoła. Myślę,  że sporo osób kalkuluje tak, że po dojechaniu do mety koniec imprezy i nikt nie czyta już potem tych oficjalnych wyników. Byłem nawet świadkiem ścinania segmentu w Karkonoszach.

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum