Dziękuję wszystkim za miłe słowa
Z zainteresowaniem przeczytałem cały wątek
Z mojej perspektywy wyglądało to tak, że:
- trochę się pościgałem (głównie z własnymi założeniami, potem z Omarem),
- trochę się zmęczyłem (zabiła mnie słaba regeneracja; serię noclegów pt: dygot na poczcie w Yellowstone po całym dniu w zlewie i paru godzinach w śnieżycy, zarwana kolejna noc, dygot na grubym mrozie na poboczu drogi i dwukrotne pobudki przez policję ciężko nazwać dobrym rege
),
- trochę odpuściłem, żeby odpocząć (aktywna regeneracja, czyli ten moment gdy najpierw kilka dni trzymałem się za pudłem a potem łyka mnie „druga fala” zawodników) i...
- trochę przyatakować, co nigdy nie nastąpiło bo posypałem się sprzętowo, a w efekcie sekretne plany walki o dobre miejsce w top 10 upadły.
Z ostatecznego wyniku nie jestem zadowolony i pozostawia spory niedosyt (tak mniej-więcej dwudniowy). Było z czego jechać, ale nie było na czym.
Niemniej, mając na uwadze, że był moment, gdy spędziłem pół dnia na stacji pośrodku niczego w Kentucky, zastanawiając się jaki cud może sprawić bym mógł jechać dalej i ile mam jeszcze czasu, żeby uniknąć dnf w związku z powrotnym lotem do Polski, jestem zadowolony z faktu dotarcia do mety.
No i co ważniejsze - ta przygoda, w skali moich dotychczasowych doświadczeń, była wyśmienita i były to bardzo owocnie spędzone tygodnie.
Odnosząc się do paru kwestii tu poruszanych:
Jechałem na nowych Conti 4-season 25mm (wszystkie podzespoły eksploatacyjne miałem nowe, bądźmy poważni), które zazwyczaj wystarczą mi na 8+ tysięcy km jazdy. Tu bardziej sfatygowana opona kompletnie umarła po 5 tysiącach km. Niefortunnie wytrzymały dużo dłużej niż opony innych zawodników (typu GP4000), którzy w większości musieli kupować nowe już po wyjeździe z Kolorado albo i wcześniej (np. Peter Jackson pierwszą oponę zabił w 500 mil). Tam akurat nie było z tym problemu, w Kentucky okazało się to praktycznie niemożliwe. Możliwe, że gdybym wcześniej zamienił przód z tyłem to bezproblemowo dojechałbym do zachodniej Virginii, która jest stanem dużo bardziej przyjaznym rowerzystom, ale to gdybanie.
Nie miałem zapasowej opony, takową miałem tylko na MRDP i była bezużyteczna - wtedy nie złapałem nawet jednej gumy jadąc na takich samych Conti. Na TABR zużyłem sześć zapasowych dętek, kilkanaście łatek i jechałem łącznie na czterech oponach.
W doborze sprzętu na imprezę sugerowałem się opiniami poprzedników, które są na tym forum - zero gum, zero problemów. To też, jak sądzę, pokazuje jak bezprzedmiotowe jest porównywanie różnych edycji tej samej imprezy - o ile się nie mylę, wcześniej nie było konieczności zmiany przebiegu trasy przez śniegi czy powodzie. Deszcz również padał w tym roku często, szczególnie przy 4-5h kropienia o których wspomina w swojej relacji z 2017 Rysiek. Stan dróg (i poboczy których również starałem się w miarę możliwości unikać) jest imo wypadkową warunków atmosferycznych. Podobnie zresztą jak wyniki generalne. Ale wiadomo, jakiś punkt odniesienia mieć trzeba - sam próbowałem
Weganinowi na TABR dużo łatwiej nie umrzeć z głodu na wyścigu, niż u nas. Opinia, że w USA żywią się tylko stekami i hamburgerami to totalny stereotyp, kompletnie nie poparty faktami. Jadłem niemalże wyłącznie na stacjach benzynowych, które mają u nich dużo bardziej rozwinięta sekcję spożywczą, niż Orleny. W zasadzie są to spożywczaki podpięte pod stacje, bo sama marka sklepu jest często inna niż stacji. Pełno tam różnorakich orzechów, mieszanek z suszonymi owocami, czy świeżych owoców. W najgorszym wypadku można zagryźć bułką. Nie jestem weganinem, ale przez długi fragment imprezy jechałem głównie na wspomnianych orzechach, bo są wysokokaloryczne i mi smakują (mają tam naprawdę wiele różnych mieszanek z migdałami i innymi cudami, które wygodnie mi było wsypywać do mugbagów i podgryzać w czasie jazdy), jedząc do tego w zasadzie tylko jakieś batoniki i ze dwie kanapki dziennie dla zmiany smaku. Potem trochę mi się znudziło i jadłem więcej słodkich bułek. W każdym razie, myślę że Abdullah nie miał w Stanach najmniejszego problemu z jedzeniem.
