W dniach 26.07.2019 - 01.08.2019 wybrałem się z żoną na "małą" wycieczkę po niemieckiej części szlaku rowerowego Odra Nysa. Wyszło tego 720km w 7 dni. To była nasz drugi wypad rowerowy pod namiot. Pierwszy to jednodniowa wycieczka, także przeskok dość duży
Nie będę się tu rozwodził na temat walorów historycznych i atrakcji na trasie. Takie fakty możecie odnaleźć w wielu innych miejscach w internetach. Powiem krótko: interesowała nas "droga", leniwe pedałowanie z nóżki na nóżkę, spędzenie czasu razem i obgadanie na spokojnie paru spraw. Udało się. To jest to, co chcę robić na urlopie. Dawno tak psychicznie nie wypocząłem. Fizycznie, to inna bajka
Wpis to delikatne podsumowanie: jak trasa, wrażenia co wyszło z planów, co zabrałem, co było niepotrzebne, czego brakowało. Dla mnie na przyszłość. A może ktoś z zagubionych i niedoświadczonych skorzysta.
Gdyby ktoś chciał spróbować podróży rowerowej połączonej ze spaniem pod namiotem itp, to trasa wydaje mi się idealna. Spokojna, bezpieczna, nic tylko jechać.
Na "start" dojechaliśmy koleją. Wcześniej rezerwowany IC z miejscami na rower relacji Warszawa - Wrocław. Później kolejami dolnośląskimi do Zgorzelca. Wsiedliśmy na rowery i do Żytawy. Meldunek na campingu i szok: Matkobosko ile ludzi, ale mimo tej masy camperów, namiotów, dzieci było cicho i spokojnie, nikt nie zachowywał się głośno, nawet bawiące się dzieciaki były znośne. Raj na ziemi. No może oprócz cen, bo za campingi po niemieckiej stronie płaciliśmy między 15 a 20 euro.
Pobudka i dreptamy do budki z pieczywem rozstawionej na campingu. I tu kolejny fajny widok. Bajtel lat z 6 szoruje z siatą pełną pieczywa na ramieniu
Sam.
Nie powiem, niezłe mają bułki i inne słodkości
Jedziem na szlak. Niestety bez mapy, bo na campingu nie miałem jak naładować telefonu - opcja możliwa tylko w sanitariacie, dlatego też udało mi się źle skręcić i 10 km poszło w piach.
Sam szlak jest w większości "asfaltowy" w miastach czasem prowadzi po bruku, po kostce (o dziwo całkiem gładkiej) W ostatniej części za niemieckim Anklam trafiają się części szutrowe, słabej jakości asfalty, drogi gruntowe, betonowe płyty, ogólnie nic co osoba jadąca na rowerze szosowym chce oglądać. Ale nam się udało, to przetrwać. Jeśli ktoś nie chce tego przeżywać, polecam wcześniej zjechać do Szczecina.
Jazda po szlaku, czy to części wydzielonej z ruchu samochodowego, czy to po ulicach to bajka. Kierowcy traktują rowerzystów jakby ci byli z jajka. Przy wyprzedzaniu i wymijaniu zwalniają, zachowując wymagany odstęp. Byłem w szoku kiedy pierwszy raz zobaczyłem auto z naprzeciwka, które zwolniło i jeszcze bardziej "przytuliło się" do prawej krawędzi jezdni. Część poprowadzona poza ruchem samochodowym jest niemal wyłącznie asfaltowa. Ruch był całkiem spory. Mijaliśmy 3 pary starszych Niemców na tandemach obładowanych sakwami, dwie rodziny z małymi dzieciakami w przyczepkach i masę innych rowerzystów. Wszyscy mili, uśmiechnięci: Guten tag, hallooo, Entschuldigung itp.
