Pod tym linkiem widzę relację z trzech dni: 13-15. Do wcześniejszych nie potrafię dotrzeć. Ale ja taki nie fejsbukowy jestem .
Macie już swojego ulubionego osioła???
Dzień 21Dziś będzie o tym jak z 3 osłów został prawie jeden, i o tym jak niedaleko jest od sielanki do hardcoru.W nocy jakiś dziwny zwierz ryczał/wył/szczekał pod namiotem. Pies to nie był, ale było to bardzo głośne. Nie na tyle żeby nas to obudziło, ale Kuba z Natalią słyszeli i zdali relację. Głęboki coś mamy sen. Jeszcze na początku naszej wyprawy budził nas (no dobra, tylko Waxa, Baran zawsze śpi jak zabita) każdy szelest, teraz by nas wynieśli z namiotem 😉Wspólne śniadanie po którym Kuba wraca do auta które zostawił wczoraj rano, a Natalia pomaga nam się ogarnąć z rana. Pospaliśmy trochę dłużej, za co szybko nas pokarało. Słońce przygrzewa od samego rana, wyganiając nas do cienia, do którego przeprowadzamy też osiołki by je naszykować do marszu. Bonhomme gotowy, Wax zbliża się z kocykiem do Coco na co ten zaczyna podbiegać.... Coraz szybciej... Za nim podbiega Fog... Szybko łapią dystans i ani myślą zatrzymać się na nasze 'stop'. Od razu za nimi rusza Bonhomme którego Wax łatwo zatrzymuje i przywiązuje do jakiegoś słupa. Mamy chociaż jednego.Osiołki wybiegają na drogę, my za nimi. Praktycznie cały czas biegną, nawet gdy próbujemy na chwilę stanąć żeby ich nie płoszyć. Szczęśliwie ruch maleńki, tirów brak. Skonsternowani kierowcy nie wiedzą co robić. Baran wskakuje komuś do samochodu i prosi o podwózkę, Wax się czai na tyłach. Nie bacząc na swoje auto kierowca zajeżdża osiołkom drogę, Baran wyskakuje z auta, osły próbują jeszcze jakiejś sztuczki, ale w chwili złapania kantarka całkowicie się uspokajają i grzecznie z nami wracają. Uffff, był stres. Niby wiemy że prędzej czy później gdzieś by stanęły i byśmy je złapali, ale czy by się to stało dziś czy jutro tego nie wiadomo... Pierwsza taka sytuacja, a już nie raz je luźno puszczaliśmy, pozwalając im nawet kawałek odejść i nigdy o żadnym uciekaniu nie było mowy. Tu zawinił o dziwo najbardziej Coco, ten najbardziej doświadczony, za którym naturalnie pobiegł Fog, bo w końcu lidera trzeba się trzymać.Wracamy kilkaset metrów do naszego miejsca noclegowego, gdzie martwi się już nieobecnością kolegów Bonhomme któremu skołatane sytuacją nerwy koni marchewkami Natalia. Wszystko dobrze się skończyło, ale pewnie znowu kilka dni będziemy bardziej uważać na to żeby osiołki same nie chodziły...W końcu ruszamy w trasę. Kawałek asfaltu prowadzi nas przez małą miejscowość której największą atrakcją są ruiny zamku. Z daleka słyszymy grającą orkiestrę, która po chwili maszeruje obok nas, ale szczęśliwie akurat nie grali i nie próbowali osiołków wystraszyć. Na wiele rzeczy osły nie zwracają uwagi, ale nie wiemy czy mobilna orkiestra dęto-perkusyjna jest jedną z nich. Szyszka schładza się w rzece, po czym chowamy się z powrotem do lasu, w którym przyjemna leśna dróżka prowadzi nas delikatnie do góry. Postoje, pogaduchy, dużo trawy - samo dobre. Na szczycie pagórka po minięciu ogromnego pola koniczyny, z którego pozwoliliśmy uszczknąć małe co nie co osiołkom, rozbijamy się pod lasem w oczekiwaniu na Kubę. Ten przyjeżdża z winogronami i arbuzem. Lepszej przerwy być nie mogło. Smutno się rozstawać, ale niestety trzeba. W końcu jutro poniedziałek, trzeba iść do pracy. Odjeżdżają w siną dal a na naszych buziach pozostaje uśmiech na myśl o ich turystycznych, elektrycznych szczoteczkami do zębów. Eh ci miastowi 😉Mija 5 minut i... Przyjeżdżają do nas kolejni goście z wizytacją. Mieszkającej w Kopenhadze Barana koleżanki chłopak, ma znajomych mieszkających w Luksemburgu, którzy postanowili nam pomóc. Skomplikowane nie? Przyjechali z owocami, zimnym piciem i domowej roboty bułeczkami. Czy nam się tu nie powodzi zbyt dobrze?Opowiadaliśmy im o naszych wyprawach, o osiołkach, które swoim spokojem i zainteresowaniem szybko