Justyna Kowalczyk: Nie chodzi o to, by na każdym treningu lecieć jak zerwany z łańcuchaWstaje bardzo wcześnie rano. Robi trening, który dokładnie rozpisał mu trener. Rygorystycznie przestrzega zaleceń dietetyczki. Jak ma być łosoś, to – broń Boże – zamienić go na tuńczyka! Jak w planie treningowym ma 123 minuty, to będzie 123. Wie wszystko o sprzęcie i jego składzie chemicznym. Mógłby napisać doktorat na temat wyników sportowych swoich, swoich kumpli i profesjonalistów. W dziesięć minut wyłoży zagadnienia z zakresu fizjologii, biomechaniki i całej biochemii związanej z jego działalnością sportową. Dobry amator sportowy. Znam ich dziesiątki i zazwyczaj jestem pod wrażeniem ich zaangażowania, samodyscypliny. I pewności swoich racji.Obrali sobie trudną drogę. Oprócz reżimu zawodniczego muszą normalnie iść do pracy i zarabiać nie tylko na chleb, lecz także na gadżety. Wiadomo, że bez nowinek ani rusz. Dobry amator często patrzy z wyższością na średniego zawodnika. „No patrz, ja do roboty chodzę, dzieci wychowuję, a ten wyczynowiec jest tak niewiele lepszy ode mnie”. Ma setki dobrych rad dla tych, co walczą o czołowe pozycje: „No, jak ona zjeżdża?! Gdybym ja tam był, to bym zjechał dwa razy szybciej. Czemu oni, duraki, tego nie trenują?”. Mistrzów za to pyta o gotowe przepisy na sukces. Wielokrotnie już starałam się wytłumaczyć, że nie ma jednego złotego treningu, np. interwał 8 x 345 s, który trzeba robić, by stać się mistrzem olimpijskim. Jedynym sposobem jest wieloletnia, sumienna, konsekwentna, dokładna praca, której musisz poświęcić większość myśli i czasu. Czym najbardziej różni się dobry amator od wyczynowca zafiksowanego na mistrzostwo? Nadmiernym dbaniem o szczegóły. Ale nie o te szczegóły, co trzeba.Dobry zawodnik jest pewny swego. Nie zobaczysz u niego nerwowych rozgrzewek, rozbiegań w tempie zawodów, nie usłyszysz: „bo ja tak lubię”. Dobry zawodnik dowartościowuje się na zawodach. Jest w pełni skoncentrowany na swoim wysiłku, nie myśli o rywalach, nie zastanawia się nad tym, co ludzie powiedzą, tylko nad najbliższym zakrętem. Dobry zawodnik ufa swojemu sprzętowi. Nie będzie nerwowo wyciągał nart z garażu, bo ktoś mu naopowiadał, że te narty dziesięć lat temu w Pucharze Polski pojechały świetnie. Profesjonalista potrafi słuchać. Nie ma zawsze gotowej odpowiedzi na każdą uwagę. Analizuje, co chcą mu przekazać ludzie, którzy drogę mistrzostwa już przeszli. Jest sprytny. Woli się uczyć na błędach innych niż swoich. Mistrz nigdy nie wybierze drogi na skróty. Jeśli ktoś mu powie, że np. poprawi się o 30 sekund tylko dlatego, że powiedzmy, podskoczy rano na lewej nodze dwadzieścia razy, a tuż po wypije wywar z trawy himalajskiej, to go wyszydzi. Wie, że praca jest gdzie indziej.Dlaczego o tym piszę? Bo w swoim nowym życiu trenerskim zaobserwowałam nowy dla mnie typ sportowy. Kogoś, kto jest gdzieś w połowie drogi między dobrym amatorem a profesjonalistą. Widzę jakieś dziwne turystyczne zapędy u niektórych dziewcząt. Najbardziej rzuca się w oczy zajmowanie głowy myślami, które kompletnie nie mają znaczenia, a tylko psują koncentrację. Obieranie za centrum wszechświata naszego, polskiego podwórka. Wiara w „ja tak zawsze robiłam i dobrze biegałam”. Dobrze – to znaczy kilka minut za zagranicznymi równolatkami. Dlaczego bycie nawet zapracowanym dobrym amatorem jest tysiąc razy prostsze od bycia wyczynowcem? Bo amator ma zawsze wymówkę. „Gdyby nie praca! Gdyby nie dzieci!”