W części współdzielonej z pieszymi też raj. Idzie pan z pieskiem, na smyczy (chyba nie widziałem psiaka latającego luzem, może na campingu...) widzi rowerzystów i skraca smycz. Jaki szok. Tylko kurde grupka Polaków, też wycieczka rowerowa, zatarasowała cały DDR, chociaż za rogiem mieli kawał pustego placu ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Autochtoni na trasie, bardzo bardzo mili, wskazywali drogę kiedy nie ogarnialiśmy drogi. Mistrzem był jakiś wiekowy dziadek, który próbował mi opowiadać historię mostu kolejowego łączącego Zgorzelec z Goerlitz. Ja mu mówię, że nie szprecham po dojczowemu, a ten dalej swoje
Bardzo żałuję, że nie odświeżyłem sobie języka. Byłoby mi łatwiej, bo z angielskim u Niemców to tak różnie bywało. Zwłaszcza gdzieś w kawiarniach. Aaaa i polecam mieć zapas gotówki na campingi i z płaceniem kartą poza lidlami i innymi sieciówkami miałem czasem problem.
Trasa poza miastem jest głównie poprowadzona wzdłuż rzek, można jechać wałem, bądź pod nim. Zaraz obok często widziałem pola uprawne, głównie zboża. Już w większości po żniwach. Po drodze trafiłem na masę zwierzaków typu zające, sarny, różne ptactwo, w tym drapieżne.
Dzień drugi zakończył się w Camper park Lena camping dość mały, ale sanitariat ogarnięty. Najważniejsze właściciele: Mili, pomocni. Poprosiłem o prąd, 3 minuty i mam kabel. Zapytałem o sklep w pobliżu: facet się zasępił, powiedział, że biedronka daleko i mogę nie zdążyć rowerem, ale że sam musi jechać, to mam się zawijać razem z nim. Musiał to proponować? No nie musiał. Wracam ze sklepu, a tu moja żona robi za tłumacza francuskiego, bo właściciele słabowali z angielskim, a inni goście jakoś nie chcieli pomóc. Dumny jestem z niej jak nie wiem. Okazało się, że coś tam pamięta po liceum i roku filologii. Trzeba będzie zrobić trip po Francji. Przy okazji trafiłem na żeglarza, który przekazał mi trochę wiedzy o gwiazdach. Swoją drogą: nigdy nie widziałem tak rozgwieżdżonego nieba. Trzeba częściej wypadać za miasto.
Dzień trzeci rozpoczął się przejazdem przez Park Mużakowski, no fajny jest duży zielony z pięknym pałacem, trzeba będzie tam wrócić na weekend. Niedziela to była. Niemieckie sklepy na trasie zamknięte. Na szczęście pomocni Niemcy uzupełniali bidony. Ogólnie to sobota, niedziela, poniedziałek, wtorek to żar z nieba niemiłosierny. Moczenie czapki kolarskiej obowiązkowe. Google znalazło camping pod Frankfurtem, w WIesenau. Trzeba było zjechać z trasy parę km. Dojeżdżam - pusto, cicho. Okazało się, że popyt był tak duży, że właścicielka biznes przeniosła bliżej trasy na większy terem. No nic. Rozbiliśmy się tak jakby "w ogródku"
W toalecie trochę przykurzone, dojście tam wymagało przedostania się między ciągnikiem a przyczepą, ale było przyjemnie
Dnia czwartego dojechaliśmy do Cedyni. Po drodze wizyta w Kostrzynie nad Odrą. Tam zerwał się jeden z pasków na uprzęży na kierownicy. Dyndające 2,5 kg robi swoje. Newboler nie wytrzymał. Złapałem prowizorycznie trokiem, udało się znaleźć i dojechać do krawcowej, temat został ogarnięty. Trzeba było spierdzielać przed burzą. Myśleliśmy, że pójdzie bokiem i w sumie większość poszła, ale nie wszystko. Lunęło nieźle. Na pomoc znowu przyszli Niemcy. Wracamy do miniętych przed chwilą zabudowań. Ktoś tam nawet ogarniał angielski: Ja, Ja, komm tu garden, roof. Przeczekaliśmy. W ramach wyrazów wdzięczności dzieciaki dostały Haribo. W Cedyni nocleg w hotelu. Moja żona narzekała na kolano, a po zamoknięciu wypadałoby się wygrzać, ogarnąć lód na kolano itp. Należy nam się
