Autor Wątek: Race Through Poland  (Przeczytany 227701 razy)

Offline Mężczyzna jedrucha

  • Wiadomości: 148
  • Miasto: Łomianki
  • Na forum od: 02.09.2021
Odp: Race Through Poland
« 3 Cze 2024, 22:17 »
Dzięki Piotrek za relację - bardzo przyjemnie się czytało.

Braci forumowej dziękuję zaś za wiarę, doping i trzymanie kciuków :)

Dla mnie był to wyścig bardzo udany, nie tylko pod kątem wyniku, ale przede wszystkim z racji pięknych miejsc w których przyszło mi się znaleźć i nabytego doświadczenia.
W aspekcie, który uważałem za swoją bardzo mocną stronę - planowaniu trasy - tym razem trochę dałem ciała. Kilka razy wpakowałem się w zasieki, mury, płoty kolczaste, rzeki nie do sforsowania i musiałem ad hoc na trasie kombinować z alternatywnymi rozwiązaniami. Dobra lekcja pokory.
Jeśli chodzi o obawy dotyczące zbyt długiego pomykania krajówkami to uspokajam - tutaj raczej wszystkiego dopilnowałem i mam nadzieję, że nie będzie żadnych wtop.
Mam nadzieję, że uda mi się napisać bardziej szczegółową relację.
Przy okazji taka refleksja: moje przypadłości i przywary, które są raczej uciążliwe w codziennym życiu (problemy ze snem, tępy upór, nieuporządkowana gospodarka żywieniowa) w wyścigach ultra okazują się być wartością dodaną. Fajnie :)

Wielkie gratulacje dla Asi, Krystiana i Pawła za jazdę pomimo przeciwności. No i oczywiście dla Wilka za świetny wynik!

Offline Mężczyzna K Jak

  • Wiadomości: 56
  • Miasto: Wrocław
  • Na forum od: 04.07.2019
Odp: Race Through Poland
« 3 Cze 2024, 23:10 »
Gratulacje dla pozostałych forumowiczów za ładną jazdę :). Szczególnie dla Wilka i Jędrka! Było dużo różnych wątków i tematów, ale odpowiem na szybko na jeden - zjazd z CP4. Nie porównywałem na FMC kto co ile i jak, ale podrzucę opis mojego wariantu.

https://ridewithgps.com/trips/186084539
Po chwili przerwy na CP4 i wypiciu 0,5 pepsi, pościg rozpocząłem ostro maszerując, trochę jadąc, a czasem i podbiegając 1100m po stromych kamienistych ściankach szlaku pieszego (avg spd 10km/h). Dalej rozpoczynał się zjazd - niby łatwy i niezbyt stromy, ale usłany gdzieniegdzie gałęziami, kamyczkami, syfem i poprzecinany strumyczkami płynącym z prawej do lewej. Mogłem teoretycznie zjechać szybciej na pałę, ale byłoby to już duuuże ryzyko, mimo skilla. Tak więc 1400m zjazdu pokonałem z taką samą średnią 10km/h. Dalej kilkaset metrów szutru, a później już piękny asfalcik i szyyyybko w dół (kiedy już wyprzedziłem ciężarówkę). W dolinie 2min postoju, kawałek dalej mostek (przeprawa 300m od asfaltu do asfaltu trwała 5minut //minutę z tego zjadły zdjęcia :P//). Reszta to po prostu jazda co sił w nogach, byle przegonić Wilka.
Przejazd 34km skrótem zajął 1h52m40s. Czy "ładnie" ominąłem krajówkę? Moim zdaniem tak.

Wariant terenowy:
http://brouter.de/brouter-web/#map=12/49.5302/20.8170/standard&lonlats=20.715795,49.492131;20.72323,49.492486;20.737381,49.493578;20.738111,49.500548;20.79794,49.538052;20.797902,49.538273;20.797752,49.538486;20.797865,49.538644;20.797876,49.538989;20.798165,49.539142;20.798525,49.539389;20.79883,49.540302;20.814586,49.531796;20.837159,49.531224;20.859926,49.527423;20.8775,49.519462;20.97084,49.501412&straight=4,5,6,7,8,9,10&profile=fastbike

Wariant objazdowy:
http://brouter.de/brouter-web/#map=11/49.5173/21.0292/standard&lonlats=20.715795,49.492131;20.705302,49.493764;20.687352,49.488103;20.677149,49.500578;20.654984,49.535932;20.653417,49.547823;20.660434,49.558988;20.667558,49.568475;20.97084,49.501412&nogos=20.805016,49.541896,844&profile=fastbike


A propos wjazdu na Słowację i Sniny, to niestety zemścił się pośpiech. Praktycznie całą trasę zaplanowałem  między godziną ~19 w czwartek, a 8 rano w piątek, z króciutką drzemką w międzyczasie. Miałem naotwierane w przeglądarce mnóstwo kart, wariantów, porównań i do ostatecznego śladu nie wrzuciłem objazdu krajówki w Sninie, który był wytyczony w innej karcie :/
http://brouter.de/brouter-web/#map=9/48.8855/21.3190/standard&lonlats=22.330055,49.140355;22.205515,48.994415;22.19749,48.995599;22.172942,48.987148;21.933861,48.941306&nogos=22.089386,48.9662,2278&profile=fastbike