. Zawodowiec takiej wymówki nie może nawet dopuszczać. W polskich biegach narciarskich dziwnie często pojawiają się wymówki. Ciągle staramy się dziewczynom pokazać, że w sporcie wyczynowym najważniejsze są proste rozwiązania. Że zanim się poszuka udziwnień, trzeba najpierw zbudować całą piramidę treningową i nawykową. Że ciągle trzeba myśleć. Dbać o siebie. Dawać ciału dobre i zdrowe paliwo. Pamiętać o jego komforcie cieplnym. O regeneracji. Myśleć dwa kroki naprzód. Próbujemy z Trenerem uczyć samodzielności. Czasem dajemy jakiś mniej ważny trening „do wyboru”, by zobaczyć, jak dziewczyny zareagują. Czy np. wybiorą zajęcia na śniegu, bo pamiętają o tym, że już niedługo w okresie świątecznym mogą być od najbliższej trasy o parę godzin jazdy autem i teraz głupio tracić możliwość biegania na nartach. Obserwujemy, jak się ubierają, czy myślą o zdrowiu, czy jednak wciąż bierze górę moda. „Niepotrzebna mi bielizna z długimi nogawkami pod spodniami, bo jest mi ciepło”. Minus dziesięć stopni. Oczywiście, że zawodnik może zachorować, tylko czy na pewno zrobił wszystko, by być zdrowym? Oczywiście, że narty mogą nie jechać. Tylko czy panowie serwismeni testowali, ile się tylko da, czy może w nosie mieli robotę, tłumacząc, że warunki się zmienią? Naciągnął się mięsień? Może był zaniedbany bądź niedogrzany?Czas zrozumieć, że to, czego doświadczamy, jest konsekwencją naszych działań, naszych zachowań. Jesteśmy zbudowane z tych samych mięśni co rywalki, trenowałyśmy w świetnych ośrodkach. Mamy dobre narty, niezły serwis. Jest lekarz i fizjoterapeuta. Tu się zaczyna profesjonalizm. Bycie najlepszą Polką na MŚJ na 30. miejscu nie będzie powodem do dumy, jak było do tej pory. Będzie wstydem. Teraz wystarczy tylko spojrzeć wstecz i zastanowić się, czy przez kilka ostatnich miesięcy byłam amatorką, która na każdym treningu biegała tak, jak jej było lepiej (i na wszystko miała gotową odpowiedź), czy profesjonalistką, która za wszelką cenę starała się wyeliminować błędy, słuchając doświadczonego trenera. Nie chodzi o to, by na każdym treningu lecieć jak zerwany z łańcucha przed siebie. Tak jak nie chodzi o to, by sobie rozmawiać i spacerować. Najgorzej jest stać w rozkroku między turystyką a wyczynem. Wtedy ani medali, ani rodziny, ani nauki. Tylko wymówek będzie pod dostatkiem.Source: http://wyborcza.pl/7,154903,24283151,miedzy-amatorstwem-a-wyczynem-czyli-nigdzie.html
jeżeli chodzi o wskaźniki BMI
Może pomożecie mi rozwiać trochę wątpliwości:1. Tętno - trasy 150km robię ze średnim pulsem nawet 160 BPM, chociaż jest to górna granica (przy wyższej średniej boli mnie potem głowa- zły znak). Nie wiem jakiego mam maxa, w widziałem już nie raz 200+ (najwięcej chyba 204 - połączenie jazdy pod górę z mocnym zdenerwowaniem na innego uczestnika ruchu...) Wrześniowy brevet zrobiłem z tętnem 158 BPM i czułem się potem świetnie, na tyle dobrze żeby jeszcze pojechać wieczorem rowerem do znajomych. Kolejnego dnia nic - nie czułem się zmęczony, nogi nie bolały, itd. Tętno spoczynkowe około 60 BPM. Jednak patrząc na zapisy bardziej zaawansowanych ode mnie osób na Stravie widzę średni puls <145 BPM i zastanawiam się, czy nie przesadzam?
2. Siodełko - to aktualnie mój główny problem. Od czasu przesiadki z crossa na gravela tragicznie ocierają mi się uda i pojawiają jakieś krosty (to samo siodło). Ale to oddzielny i skomplikowany temat, próbowałem już chyba wszystkich oczywistych metod, aktualnie jestem na etapie dermatologa i antybiotyku, i rozważam sypniecie groszem na bikefitting i nowe siodło, bo ostatnia 1/3 brevetu to była walka z bólem :/
3. Jedzenie. Odkąd zacząłem jeździć na trasy 100km+ sporo nauczyłem się o tym co jeść, żeby mieć energię na dalszą jazdę i nie mieć problemów żołądkowych. Zastanawiam się jednak, czy to wystarczy na 400km? Zwłaszcza chodzi o to, jak dużo jem cukrów. Aktualnie jem około 300 kcal/h w formie bananów, białego pieczywa, żurawiny z odrobiną orzechów, daktyli, paluszków solonych. Czyli proste węgle, cukier, czasem coś słonego dla odmiany. Piję 1 bidon 700mL/h (dużo się pocę), raz woda raz izotonik (kupny lub domowy) lub elektrolity. Jedzenie i picie zgodnie z zegarkiem (przypomnienia w Garminie), odpuszczam tylko jedzenie przez pierwsze 30-45 minut.
