Zapraszam na relację z 2-tygodniowej wyprawy po Alpach włoskich.
Jak to u mnie bywa - tempo było rekreacyjne. Liczą się widoczki, nie km.
Endżoj
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/30754038Foto:
https://photos.app.goo.gl/whDdfBbqF72MH7Rx7Video:
Niestety, na drugim lub trzecim biwaku zgubiłem ładowarkę do kamerki. A że byłem zbyt leniwy aby szukać sklepów elektronicznych to filmiku z tego wyjazdu nie będzie. Kilka chwil z tego co nagrałem na jednej baterii umieszczę na początku filmiku z przyszłorocznej wyprawy.
A dla tych co nie widzieli - filmik z ubiegłego roku
Co do samej wyprawy:
Drugiego dnia - przejeżdżając przez jedno z miasteczek - zaczepił mnie Włoch. Okazało się, że ma żonę Polkę. I w taki oto sposób znalazłem się u nich w gościnie. Zaczepił mnie bo miałem koszulkę z napisem "Poland".
Dzięki tej koszulce miałem okazję porozmawiać z kilkoma rodakami (w zeszłym roku także ze Słowakami i Białorusinką). Koszulkę kupiłem bo mi się bardzo podobała, a to, że ktoś czasami do mnie zagada po polsku to miły efekt uboczny
Drugiego dnia też miałem nietypowy nocleg. W alpejskiej bacówce
Gdzieś na alpejskim zadupiu dwóch panów w samochodzie zatrzymało się obok mnie. Zagadali po włosku. Odpowiedziałem "I don't understand you" mając nadzieję, że któryś z nich coś tam mówi po angielsku. Niestety - nie. Kierowca wskazał palcem na namiot znajdujący się na bagażniku, a następnie złożył obie ręce do siebie i przyłożył je do pochylonej głowy.
A-ha. Spać. Kiwam głową, że tak.
Obaj kiwają głową na "nie".
Pasażer szczerzy zęby. Z dłoni robi paszczę, którą raz otwiera, raz zamykam.
Wilk? Kiwam głową na "nie". Oni na "tak".
Kierowca chyba jednak załapał, że powiedział do nich coś po angielsku. Wyciąga telefon i po chwili rozmawiam z jego córką (po angielsku).
Panowie zapraszają mnie na nocleg do siebie bo w górach są wilki (czyli dobrze zgadywałem
). Pytam się oczywiście o cenę. Panowie nie chcą ani centa.
Miałem jeszcze 2 noclegi poza namiotem. Po raz pierwszy spałem w górskim schronisku (2x). Na Plose oraz na Monte Rita.
Ostatniego dnia nawiedziłem Wenecję. Było to jedyne rozczarowanie podczas całej wyprawy.
Przejechałem 1054 km. Co daje średnią 75 km dziennie. Pierwszego dnia (wieczoru) zrobiłem 10 km. Przedostatniego - 108. Ostatniego 172. Reszta była granicach około 60 km.
W zeszły roku jeździłem z jedną sakwą (30 L). W tym roku miałem 2x15 L. Objętościowo tyle samo, ale logistycznie znacznie łatwiej. Mimo tylko 30 L miałem jeszcze trochę luzu w sakwach. Myślę, że małe Ortliebly byłyby dla mnie w sam raz
Na następną wyprawę jadę jednak znów z jedną 30 litrową sakwą. Dzieje się tak bo będę wracał z innego lotniska niż to na którym będę lądować. Rower zawinę (najprawdopodobniej) w worki na śmieci, a sakwę wezmę jako podręczny.
Poza tym:
Złapałem 1 kapcia. Na prostej drodze. Do dzisiaj nie wiem z jakiego powodu. Dziura była na tyle mała, że nie mogłem jej zlokalizować. Założyłem drugą dętkę (zawsze mam zapasową).
Podarłem skarpetki rowerowe i zgubiłem ładowarkę do baterii od kamerki.
Raz ominąłem jedną z atrakcji. 2 razy trasę wyznaczyłem taką drogą, że nie dało się przejechać rowerem (raz mnie o tym poinformował tambylec, raz musiałem zawracać).
2x musiałem zmienić trasę z powodu powalonych drzew.
4x miałem burze w nocy. Raz zbudziła mnie krowa, która zlizywała poranną rosę z tropiku.
Dowiedziałem się (cz. słyszałem) jakie odgłosy wydaje sarna. Jak pierwszy raz je usłyszałem (już po zmierzchu) to wyskoczyłem z namiotu na równe nogi
Kilka razy wypychałem rower
Raz ponad godzinę
Po kilku tysiącach km (w tym po 2 alpejskich wyprawach) czas wymienić okładziny hamulcowe
Po raz pierwszy sprawiłem sobie pamiątkę z wyprawy - ciepłe skarpety w stylu norweskim do chodzenia po mieszkaniu. Nie nadają się jako zwykłe skarpety bo na podeszwie mają silikonowe (antypoślizgowe?) kropki
Jak coś sobie jeszcze przypomnę to dopiszę