Swoją drogą, w temacie odcinka CP1-CP2. Dojazd na CP2 przez Węgry, zamiast przez Słowację, zemścił się podwójnie czy tam po wielokroć. Do ostatniej chwili wahałem się czy nie jechać wariantem bardziej Słowackim (który miałem w 100% gotowy i był praktycznie identyczny jeśli chodzi o parametry), ale podkusiły mnie Węgry, bo bardzo mało tam jeździłem. Pomijając już stan dróg (lub ich brak), to wpakowałem się na Błotne Wzgórze Śmierci (które na satelicie i mapach wyglądało znośnie). Odcinek ~2,7km + pobieżne czyszczenie i zmiana dętki na koniec (kolec w oponie) zajął 1h27min. Krótko później okazało się że w drugim kole też jest kapeć, ale powietrze schodziło bardzo powoli (też kolec). Razem na różne inne przeboje, klejenie i szukanie dętek w niedzielę na węgierskich zadupiach zeszło kolejne 1,5h. A nieco później jeszcze wymiana linki (pół h)  :icon_confused:
« Ostatnia zmiana: 3 Cze 2024, 23:19 K Jak »

Offline Mężczyzna byczys

  • Wiadomości: 1404
  • Miasto: Tychy
  • Na forum od: 30.09.2013
    • Moje relacje z ultramaratonów rowerowych
Odp: Race Through Poland
« 3 Cze 2024, 23:31 »
Pięknie  ;D

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: Race Through Poland
« 3 Cze 2024, 23:34 »
Dźwięk tarcz pewnie było słychać z kilometra :D

Offline Wilk

  • Wiadomości: 19871
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: Race Through Poland
« 4 Cze 2024, 00:03 »
Pomijając już stan dróg (lub ich brak), to wpakowałem się na Błotne Wzgórze Śmierci (które na satelicie i mapach wyglądało znośnie). Odcinek ~2,7km + pobieżne czyszczenie i zmiana dętki na koniec (kolec w oponie) zajął 1h27min. Krótko później okazało się że w drugim kole też jest kapeć, ale powietrze schodziło bardzo powoli (też kolec). Razem na różne inne przeboje, klejenie i szukanie dętek w niedzielę na węgierskich zadupiach zeszło kolejne 1,5h. A nieco później jeszcze wymiana linki (pół h)  :icon_confused:
Pocieszę Cię, że z tym wzgórzem to nie było dobrych rozwiązań. Ja to miałem pierwotnie w planie, ale widząc jak wygląda tego początek się wycofałem i pojechałem jak Jędrek wzdłuż jeziora. I dalej był bardzo wredny teren wzdłuż rzeki, też z błotem, może nie aż tak miałem usmarowany rower, ale też bardzo solidnie, kilka razy musiałem napęd patykami przeczyszczać. Po prostu tam bodajże dzień wcześniej przechodziły silne burze i cała okolica była mokra, a gleba wszędzie była mocno błotnista i nie było dobrych rozwiązań. Chyba żeby wybrać wariant przez Słowację, ale on był pozornie wolniejszy. Pozornie, bo realia (czyli fatalne węgierskie asfalty) już to wyrównywały.

Jeśli chodzi o obawy dotyczące zbyt długiego pomykania krajówkami to uspokajam - tutaj raczej wszystkiego dopilnowałem i mam nadzieję, że nie będzie żadnych wtop.

Jedną minimalną namierzyłem, bo też tam wtopiłem  ;). Węgierska DK23 na dojeździe do słowackiej granicy, tam był taki bardzo chamski objazd pola, drogi która wg map miała być dalej nie było i pozostał dojazd po krajówce, wyszło nam obu 1,1km. Tobie nawet 1,5km, ale te pozostałe 0,4km to chyba się nie liczą, bo były częścią segmentu CP2, a wtedy można to w dwie strony wykorzystywać .
Wielkie gratulacje dla Asi, Krystiana i Pawła za jazdę pomimo przeciwności. No i oczywiście dla Wilka za świetny wynik!

Wzajemnie wielkie gratulacje bo pokazałeś nieprawdopodobną wręcz odporność na brak snu, robiąc całą trasę z bodajże 1h10min snu. Ja spałem 4h, a pod koniec to już mnie straszliwie muliło. Ale właśnie takie cechy wrodzone mocno procentują
« Ostatnia zmiana: 4 Cze 2024, 00:08 Wilk »

Offline Kobieta JoannaR

  • Wiadomości: 52
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 25.05.2021
Odp: Race Through Poland
« 4 Cze 2024, 06:55 »
Jako że moja trasa już jest sprawdzona przez Pawła, muszę się przyznać ze wstydem, że nigdy tylu kar czasowych nie zebrałam, a taryfikator "krajówkowy" jest całkiem srogi. Na Węgrzech wycofałam się z tego "Błotnego Wzgórza Śmierci" i pojechałam wzdłuż jeziora, no ale nieuniknienie wyrzuciło mnie to na krajówkę, którą próbowałam ominąć. 5 kilometrów = 2,5 godziny kary. Z kolei w Humennem okazało się, że objeżdżałam krajówkę jej odnogą (była krajówka A i B XD), ale tu Paweł był łaskawy i wlepił tylko 45 minut.


