Marcel prawie codziennie stopem jechał
Waksiu, może tak codziennie to nie, ale z racji wykonywania obowiązków reporterskich, musiałem mieć więcej czasu na pracę stacjonarną
Wracając do mojego Kawalerskiego Maratonu - to faktycznie plan A, czyli przejechanie z Lizbony do Krakowa tylko na rowerze się nie powiodło.
Na szczęście w moim przypadku ( i korzystając oczywiście ze wspomnianego przez Wax'a doświadczenia "rowerostopowego" udało mi się wykonać plan B - czyli wrócić sprawnie i bezpiecznie do Krakowa, po jak najmniejszych kosztach).
Po przejechaniu prawie 600 km i dojechaniu do Salamanki, niestety w niedziele co pokrzyżowało moje planu "podserwisowania" roweru jeszcze na mesecie i ruszeniu dale jako, że margines zapasu, wynoszący u mnie ledwie 1 dzień, już praktycznie miałem wykorzystany, zdecydowałem o skróceniu odcinka hiszpańskiego.
Z przygodami ( nie zostałem wpuszczony do pociągu na, który miałem wykupiony bilet, ponieważ mimo złożenia roweru, nie miałem torby na rower... a miejsce w pociągu było - będąc już kolejny raz rowerem w Hiszpanii i korzystając z usług RENFE - utwierdzam się tylko w przekonaniu o "twardo-karczności" tamtejszych konduktorów i ich niezłomności w przestrzeganiu przepisów poleconym im wykonywać z Madrytu) docieram do San Sebastian.
Tam w serwisie chłopaki z serwisu dokręcają 6 z moich 28 szprych, ale już kiwają, że jest bida z kołem - które się po prostu sypie - sam rower miał już inne testy przed moim maratonem, gdyż jest to model z 2017 roku - może, ktoś już przygotował rower, który tylko ja moją wagą (105kg) i masą bagażu 7kg - tylko postawiem kropkę nad i tego koła.
W każdym razie, po serwisie wsiadłem do pociagu do Irun pod samą granicę, jako że miałem już takowy bilet wykupiony.
Po dotarciu w niespelna 25 min do granicy z Francją wysiadajac na ostaniej stacji w Hiszpanii, schodziłem z peronu do przejścia podziemnego aby wyjść z dworca. Na dość zabytkowych "schodkach" poślizgnałem się, i na szczęście zapierając sie rowerem, nie uapdłem ale niefortunnie stanąłem na prawej nodze i znacznie nadwyrężyłem kostkę. Ból przy zwykłym pedałowaniu był znośny, ale kiedy zaczynałem pierwsze podjazdy we Francji i starałem sie utrzymywać sprawne tempo, ból stawał się bardzo intensywny.
Wioząc od tego momentu dwa wyzwania, czyli pierwsze mechaniczne - sypiące się koło, oraz drugie zdrowotne - czyli nadwyrężoną kostkę prawej stopy, postanowiłem z rozsądku nie szukać "trzeciego wyzwania".
Na szybką decyzję miał też korytarz tranzytowy w którego obszarze się znajdowałem. czyli Irun/Bajonne - tędy wychodzi 50% ruchu z Iberii.
Mijało mnie od groma busików, z czego pewnie już dobra połowa jechała bezpośrednio do Polski - no ale jak to wielu "rowerostopowiczom" wiadomo - łatwiej zagadać do już zatrzymanego kierowcy, niż takiego zatrzymać.
Nie było wyjścia i udałem się na najpewniejszą opcję czyli wjazd od "zaplecza" na stację benzynową przy autostradzie.
Wiedziałem, że we Francji polscy kierowcy unikają na potęgę te jedne z najdroższych autostrad w Europie, ale z racji kontuzji i wzmagającej się bryzy znad Atlantyku, nawet siedzenie kilka godzin na ciepłej stacji benzynowej, bez możliwości popychania kilometrów było najlepszą z opcji. Miałem zaklepanego Warmshowers'a w okolicy więc zawsze mogłem 6 km się wrócić i odpocząć.
Francuska autotrada okazała się łatwiejszą do sforsowania niż znane mi do tej pory włoskie. Nie było nawet tzw. obrotówki czy wysokiego płotu tylko niska bramka ( możliwa nawet do przeskoczenia). Z miłych zaskoczeń to chyba tyle, bo potem doszło zmartwienie w postaci, patrolującej stacje na autostradach żadarmerii - w takich wypadkach trzeba było być przygotowanym i mieć rower schowany przed ich oczu, aby uniknąć niepotrzebnego dopytywania ( wiadomo, zawsze się mówi, że jeden znajomy mnie tutaj wysadził, a na kolejnego "znajomego
" czekam. Udało się na szczęście upchnąć rower do toalety MOP'sowej i tam czekała sobie Merida przez prawie 5h, aż nie wypatrzyłem nieznanego mi tirowca Pana Adama, który zabrał mnie w 2 dniową podróż przez całą Francję, aż do Miluzy. Potem czekałem jeszcze w Bazylei też goszczony przez WS, a potem w umówionym kursie ze znajomym Panem Adamem, miałem przerzut, aż do samego Olkusza.
Czy maraton został ukończony? hmmmm..... no przemierzyłem "fizycznie" po lądzie z Lizbony do Krakowa - nawet dłuższą drogę niż tytułowe 3000km ( ok 670km rowerem), wróciłem prawie tydzien wcześniej.
I aż do samego momentu ślubu czyli godz 16:00 miałem sporotwy niedosyt - ale został on spełniony dzięki Pawłowi Pieczce, który zaproszony na ślub zaraz po przekroczeniu CP4 w Ojcowie, przyjechał z Godowa i był On ostatnią osobą, która pozdrowiłem jeszcze za kawalera przed samym wejściem do kościoła na ślub - tym samym uważam "na duchowo" ( wiadomo, jesteśmy w wątku "na sportowo"
) Maraton Kawalerski został w sztafecie zamknięty dzięki przekraczającymi kolejne granice Pawłowi! Dzięki Pawle z teg miejsca jeszcze raz! - poczułem się dosłownie jak Ty kiedy to ja czekałem na Ciebie u wylotu Ojcowskiego Parku Narodowego w czasie RTP 2019!.
Zdjęcia z mojej podróży w tym oto linku
https://photos.app.goo.gl/KZp4evcPzLb9VWKQA