sobie ich zjednują. Bardzo miło usłyszeć od nieznanych nam wcześniej osób słowa wsparcia i otuchy.Posiedzieliśmy razem w trakcie lunchu, osiołkom znowu dostało się trochę marchewek po czym pożegnaliśmy się z nieoczekiwanymi gośćmi. I tu kończy się sielanka. Cisza na szlaku zwiastuje burzę. Piękna leśna droga prowadzi nas w dół. Znaczek na słupku i nasza mapa mówią że skręcamy w lewo, inaczej się zresztą nie da. Za chwilę jednak ścieżka przykrywa się bardzo wysokimi krzewami, ale skoro widać ją nadal wyraźnie, idziemy z nadzieją że to tylko chwilowe. Tośmy się wpakowali.Baran na przedzie razem z Coco prowadzi wszystkich. Zrobiły się takie krzaczory, że obiema rękami chroni twarz, nogami szuka drogi. Skóra kłuta przez pokrzywy i targana przez jeżyny. Ledwo się widzimy. Wax krzyczy z zarośli - zaraz będzie strumyk!Osły jak zaklęte, idą za nami krok w krok. Skwar z nieba, robale latają, pot się leje strumieniami. We włosach i pod ubraniem pełno kawałków liści i gałązek. Baran staje się połączeniem Indiana Jones, Lary Croft i G. I. Jane idąc na przędzie i prowadząc całe stado.Zejście do strumienia jest. Zakrzaczone, pełno 2 metrowych pokrzyw, ale schodki i mostek eleganckie. Ktoś o to zadbał, ale najwyraźniej później o ścieżce zapomniał. Maczeta trochę pomaga, ale po drugiej stronie strumyka przewrócone drzewo toruje nam drogę. Osły spocone jak nigdy, przeprowadzamy je przez przeszkody jeden po drugim. Bonhomme niecierpliwie doczekuje swojej kolejki. Droga nadal zarośnięta, kolejne drzewo. Szukamy maczetą alternatywnej drogi, ale nigdzie z osłami się nie wdrapiemy. Za stromo. Rozpacz. Wracamy. Skręcamy w inną, równie mało obiecującą drogę, która na mapie prowadzi do nikąd (dosłownie - robi kółko i nie ma z niej zejścia). Idziemy nią kilkadziesiąt metrów i szok. Droga. Kawałek dalej kolejny szok - firmowa (pusta) lodówka coca coli. Jeszcze kawałek dalej - domy. A my tu w krzakach niedaleko prawie zginęliśmy 😉O wodę poprosiliśmy, czego osły z miski nie dopiły w tym my się obmyliśmy i poszliśmy dalej asfaltem. W takich chwilach człowiek czuje że żyje. Pot się leje, nogi pokłute tak że aż mamy wrażenie że cierpną, a mimo to z uśmiechem rozbijamy nasz namiot i oglądamy nasze piękne osiołki, które w trudnych chwilach są dla nas wsparciem.Okazało się, że 2 kilometrowa ścieżka w Luksemburgu była dla nas trudniejsza do pokonania niż góry, wulkany, dżungla i pustynie w odległej Kolumbii. Nigdy nie wiadomo. Wyzwania czekają wszędzie, wystarczy wyjść z domu 🙂Zrywa się wiatr. Słońce które od kilku dni nas smaży, zasłania się chmurami. Przyjemny chłód. Na domowej bułeczce ląduje ser z Amsterdamu i rukola z miasta Luksemburg. Piękny zachód słońca, osiołki oddają się wesołym zabawom, w tle złocą się pagórki. Czego więcej chcieć od życia? 11kmTrasa:https://www.strava.com/activities/2493659954[\quote]
Cytat: maper w 25 Cze 2019, 19:38Pod tym linkiem widzę relację z trzech dni: 13-15. Do wcześniejszych nie potrafię dotrzeć. Ale ja taki nie fejsbukowy jestem .Hmm, to dziwne, bo wchodząc nawet na telefonie w tego linka na przeglądarce gdzie nie jestem nigdzie zalogowany widzę wszystko...
Dzisiaj widzę cztery, dni 19-22
Podjechaliśmy autem przez większą część Niemiec
Ale czemu tak, zmęczenie, czy zbyt niskie tempo marszu z osłami? Czy niemiecki ordnung pokonał wasze włóczęgostwo?
Chcą dojść przed zimą do domu. Z tempem jakie mieli wybór był albo taki, żeby iść przez Niemcy i podjechać do domu jak zacznie się zima, albo podjechać teraz i dojść do domu przez Polskę.
Zgadzam się. Fatalne przygotowanie i mocno nieprzemyślana wyprawa. Zamiast osłów mogli wziąć rowery i już dawno by byli na miejscu.
Z drugiej jednak strony, nawet z takim tempem, to może być jednak pierwsze takie przejście, więc nie wykluczałbym Kolosa w przyszłym roku. Zobaczymy.
Ale może być pierwsze polskie w kierunku z zachodu na wschód, więc Kolos nie wykluczony.