Offline Mężczyzna jedrucha

  • Wiadomości: 148
  • Miasto: Łomianki
  • Na forum od: 02.09.2021
Odp: Race Through Poland
« 4 Cze 2024, 07:18 »
A propos wjazdu na Słowację i Sniny, to niestety zemścił się pośpiech. Praktycznie całą trasę zaplanowałem  między godziną ~19 w czwartek, a 8 rano w piątek, z króciutką drzemką w międzyczasie. Miałem naotwierane w przeglądarce mnóstwo kart, wariantów, porównań i do ostatecznego śladu nie wrzuciłem objazdu krajówki w Sninie, który był wytyczony w innej karcie :/
http://brouter.de/brouter-web/#map=9/48.8855/21.3190/standard&lonlats=22.330055,49.140355;22.205515,48.994415;22.19749,48.995599;22.172942,48.987148;21.933861,48.941306&nogos=22.089386,48.9662,2278&profile=fastbike

Też miałem zaplanowany w Sninie objazd przez ten teren przemysłowy: https://ridewithgps.com/routes/45860938
(w okolicach 460 km), ale napotkałem tam płot nie do sforsowania i musiałem kombinować z alternatywnym objazdem. Tutaj mój rzeczywisty ślad:
https://www.strava.com/activities/11517836766

Pomijając już stan dróg (lub ich brak), to wpakowałem się na Błotne Wzgórze Śmierci (które na satelicie i mapach wyglądało znośnie). Odcinek ~2,7km + pobieżne czyszczenie i zmiana dętki na koniec (kolec w oponie) zajął 1h27min. Krótko później okazało się że w drugim kole też jest kapeć, ale powietrze schodziło bardzo powoli (też kolec). Razem na różne inne przeboje, klejenie i szukanie dętek w niedzielę na węgierskich zadupiach zeszło kolejne 1,5h. A nieco później jeszcze wymiana linki (pół h)  :icon_confused:
Pocieszę Cię, że z tym wzgórzem to nie było dobrych rozwiązań. Ja to miałem pierwotnie w planie, ale widząc jak wygląda tego początek się wycofałem i pojechałem jak Jędrek wzdłuż jeziora. I dalej był bardzo wredny teren wzdłuż rzeki, też z błotem, może nie aż tak miałem usmarowany rower, ale też bardzo solidnie, kilka razy musiałem napęd patykami przeczyszczać. Po prostu tam bodajże dzień wcześniej przechodziły silne burze i cała okolica była mokra, a gleba wszędzie była mocno błotnista i nie było dobrych rozwiązań. Chyba żeby wybrać wariant przez Słowację, ale on był pozornie wolniejszy. Pozornie, bo realia (czyli fatalne węgierskie asfalty) już to wyrównywały.

Potwierdzam, również w naszym wariancie błotko rozdawało karty i też co rusz patykami zbierałem jego nadmiary. Ja miałem w planie przebijać się tam przez rzekę do krajówki, ale była podejrzanie wezbrana i zrezygnowałem z tego pomysłu, gdy zaraz po wejściu woda przykryła mnie do pasa. Dojechałem więc dalej do krajówki w Perkupie, ale wówczas wychodziło, że trzeba by nią jechać nieco więcej niż 1 km, więc ostatni odcinek to było łażenie z rowerem po krzakach.

Jedną minimalną namierzyłem, bo też tam wtopiłem  ;). Węgierska DK23 na dojeździe do słowackiej granicy, tam był taki bardzo chamski objazd pola, drogi która wg map miała być dalej nie było i pozostał dojazd po krajówce, wyszło nam obu 1,1km. Tobie nawet 1,5km, ale te pozostałe 0,4km to chyba się nie liczą, bo były częścią segmentu CP2, a wtedy można to w dwie strony wykorzystywać .

Ah, to już tradycja że znajdujesz moje wtopy ;) Rzeczywiście, tam miałem plan przebijać się z drugiej strony jeziora, ale ponownie napotkałem płot i musiałem wymyślić coś innego. Co ciekawe, nawet pamiętam to nocne obliczenie 1,1 km, ale chyba byłem wówczas przekonany, że jestem na Słowacji i mogę 2 km krajówką tam jechać. Tam w sumie można było to 100 m pójść torami i dopiero potem na krajówkę się wbić - byłoby koszernie. Cóż, na przejechanie RTP bez żadnej wtopy logistycznej przyjdzie mi poczekać jeszcze co najmniej rok :)

Wzajemnie wielkie gratulacje bo pokazałeś nieprawdopodobną wręcz odporność na brak snu, robiąc całą trasę z bodajże 1h10min snu. Ja spałem 4h, a pod koniec to już mnie straszliwie muliło. Ale właśnie takie cechy wrodzone mocno procentują

Mnie ostatniej nocy i właściwie również dnia też ostro muliło i nawet planowałem dłużej (tzn. godzinę) pospać i wręcz podejmowałem trzy próby, ale za każdym razem po 5 min budził mnie ból zęba i nie dawał na dłużej zmrużyć oka...
« Ostatnia zmiana: 4 Cze 2024, 09:29 jedrucha »

Offline Mężczyzna walsodar

  • Wiadomości: 163
  • Miasto: Łańcut/Ząbki
  • Na forum od: 11.03.2013
Odp: Race Through Poland
« 5 Cze 2024, 00:57 »
To wzgórze miało alternatywę - na zachód od jeziora, początkowo mokra ścieżka w lesie, później jazda skoszoną łąką, więc jedyne co trzeba było wydłubać z napędu to trawa  :D
Przypadkowo wpadłem na ten wariant, bo dałem ciała z planowaniem w tym miejscu - niespodziewanie wpakowałem się na krajówkę w Szalonnej i trzeba było improwizować.


Offline Wilk

  • Wiadomości: 19871
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: Race Through Poland
« 5 Cze 2024, 12:22 »
Czyli jednak się dało to sensownie objechać  ;)
Ale to właśnie potrzeba było zwykłego szczęścia już na miejscu. Bo drogi, które były na mapach w realu nie istniały lub były w fatalnym stanie i dlatego wiele osób sie tam wpakowało w to wzgórze, albo objazd nad rzeką - oba kawałki z chamskim błotem.

