Pamiętam mój pierwszy kontakt z jego twórczością, na WSPR opowiadał o podróży przez Amerykę Północną, wtedy miałem takie trzy postanowienia: żeby nie grzechotać lodem w butelce, żeby nie epatować maskotkami i w końcu żeby nie oddalać się zbytnio od domu. Po tym filmie mam dwa: po pierwsze jestem strasznym leniem, jeśli chodzi o dokumentowanie wyjazdów (szanuję, że mu się chce kręcić, pstrykać i jeszcze to jakoś starannie prezentować, patrząc na jego materiały z Ameryki Południowej aż miałem wyrzuty sumienia), po drugie i najważniejsze - pamiętaj słowa matki.
O celach jego podróży nic nie wiem (poza kotletami w Tres Lagos, to jakiś konkretny cel był), nawet jeśli droga jest celem, to trochę mało o niej opowiada, zbyt mocno skupia się na sobie i na moje oko trochę pozowanej dezynwolturze wobec profanum.