Widziałem sporo draftujących zawodników solo. Nie przekonuje mnie argumentacja jakoby miało to „nic nie dawać” - zawsze coś daje. Szczególnie że na tym wyścigu ludzie solidnie wypoczywają, a więc i prędkości przelotowe mają relatywnie wysokie. Ogólnie, pojęcie „solo” i „samowystarczalności” są tam inaczej interpretowane niż u nas. Do tego jeden z zawodników argumentował mi że przecież nocleg we własnym domu (co by zrobił gdyby miał go na trasie), to też przejaw samowystarczalności, bo w końcu to jego dom
Mnie wychowała twarda szkoła polskiego ultra, więc na żadne takie tematy nie pozwalało sumienie. Z tych też względów musiałem mało romantycznie pożegnać słowacka koleżankę, która bardzo reflektowała na wspólna jazdę
Noclegi na poczcie są dobre, gdy wszystko idzie gladko i jest dobra pogoda. W innym wypadku nie zapewniają koniecznego odpoczynku. Na pewno nie zapewniają w takiej sytuacji regeneracji pozwalającej na walkę o najwyższe miejsca. Nie jest też tak, że to forma spania z przymrużeniem oka akceptowana przez społeczeństwo, łaskawie patrzące na rowerowych wariatów. W wyścigu startuje kilkadziesiat osób, które rozjeżdżają się na tysiące km, a o imprezie wie promil społeczeństwa - nie ma mowy o żadnym przyzwoleniu. Trzeba liczyć się z nieplanowaną pobudką; sam byłem zdziwiony o jakich porach oni przychodzą odbierać pocztę; pobudka policyjną latarką również nie należy do przyjemnych
Od pewnego momentu dużo lepiej spało mi się pod chmurką (pod warunkiem, że nie było -8), bo był święty spokój. Czołówka miała regularne noclegi w motelach. Część osób z „drugiej fali” przeplatała noclegi w łóżkach (gdzie wspólnie dzielili się kosztami) ze spaniem gdziebądź. Dodam, że mówimy np. o osobach z UK dla których noclegi w motelach były, wg ich słów, po prostu za drogie.
Potraktowałem poczty jako element wyzwania i tego się trzymałem do samego końca.
Spot Janiego kaszanił się od samego początku wyścigu. Z jednej strony nie ponosi on żadnej winy za wynikłą sytuację, z drugiej ciężko o rywalizację na takiej imprezie z kimś kogo nie widać. Byłem dość zaskoczony, gdy podczas jednego postoju w Kolorado patrzę na tabelkę z wynikami - moja przewaga nad kolejnymi to ok. 60 mil, a tu po 15 min podjeżdża jakiś zawodnik
Oglądałem jego spota po wyścigu, bo dzieliliśmy pokój w Yorktown i najzwyczajniej w świecie - nie działał jak należy, wywalał jakieś błędy. Tam nie ma co samemu zepsuć - podstawowy Spot Trace, którego miała większość zawodników ma jeden przycisk. Nie ma również czegoś takiego jak sygnalizacja stanu baterii - to czy ma jeszcze energię można sprawdzić wyłączając urządzenie i sprawdzając czy się uruchomi. Mój spot ciągle łapał zadyszki, nieustannie pokazując, że stoję w miejscu, podczas gdy dawno jechałem. Najdłuższy tego typu przestój miał miejsce w Kansas i wymiana baterii na nowe niczego nie zmieniła. Dopiero interwencja u organizatora sprawiła że urządzenie ponownie pojawiło się online (chyba że to przypadek, ale z mojej perspektywy wyglądało na ciąg przyczynowo-skutkowy).
To tak wstępnie
Dopiero wracam do Polski, więc jak się ogarnę, to przygotuję post z informacjami technicznymi i finansowymi, które moim zdaniem mają szansę przydać się kolejnym chętnym do przejechania TABR.