Offline Wilk

  • Wiadomości: 19871
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: Race Through Poland
« 13 Cze 2024, 13:39 »
Zapraszam na moją, tradycyjnie obszerną relację z Race Through Poland. W tym roku do imprezy podszedłem typowo sportowo, to był klasyczny dżihad w oczach, krew, pot i łzy - żadnego tam kolarstwa romantycznego  :lol:
Relacja:
http://wilk.bikestats.pl/2320178,Race-Through-Poland-2024.html
Fotki:
https://photos.app.goo.gl/X8gdMcdRdPdfKue18

Offline Mężczyzna marcinrzy

  • Wiadomości: 69
  • Miasto: Mazowsze
  • Na forum od: 24.07.2019
Odp: Race Through Poland
« 13 Cze 2024, 15:53 »
Zapraszam na moją, tradycyjnie obszerną relację z Race Through Poland.
Świetna relacja Wilku ze znakomicie pojechanego RTP. Jako debiutantowi przyjemnie mi się czytało jak ten wyścig wyglądał z perspektywy osoby doświadczonej i finiszującej w ścisłej czołówce. Jeszcze raz brawa i gratulacje :).

Offline Mężczyzna maciek70

  • Wiadomości: 565
  • Miasto: Milowice
  • Na forum od: 18.05.2018
Odp: Race Through Poland
« 13 Cze 2024, 16:46 »
Świetna jazda, świetna relacja. Gratulacje !

Fragment o wschodzie słońca ze zdjęciem pozwoliłem sobie skopiować - nie wiedziałem, że jesteś takim romantykiem;)
"Jest tylko cienka czerwona linia między rozsądkiem a szaleństwem"

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: Race Through Poland
« 15 Cze 2024, 23:09 »
Pisałem to już na FB, ale powtórzę, że literacko idziesz jak burza nie mniej niż sportowo. Super się czytało!

Offline Mężczyzna jedrucha

  • Wiadomości: 148
  • Miasto: Łomianki
  • Na forum od: 02.09.2021
Odp: Race Through Poland
« 19 Cze 2024, 20:02 »
To wjeżdża jeszcze moja relacja. Niestety nie potrafię krótko...

Podróż do Zakopanego mija mi na pracy, więc szybko. Dojeżdżam ok. 15:30 i kieruję się do biura zawodów by załatwić przedstartowe formalności. Na miejscu spotykam moc znajomych, w tym – ku mojemu zdziwieniu – Krystiana Jakubka, który jak się okazało w trybie last minute pojawił się na liście startowej. Krystian tradycyjnie już składa swój rower na kilkanaście godzin przed startem RTP. Jako że nie ma jeszcze zorganizowanego noclegu, przyjmujemy go z Żubrem i Grzesiem na naszą melinę. Ja dzielę wręcz z Krystianem podwójne łóżko i kto wie czy nie okaże się to decydujące dla losów wyścigu, gdyż – jak to ujął Krystian na mecie – przejąłem część jego supermocy ;) Noc mija tak sobie – wybudzam się dość często. Szału nie ma, ale mimo wszystko coś tam jednak pospałem. Na śniadanie wcinam odgrzany w mikrofali makaron, a na deser batonik. Ledwo słyszalnym szeptem nucę sobie całkiem adekwatny fragment piosenki Davida Bowie: „Take your protein pills and put your helmet on” i ruszam na start. Na miejscu udaje się jeszcze zorganizować od Marty Gryczko damską koszulkę w rozmiarze S dla Krystiana (wcisnął się!).