Z Cedyni ruszyliśmy Polską stroną do mostu w Krajniku Dolnym, żeby przeskoczyć do Niemiec. Jeeezu. Chciałbym wyrzucić z pamięci tą trasę. Fatalny asfalt. Kierowcy psychopaci. No może nie wszystko, było takie złe: Zaciekawił nas znak "Dolina Miłości" Jedziemy sprawdzać. Okazało się, że do tejże doliny prowadzi całkiem niezły zjazd (po drodze myślałem, że mnie kobieta zabije, jeśli to jedyna droga powrotu) trafiliśmy do Kawiarni "Wiejski Kocur". Fajna miejscówka, miła właścicielka, która też coś tam tworzy, malarstwo i inne rękodzieło. Okazało się, że ta Dolina Miłości, to park krajobrazowo - naturalistyczny chętnie odwiedzany przez naszych zachodnich sąsiadów. Ominęliśmy go, rowerem ciężko tam wjechać, a w spd-sl ciężko wejść. Koniec w Penkun, nie będziemy przeciążać nogi mojej żony. Na mapach googla campingów brak, no to się snujemy przez miasteczko. Jest camping, ale gdzie recepcja? No ni ma. Jest za to człowiek, który wygląda przez okno w jednym z domków:
- Excuse me do you speak english?
- No, only Deutsch und Polen.
- Polen? O chui, rodak
Ziomek, pracownik na budowie pobliskiej autostrady, bardzo miły. Zaproponował, kawkę, herbatkę, piwko. Powiedział, że właściciela obiektu nie ma, ale możemy się spokojnie rozbijać, później się z nim dogadamy.
Dogadaliśmy się tak, że nie musieliśmy rozbijać namiotu. Stał już przygotowany jeden, dość wiekowy, ale czysty, cały. Z materacami w środku. Dostaliśmy prześcieradła i wyspaliśmy się po królewsku
Droga do Ueckermunde nie była pasjonująca. Raz tylko udało nam się zgubić trasę. Sam nie wiem jak. Pogoda się zepsuła, trzeba było zarzucić nogawki i rękawki, plusem tego był fakt, że woda wolniej schodziła. Na camping trafiliśmy dość wcześniej a tu recepcja zamknięta (chwilę po 19). Ciul, rozbijamy się, może nas Niemcy nie wyślą do Sztumu. Nie wysłali, tylko myć trzeba było się rano, bo prysznic był na żetony.
Poprzedniego dnia mieliśmy dojechać do Anklam, ale odpuściliśmy temat. I dobrze. Odcinek Ueckermunde-Anklam po części prowadził przez las i bardzo słabe drogi. Ciężko byłoby się przebić w słabej widoczności i będąc zmęczonym. Pogoda dalej cienka. Nawet trochę marzłem, bo nie wziąłem żadnej cieplejszej rzeczy do ubrania. Jakość trasy po której został wyznaczony szlak Odra - Nysa też coraz gorszy. Nawet trochę ucieszyłem się, że to koniec. W Świnoujściu okazało się, że zarówno wieczorny jak i poranny pociąg TLK ma zajęte wszystkie miejsca rowerowe (a może ich nie było) Na szczęście udało się ubłagać Panią kierownik pociągu i zapakować rowery do pierwszego wagonu. Pierwszy przedział też był pusty także rowery przypięte i instalujemy się na miejsca. Żona idzie spać, a ja czuwam, żeby nikt nie zrobił kuku rowerom. Zwłaszcza w Szczecinie w drodze na Woodstock i w Kostrzynie, gdzie znaleźli się ludzie z Woodstocka wracający (we czwartek) 10h w pociągu i Warszawa wita.
Dobra to była podróż. Nie zapomnę jej nigdy.