4. Koncentracja - Obawiam się jazdy nocą po zmęczeniu. Wiem, że w lecie po 2h przy ~160bpm zaczynam popełniać błędy (wolniejsza reakcja, mniejsza koncentracja), a to niebezpieczne. Pomaga obniżenie tempa i ochlapanie twarzy wodą co te 2h. Zastanawiam się więc, jakie jeszcze macie sposoby na utrzymanie koncentracji pomimo zmęczenia?
Podsumowując - co byście jeszcze doradzili? Póki co po 200km @ 150BPM czuję się jakbym mógł jeszcze pojechać co najmniej 100km (pomijając problem siodełka). Jeździć więcej? Podchodzić w tym sezonie do 400?
A jest tu jeszcze miejsce na przyjemność jeżdżenia rowerem?
W lutym, w marznącym deszczu? Nadal jest dostępna, ale trenażer daje wybór
Generalnie przydałoby się zjeść tak po 200-300km coś innego niż cukry, jakiś makaron, po prostu normalne jedzenie. Da się i na samych cukrach, ale już się tego ma mocno dosyć, organizm woła o odmianę
3. Jedzenie. Odkąd zacząłem jeździć na trasy 100km+ sporo nauczyłem się o tym co jeść, żeby mieć energię na dalszą jazdę i nie mieć problemów żołądkowych. Zastanawiam się jednak, czy to wystarczy na 400km? Zwłaszcza chodzi o to, jak dużo jem cukrów. [...]
Spróbuj jeżdżenia na samych tłuszczach. Ja próbowałem z pozytywnym rezultatem. Kilkaset kilometrów - bez problemu.
Spróbuj jeżdżenia na samych tłuszczach. Ja próbowałem z pozytywnym rezultatem. Kilkaset kilometrów - bez problemu. Oczywiście organizm najpierw trzeba przestawić na umiejętność zasilania tłuszczem - to trwa długo i nie da się tego zrobić przed samym startem. Trzeba tylko uważać, aby jeść tłuszcz, a nie mieszanki tłuszczowo-białkowe jak np. mięso. Białko to najgorszy syf - trudno się trawi, gnije niestrawione, u niektórych podnosi poziom cukru we krwi, łatwo przedawkować potrzeby organizmu, itp. Ludzie jednak wierzą w mity o tym, że organizm trawi mięśnie jak nie zjedzą białka przez parę godzin wysiłku i faszerują się odżywkami czy innymi batonami białkowymi.
Ilekroć oferowano mi makaron w środku maratonu, to grzecznie odmawiam (na samym makaronie daleko się nie zajedzie).
Węglowodany są słabym paliwem na dłuższe dystanse. Z wielu powodów - można o tym poczytać w książkach. Tłuszcz wbrew obiegowym mitom jest paliwem wysoko energetycznym, lekko strawnym i nie powoduje wahań cukru we krwi. Unika się m.in. senności, głodu, zjazdów energetycznych, przesycenia cukrem, kłopotów żołądkowych (podkarmienie bakterii cukrem), itp.. Poza tym względnie łatwo o sensowne i treściwe, mało przetworzone, żarcie na trasie - śmietana, masło, jajka, olej kokosowy, itp. Organizm przestawiony na zasilanie tłuszczem potrafi też korzystać z własnych zasobów. Dopóki trawi cukry i bialka, nie ruszy grama własnego tłuszczu - czyli cały zapas, jaki mamy w ciele staje się balastem, a nie akumulatorem, z którego możemy czerpać na długiej trasie.
Cytat: PABLO w 23 Lut 2019, 14:26Spróbuj jeżdżenia na samych tłuszczach. Ja próbowałem z pozytywnym rezultatem. Kilkaset kilometrów - bez problemu. Oczywiście organizm najpierw trzeba przestawić na umiejętność zasilania tłuszczem - to trwa długo i nie da się tego zrobić przed samym startem. Trzeba tylko uważać, aby jeść tłuszcz, a nie mieszanki tłuszczowo-białkowe jak np. mięso. Białko to najgorszy syf - trudno się trawi, gnije niestrawione, u niektórych podnosi poziom cukru we krwi, łatwo przedawkować potrzeby organizmu, itp. Ludzie jednak wierzą w mity o tym, że organizm trawi mięśnie jak nie zjedzą białka przez parę godzin wysiłku i faszerują się odżywkami czy innymi batonami białkowymi.Nie spotkałem się z tym, żeby ktokolwiek jeździł na takiej tłuszczowej diecie na długich dystansach, najmocniejsi jadą zdecydowanie na węglowodanowej diecie, białko i cukry, które Ty odrzucasz - to podstawa.