Ruszamy punktualnie o 5:00. Wkrótce po starcie następuje to, za co m.in. lubię RTP – z uwagi na wymagający segment startowy peleton zaczyna się w mgnieniu oka rozrywać i w praktyce od początku jazda jest samotna, czyli taka, jaką najbardziej lubię. Początkowo jedzie mi się bardzo dobrze. Widoki są piękne, a temperatura jest idealna: rześko, ale nie zimno. Po zakończeniu parkuru startowego i zjeździe do Osturni widzę jak jadący przede mną Krystian skręca na Kacwin i odruchowo skręcam tam i ja, jednak zaraz znajome brzęczenie Garmina każe mi zawrócić na swoją trasę wzdłuż przełomu Dunajca przez Czerwony Klasztor. Na etapie planowania ten wariant wydawał mi się korzystniejszy niż trasa przez Kacwin i Hałuszową, jednak słowacka droga rowerowa w dolinie Dunajca – mimo że w znakomitej większości asfaltowa – okazała się być pokryta naniesionym ze stromych zboczy żwirem, co w połączeniu z ostrymi zakrętami z mocno ograniczoną widocznością wykluczało sprawną jazdę. Na domiar złego od Krościenka zaczyna się robić upalnie, a mnie stopniowo zaczyna dopadać coraz tęższy kryzys. Początkowo objawia się niechęcią do przyjmowania pokarmów (ta przypadłość to moja standardowa bolączka podczas jazdy w wysokich temperaturach), ale z czasem przyjmuje formę bardziej „ogólnoustrojową”: nudności, zawroty głowy, ból brzucha. Postój w McD w Starym Sączu nie ratuje sytuacji. Udaje mi się zjeść tylko jednego tosta (menu śniadaniowe, psiakrew…), a pozostałe dwa pakuję do kieszonki na lepsze czasy i ruszam w dalszą drogę. A do Komańczy, czyli początku pierwszego segmentu dłuży się ona niemiłosiernie. Jedyną atrakcją przerywającą rutynę jazdy jest omijający DK9 w okolicach Tylawy terenowy odcinek z brodem. Sam dodatkowo urozmaicam sobie czas, rozważając czy nie jechać wzorem nietoperzy, jerzyków, czy lelków z otwartymi ustami łapiąc nadzwyczaj liczne momentami owady, i w ten sposób uzupełniać niedobory białka. Porzucam jednak ten pomysł, gdy wyobraźnia stawia mi przed oczami wpadające do mojej paszczy tłuste, błyszczące muchy oraz substancje na których biesiadowały. Zwłaszcza, że w Komańczy mam zaplanowany obiadowy postój w barze „Eden” i jednak postanawiam postawić na bardziej konwencjonalną konsumpcję w tej namiastce raju. Zamawiam zupę i pierogi, ale jedzenie idzie nadzwyczaj opornie i cały postój zabiera niemal godzinę. W międzyczasie – gdy tak dumam sobie nad nieciekawymi terminami w jakie wpadłem – widzę jak raz po raz wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy, m. in. Wilk i Tomek Madzia. Gdy w końcu udaje mi się zmęczyć obiad, z umiarkowanym entuzjazmem zabieram się na podbój pierwszego parkuru. Jedzie mi się cały czas tępo i niemrawo. Na domiar złego w pewnym momencie orientuję się, że zniknęły okulary, które na podjazdach zazwyczaj wieszam sobie na lemondce. Do diaska! Musiały wypaść na nierównościach podczas przejazdu przez płyty jumbo. Cofam się kilkaset metrów i ufff… na szczęście leżą. Uspokojony wracam do napierania pod górę. Podczas wjazdu na pierwszy bród na Osławie wykonuję nerwowy ruch kierownicą i BĘC! Leżę w wodzie z obitym biodrem. Zabieram szybko rower i cały mokry przebiegam szybko na drugą stronę. Być może ten upadek w połączeniu z incydentem z zagubionymi okularami wzbudził w moim organizmie pokłady adrenaliny, być może wciśnięty jakimś cudem obiad, być może temperatura, która teraz zrobiła się całkiem przyjemna, a najpewniej wszystko to razem sprawiło, że zaczyna mi się odtąd jechać całkiem przyjemnie i kryzys powoli mija. Kolejne brody pokonuję już uważnie i bezproblemowo. Do CP1 w Wołosatem docieram o zapadającym zmroku jako dwunasty zawodnik w stawce. Ucinam tutaj szybką, acz sympatyczną pogawędkę z Piko oraz Aliną i Kostą (ekipa filmowa), napełniam bidony i ruszam dalej. Kolejne półtorej godziny to widok wyłaniających się co rusz z mroku świateł oraz terkot piast zawodników jadących z naprzeciwka na CP1. W okolicach Cisnej zjadam sobie zachomikowanego z poranka tosta. Teraz wreszcie jest pyszny! Drogę w kierunku granicy ze Słowacją i dalej Humennego zaplanowałem przez przeł. nad Roztokami Górnymi, co po raz kolejny okazało się wyborem nietrafionym. Pierwszy odcinek przez przełęcz do Stakcina jedzie mi się przyjemnie. Ba, nawet szutrowy fragment zaraz po przekroczeniu granicy jest całkiem znośny. Za Stakcinem, w środku nocy przychodzi mi jednak skonfrontować się z moim planem unikania drogi nr 74. Na pierwszy ogień idą dwa brody na rzece Cirocha. Zanurzenie bosych stóp w bystrej, zimnej wodzie po dniu jazdy jest całkiem przyjemne, acz przyjemniejsze by było, gdyby nie zajmowało tyle czasu. Ponadto drugi bród – mimo że to ta sama rzeka, tylko kilkaset metrów dalej – okazuje się zaskakująco głęboki. Na tyle głęboki, że nurt zaczyna lizać pogrążające się w odmętach stożki kół i tym samym porywać cały