Co zabrałem:
Rower żony:
Uprząż na kierownicę Newboler:
- Karimata
- dwa śpiwory Fjord Nansen Fredvang, nie zmarzliśmy. Sprawdziły się. Spakowane w pokrowiec od namiotu Fjord Nansen Lima II
Torba w ramę noname:
- Ładowarki
- czytnik kindle x 2
- telefon
- Spork x2 (jakiś plastik, baliśmy się, że je połamiemy, trzeba będzie zaopatrzyć się w coś mocniejszego)
torba podsiodłowa newboler 10l
- rękawki, nogawki x2
- drugi komplet rowerowych ciuchów x2
- druga para skarpet x2
- kurtka wiatrówka do biegania (jako kolejna warstwa, bo tak) x 2
- ciuchy sportowe: spodenki do biegania (bielizna w jednym) + koszulka x2 (w tym też spaliśmy, albo i nie) ( ͡° ͜ʖ ͡°)
- nóż mora companion
- dętki sztuk dwie
- żel do mycia, dezodorant w kulce
- kubek stalowy 0,5l dyndał sobie luźno.
Mój rower:
Uprząż na kierownicę Newboler
- Karimata
- Namiot Fjord Nansen Lima II (tropik + sypialnia)
- na tym wisiała apteczka
Torba w ramę Newboler (ta większa)
- Portfel
- Bidon
- multitool
- gaz pieprzowy
- olej do łańcucha
- ładowarka do akumulatorków l działa w 2 strony, ładuje akumulatorki, albo, dzięki akumulatorkom, można ładować inny szpej.
- akumulatorek 18650 do latarki convoy s2+. (Tak, kurde. Nie wiem jak to zrobiłem, ale zapakowałem 1 (słownie: jeden) akumulatorek. Dobrze, że po nocy nie przyszło nam jeździć.
Uszkodzona torba podsiodłowa Newboler 15l ułożona na bagażniku, zabezpieczona elastycznymi pasami
- wokół torby i bagażnika owinąłem linkę
- stelaż namiotu
- ręczniki na basen decathlon, x2 całkiem fajne, nieźle schną, ale duże strasznie, muszę poszukać czegoś lżejszego.
- reszta kosmetyczki, czyli szczoteczki do zębów, pasta, patyczki do uszu, nieocenione mokre chusteczki. W kieszonce na plecach miałem też zawsze żel antybakteryjny.
- Szpej do gotowania. Chińskie gary (coś ok, 1l pojemności) + kuchenka BRS-3000T, kartusz coleman 300, gąbka do mycia naczyń. Mix przypraw, herbata zielona.
Plan był taki żeby gotować w trasie, ale nam się nie chciało. Byłby też problem z przewożeniem półproduktów, z uwagi na brak miejsca. Jednoporcjowe owsianki jeszcze bym zmieścił, ale otwartego opakowania z 700 gram makaronu, czy innej kaszy raczej średnio. Koncepcja trochę mi się zmieniła. Fajnie jest przysiąść i zjeść normalny posiłek w knajpie. W dzikie ostępy się nie wybieram. Będę chciał przeorganizować szpej "kuchenny" i zostawić BRSa, może zakupić jakiś większy kubek z pokrywką. Stołowanie dalej w knajpach, a w razie kryzysu, utknięcia gdzieś w czarnej dvpie, mieć przy sobie liofilizaty.
Woda, więcej wody. Nasze tribany oferują jedno miejsce na bidon. To mało. Muszę pomyśleć o jakiś ekstra uchwytach, pewnie na widelec. Na trasie Odra - Nysa ratowałem się dodatkową butelką 0,5l ładowaną w tylną kieszonkę.
Nie zabrałem ze sobą żadnej kurtki przeciwdeszczowej na rower (bo nie miałem
), to błąd. No i chwilami przydałby się cieplejszy ciuch. O ile rękawki dawały radę, tak w klatkę piersiową wiało chłodem ostatniego dnia.
Muszę zainwestować w aparat, bo zdjęcia były robione mikrofalówką. Potrzebuje czegoś lepszego.
Czego jeszcze mi brakowało?
-trytytki, kolejna rzecz którą miałem zabrać, a tego nie zrobiłem
-spinacze do wieszania ciuchów po praniu
-kawałek sznurka, żeby rozwiesić pranie między drzewami
I pewnie coś jeszcze o czym zapomniałem.