Parę słów ode mnie
2 sierpnia w piątek wyjechałem do Kórnika na Kórnicki Mataton Turystyczny.
Zapisałem się na dystans 500 km. Byłem pełen obaw, bo nie dość, że to miała być moja pierwsza 500 ka w życiu, to trasa maratonu wiodła w Góry Sowie.
W bazie atmosfera jak zwykle pierwsza klasa. Prezes i KBR jak zawsze zrobili świetną robotę.
Wieczorem było ognisko, kiełbacha z grilla i piwo
Był tylko jeden niemiły incydent późnym wieczorem.
Kiedy już część maratończyków poszła już spać, jedna grupa przesadziła z alkoholem i głośną muzyką. Nic to, oby za rok tacy ludzie już nie jechali w KMT.
Następnego dnia startowałem w pierwszej grupie, więc z bazy maratonu na start ostry na rynku w Kórniku wyjechaliśmy o 7.15, a właściwy start mieliśmy o 7.45.
Od początku ustaliłem z Przemkiem, że niezależnie od tego jak będzie na trasie, jedziemy razem. Jechało się całkiem dobrze. Przemek jechał trekingiem i czasem trudno mu było dotrzymać tempa jakie nadawali szosowcy, więc przed Śremem zostaliśmy w tyle. Nie martwiłem się tym, bo i tak nie miałem zamiaru pędzić na wariata.
Niestety w Śremie, czy zaraz za Śremem zasugerowaliśmy się ludźmi, którzy jechali na 300 km i zmyliliśmy trasę. To w sumie moja wina, bo nie spojrzałem na nawigację tylko jak głupi pojechałem za kolarzami jadącymi przed nami. Dopiero po ok 12 km, kiedy minął nas Kazik ze swoją grupą zorientowałem się, że coś jest nie tak. Dojechaliśmy do skrętu prowadzącego do Gostynia aby wrócić na ślad trasy na 500. Tam znów zbłądziliśmy i ponownie przez Gostyń w końcu udało się odnaleźć właściwą drogę. Straciliśmy przez to masę czasu. To wszystko była moja wina, bo nie mam jeszcze takiego doświadczenia w posługiwaniu się nawigacją. Zadzwoniłem do biura maratonu i powiadomiłem, że dojedziemy do pierwszego punktu żywieniowego i tam zdecydujemy co dalej. Zaczęły się pierwsze podjazdy. Nie sprawiały mi problemu, ale Przemek słabł dość szybko. Kiedy ok 21.30 dojechaliśmy na punkt żywieniowy, restauracja była już zamknięta. Zdecydowaliśmy, że wycofujemy się z maratonu. Nie czułem się zmęczony i mógłbym jechać dalej, ale Przemek był w słabej formie, a że nie miał nawigacji, ani nawet mapy papierowej, to nie chciałem go zostawiać samego. Zadzwoniłem do Ani, żeby znalazła nam najbliższą stację kolejową i po 5 km w tym kilometr przez leśną drogę z płyt i bruku, dojechaliśmy do Malczyc, skąd dojechaliśmy do Wrocka. Tam cała noc na dworcu. O 7.30 pociągiem do Poznania i potem do Gądek.
Nie udało się przejechać 500 ki, ale i tak było fajnie. Spotkałem się ze znajomymi, miło spędziłem czas, a w sumie o to w tym wszystkim chodzi. Może za rok będzie lepiej.
Dziękuję Kórnickiemu Bractwu Rowerowemu za super spędzony czas, Paniom z biura za pyszny makaron, Oli i wszystkim darczyńcom za akcję na rzecz Bitelsowej i wszystkim za wspaniałe dwa dni. Przemkowi za wspólną jazdę. Nie martw się za rok będzie lepiej, a mi było miło posłuchać opowieści z rowerowania w Australii.