rower. Ale nie ze mną te numery! Unoszę rower do góry, niejako w geście zwycięstwa nad żywiołem i docieram na drugi brzeg. Po ponownym wysuszeniu stóp i założeniu butów wjeżdżam na krajówkę i jadę nią niemal przepisowe 2 km do kolejnego objazdu, który prowadzi podłymi drogami przez jakąś upiorną fabrykę do koszernej już drogi 567. W pewnym momencie na mojej trasie wyrasta zamknięta monstrualnym łańcuchem i najeżona drutem kolczastym brama, stanowiąca jedyne przejście na teren otoczonej wysokim murem fabryki. No tędy nijak nie da rady... Wzdłuż muru majaczy w mroku ścieżka, którą postanawiam podążyć w nadziei że okrążę zagrodzony obszar i w którymś momencie dobiję do mojego planowego śladu. Ścieżka jednak z początku zaczyna piąć się mocno pod górę, w coraz mniej pożądanym przeze mnie kierunku, a wkrótce niemal zupełnie niknie w gąszczu, co pomaga mi podjąć decyzję o poszukaniu innej drogi wyjścia z tej matni. Po chwili odkrywam, że całkiem obiecująca alternatywa rysuje się po drugiej stronie drogi nr 74. Wariant ten okazuje się przejezdny i w ten sposób docieram do upragnionej drogi 567, która prowadzi mnie już bez przeszkód do Humennego, gdzie na stacji Shell zaplanowany mam postój. Na opustoszałych ulicach uśpionego miasta mijam Samuele Tonello, a na samej stacji spotykam Wilka, Piotrka Gdowskiego i Tomka Madzię. Wszyscy oni wyjechali z CP1 po mnie, a jadąc tutaj przez przeł. Radoszycką dotarli przede mną. No nie był to optymalny wybór, do diaska… Z Humennego ruszam o brzasku z nadzieją na kolejny, przyjemniejszy od poprzedniego dzień jazdy na rowerze. Z pierwszej części tego dnia nie zachowałem wiele wspomnień, bowiem zaplanowana przeze mnie trasa prowadziła przez mało ciekawe, względnie nizinne tereny Kraju Koszyckiego. Z incydentów które pamiętam to mijanie się z Piotrkiem i Pawłem Miłkowskim, nieprzyjemny, gruboziarnisto-szutrowy, kilkukilomentrowy fragment trasy oraz schizę, że będę musiał kiblować harmonię czasu na przyfabrycznym przejeździe kolejowym pod Koszycami, gdzie przetaczały się towarowe pociągi (ufff… nie kiblowałem!). Z monotonii jazdy wybija mnie, i to dosłownie, wjazd na Węgry i konfrontacja z tamtejszymi drogami. Powiedzieć, że ich świetność już podupadła, to nic nie powiedzieć… Teraz czas mi upływa na wyczekiwaniu kolejnych skrzyżowań w nadziei, że przyniosą one poprawę stanu nawierzchni. Za każdym razem doznaję jednak srogiego zawodu. W pewnym momencie z paniką dostrzegam przy drodze znak drogowy w formie tabliczki z numerem 25. Zatrzymuję się, włączam telefon i próbuję zorientować się co jest grane. Czyżbym był, do licha, na drodze krajowej? No ale przecież to jest niemożliwe, żeby droga krajowa miała aż tak podły asfalt… Mapy Google, Mapy.cz i OSM – bo na wszelki wypadek sprawdzam w każdym z tych serwisów – nic niepokojącego nie wskazują. Nic to! Z lekką nieśmiałością ruszam dalej po moim śladzie i już po chwili dostrzegam kolejną tabliczkę, tym razem z numerem 26. Ufff… To tylko kilometraż :) W końcu dojeżdżam do miejscowości Szalonna, w której wyszukałem wcześniej sklep COOP otwarty w niedzielę w godzinach 7:00-10:00. Szczęśliwie udaje mi się zmieścić w tych widełkach. Pod sklepem ożywioną konwersację prowadzi spora grupa przedstawicieli społeczności romskiej. Po nasmarowaniu napędu postanawiam porzucić obawy dotyczące pozostawienia roweru pod sklepem, tłumacząc sobie że ograniczenia i schematy istnieją tylko w mojej głowie. Po zakupie zapasu wody oraz chrupiących, dobrze i ostro przyprawionych węgierskich kuleczek wychodzę ze sklepu i pakuję się na rower, który oczywiście stoi tak, jak go zostawiłem. Zaraz po wyjeździe skręcam no kolejny terenowy objazd krajówki. Polna początkowo droga wkrótce zaczyna robić się błotnista tak, że grzęznę co jakiś czas w koleinach i muszę patykiem wydłubywać błoto, które utrudnia ruch kół. Po trzech kilometrach mój ślad skręca w bok przez rzekę. Rzeka owa ma brunatny kolor, poziom jakiś nienaturalnie wysoki, jej dna nie widać, a nurt budzi respekt. Słowem – wygląda nieco groźnie. Dochodzę do wniosku, że rozsądnie będzie jednak najpierw wypróbować tę przeprawę bez roweru. Zdejmuję więc buty i robię pierwszy krok w odmęty. Następuje teraz krótka, ale jakże długa chwila gdy moja stopa leci w dół aż do zetknięcia z mulistym dnem, które jednak na szczęście w końcu wyczuwam. Gdy orientuję się, że przy samym brzegu stoję po pas w wodzie konstatuję, że jednak nie tędy droga...  Znowu muszę obmyślić jakąś alternatywę. Postanawiam jechać (choć z tą jazdą to może trochę za dużo powiedziane) dalej wzdłuż rzeki do miejscowości Perkupa i tam wrócić krajówką do skrzyżowania. Niestety jednak wychodzi mi, że ten fragment krajówką jest o kilkadziesiąt metrów dłuższy niż 1 km. Zjeżdżam z niej więc wcześniej i przebijam się przez krzaki i mały kanał. Mam przy tej okazji nieodparte wrażenie, że ktoś już przede mną ten dziewiczy fragment przecierał ;) Do początku drugiego segmentu dojeżdżam już bez większych przygód. Zaczyna się on – jakżeby inaczej – od wspinaczki i zachwyca mnie widokiem głębokiej, zarośniętej nieco egzotyczną roślinnością doliny z boku poniżej. Gdy docieram na szczyt pierwszego wzniesienia zauważam, że asfalt błyszczy świeżą, obfitą wilgocią – musiała tędy niedawno przechodzić tęga ulewa. Podczas zjazdu momentalnie zaczynają mi przemakać buty, dlatego zatrzymuję się i zakładam ochraniacze. Chwilę później, w miejscowości Kazar zatrzymuję się w knajpie na obiad. Liczyłem na jakieś węgierskie specjały, a pozostaje mi zadowolić się banalnym rosołem i panierowanym camembertem. Gdy oczekując na na jedzenie smaruję łańcuch, widzę wyprzedzających mnie Pawła Pieczkę, a kilkanaście minut później Tomka Madzię. Jednakże, mimo że na tym postoju zabawiłem trochę dłużej niż bym chciał, to po ruszeniu w dalszą drogę czuję że wtranżolenie porządnej strawy zaczyna procentować. Tempo mam na tyle dobre, że Tomka udaje mi się wyprzedzić jeszcze przed dotarciem na CP2. Na punkcie pojawiam się po zdobyciu szczytu Kekes wraz z nadejściem kojącego spokoju wieczoru z szóstym czasem. Spędzam tu tylko chwilę, która upływa na założeniu cieplejszych ciuchów (powoli zapada zmrok), krótką rozmowę z wolontariuszami i innymi zawodnikami poczym ruszam dalej. Ale wydostanie się z segmentu drugiego łatwe wcale nie jest. Po zjeździe do Paradsasvar najpierw znowu telepię się po leśnej stokówce o bardzo podłym asfalcie, potem grzęznę w pojawiającej się i znikającej polnej drodze, następnie przeprawiam się przez strugę o nadzwyczaj mulistym i wciągającym dnie, by w końcu stanąć przed płotem, którego – po dokładnej inspekcji – decyduję się jednak nie forsować. Siadam więc wśród nocnego rechotu żab oraz cykania cykad i obmyślam alternatywny wariant przejazdu. Po niedługiej chwili wychodzi mi, że mógłbym polną drogą dojechać do drogi nr 23, a potem dojechać nią 1,1 km do śladu segmentu, którym jazda jest już dozwolona. Z nieznanego mi dotąd względu myślałem wówczas, że obowiązujący w tym miejscu limit przejazdu krajówkami to 2 km (może myślałem, że jestem już na Słowacji?). Dopiero po fakcie Wilk uświadomił mnie, że to była wtopa logistyczna i to dość łatwa do uniknięcia, bo te nadprogramowe 100 m mógłbym przejść torowiskiem biegnącej wzdłuż drogi lokalnej linii kolejowej. A tak będzie, do diaska, kara czasowa. Póki co jednak w błogiej nieświadomości zmierzam w kierunku słowackiej granicy. Wtem! W środku wsi zauważam niedźwiedzia! Stoi sobie jak gdyby nigdy nic przy bramie jednego z gospodarstw. Na dwóch łapach! Jednakże jego fizjonomia nie przejawia wrogich zamiarów. Wręcz przeciwnie – wydaje się, jakoby wręcz mnie pozdrawiał i zagrzewał do dalszej jazdy. Na chwilę przymykam moje zmęczone oczy i gdy po chwili spoglądam w miejsce gdzie stał niedźwiedź, świeci ono pustką. Postanawiam nie korzystać jednak z rad misia i znajduję wkrótce przytulny przystanek z całkiem szeroką ławeczką, na której w ciepłym śpiworku smacznie przesypiam pełną godzinę. Po ruszeniu w dalszą drogę ani niedźwiedzi, ani żadnych innych dziwów tej nocy już nie spotykam. Spotykam za to przepiękne widoki skąpanych w mglistej otulinie i blasku wschodzącego słońca planów górskich. Jest tu tego poranka naprawdę pięknie! Gdy dzień już wstaje na dobre, nadchodzi czas na największe logistyczne wyzwanie tegorocznego RTP: przedostanie się do trzeciego segmentu unikając słowackiej drogi nr 65. Na pierwszy ogień idzie solidna, ale asfaltowa wspinaczka na Navolne, a następnie zjazd do Kremnicy. Potem przebijam się na drugą stronę zakazanej drogi i całkiem wygodnym szutrem zwiedzam okoliczne pagórki, by znowu zjechać do drogi i rozpocząć kolejną mozolną wspinaczkę po wschodniej jej stronie. Po jakimś czasie asfalt się kończy, a ja mam przed sobą piękną, zieloną łąkę na górskim grzbiecie z lekko zarysowaną drogą. Wkrótce jednak ślad leci w dół, w kierunku wąsko wciętej doliny. Trochę tu podmokle, nie zawsze da się jechać, ale mimo wszystko względnie sprawnie docieram do asfaltu w miejscowości Turcek, którym ponownie dojeżdżam do drogi 65, aby wykonać ostatni już manewr w tym slalomie. Odbijam znowu w bok od krajówki, aby przez coś, co na zdjęciach satelitarnych wyglądało jak przyjemna łąka doszusować znowu do krajówki w miejscu, z którego będą miał niecałe 2 kilometry do kolejnego skrzyżowania. Jednakże to, co tak nęciło na zdjęciu z lotu ptaka w rzeczywistości okazało się zabójczo gęstymi, lekko podmokłymi szuwarami ze znaczną domieszką pokrzyw. Początkowo idę torując przed sobą drogę rowerem niczym maczetą. Zaraz jednak mówię sam do siebie: „Hej, szanuj swój rower!” i dalszą drogę pokonuję boleśnie kąsany w łydki przez pokrzywy. Niby to tylko ok. pół kilometra, ale jest to dla mnie zdecydowanie najdłuższe pół kilometra na tym wyścigu. Rzeczkę pokonuję bez zatrzymania, w butach, które i tak są już mokre. Bardzo przyjemnie jest w tej zimnej, orzeźwiającej wodzie. Na deser zostaje mi wspinaczka po wądołach w ostach po gradiencie, którego na zdjęciach satelitarnych też nie było widać. W końcu wychodzę na tę upragniona teraz krajówkę i legalnie lecę z niemiłosiernie poparzonymi nogami do skrzyżowania, z którego już w zasadzie bezproblemowo (poza koniecznością przeprowadzenia roweru po poboczu asfaltowanej właśnie drogi) docieram do trzeciego parkuru. Wiwat! Segment ten, mimo słabej jakości asfaltu i upalnej pogody jedzie mi się bardzo przyjemnie. Na CP3 wjeżdżam na trzecim miejscu akurat w porze obiadowej. Pysznie! Zamawiam bryndzowe haluszki, smaruję łańcuch i profilaktycznie podłączam do ładowania baterię Di2. W międzyczasie oddaję się symptycznej pogawędce z wolontariuszami. To znaczy mówią głównie Ania i Magda, ale mi bardzo dobrze jest po prostu posłuchać. Od czasu do czasu tylko coś wtrącam. Wyjeżdżając z punktu czuję ekscytację, bowiem czeka mnie teraz jazda biegnącym po grzbiecie wśród jagodzisk szlakiem turystycznym z Krizavy na Skałkę, a następnie zejście w dół do stokówki, która – według zdjęć znalezionych w internecie podczas planowania trasy – ma być asfaltowa. Ekscytacja ta jest również związana z niepewnością, czy te zdjęcia ładnej, asfaltowej drogi zostały na pewno prawidłowo geograficznie otagowane. Nic to, zobaczy się na miejscu. Do Skałki udaje się w większości jechać na rowerze, jednakże na drugim odcinku nachylenie stoku wyklucza dalszą jazdę. Na jednym ze stromszych fragmentów buty tracą przyczepność i lecę ślizgiem przez jagodziska kilka metrów w dół, ratując wprawdzie swój rower, ale boleśnie zdzierając skórę na nodze. Gdy docieram w końcu do drogi moim oczom okazuje się piękny, równy asfalt. Hurra! A więc jednak! W mig zjeżdżam do Żyliny i kieruję się na wschód, w stronę czwartego parkuru. Jednak jeszcze przed zmrokiem, na Orawie zaczyna mnie okrutnie mulić senność. Do licha, dlaczego tak wcześnie, za dnia? Postanawiam dotrwać do zaplanowanego w Namestowie postoju na stacji benzynowej i zobaczyć, czy kawa uratuje sytuację. Ratuje, ale tylko na chwilę. Już chwilę później, w Trstenie na przystanku rozkładam śpiwór i nastawiam budzik na godzinę. Niestety budzi mnie po 5 minutach potworny ból zęba. Tam do kata! Z tym zębem byłem przed wyścigiem u dentysty, który nałożył mi na niego jakiś leczący specyfik. Ale jakby zaczęło boleć, to miałem szybko pojawić się znowu, najpewniej na leczenie kanałowe. No to zaczeło… Rozłożenie i zwinięcie mojego legowiska zajęło mi znacznie więcej czasu, niż sam sen. Na szczęście gdy wsiadam na rower i zaczynam pedałować ból przechodzi w znośne ćmienie. Nie przechodzi jednak senność, która atakuje mnie ponownie w Nowym Targu. Jadąc ścieżką rowerową wzdłuż Dunajca dwa razy mam widzenie jakby droga nagle się kończyła bezdenną przepaścią, w którą zaczynam właśnie z moim rowerem spadać. Jakoś udaje mi się dojechać na przeł. Knurowską i tam znowu zalegam na drzemkę, tym razem po prostu na glebie, bez śpiwora. I słusznie, bo po 5 minutach znowu daje o sobie znać ząb. Zjeżdżam do Orlenu w Zabrzeży, gdzie aplikuję sobie dwie kawy, po czym wraz z nadejściem brzasku atakuję czwarty segment. Pomimo podwójnego załadowania kawy morzy mnie na tyle, że w okolicach Skrudziny ponownie muszę sobie uciąć pięciominutową drzemkę (tradycyjnie na dłuższą nie pozwala ząb). Ostatnią wspinaczkę po płytach ażurowych do CP4 na Cyrli pokonuję fragmentami z buta, bowiem przy większym gradiencie nie jestem w stanie utrzymać roweru na szerokości płyty. Na punkcie wcinam ostatni ciepły posiłek i zjeżdżam z powrotem po płytach w dół, mijając się po drodze z Samuele, który wjeżdża na CP4. Ostatni odcinek to walka z bólem zęba (na szczęście w przydrożnej Żabce zaopatruję się w tabletki przeciwbólowe) i z permanentną zamułką. Nie zasypiam już wprawdzie na rowerze – jest wszak środek dnia – ale ogólnie jestem mocno otępiały. Na szczęście wjazd w bliski mojemu sercu Beskid Niski w pewnym stopniu mnie ożywia i końcowy parkur jedzie mi się już całkiem przyjemnie. Ostatecznie na metę w Radocynie wjeżdżam jako trzeci zawodnik z czasem 81 h 47 min. To były bardzo miłe i radosne 3 dni :)

Jeszcze dla porządku podaję linki do trasy:
- planowana: https://ridewithgps.com/routes/45860938
- rzeczywista: https://www.strava.com/activities/11517836766
« Ostatnia zmiana: 19 Cze 2024, 22:05 jedrucha »

Offline Kobieta Weronika

  • Wiadomości: 339
  • Miasto: Wychódźc
  • Na forum od: 26.01.2020
    • Dawne podróże - pamiętnik z początku XXI wieku
Odp: Race Through Poland
« 19 Cze 2024, 21:28 »
Akapity  :icon_smile:

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum