Wilku, patrzysz na jazdę rowerem (bo nie napiszę "na turystykę", bo dawno od turystyki odszedłeś, tak sądzę) przez Twój pryzmat - bardzo wyczynowy. Oczywiście masz do tego prawo. Ale jednocześnie ja mam prawo do mojego spojrzenia
....Nie wpadaj w pułapkę definiowania turystyki, bo stąd już tylko kawałek do "turystyki kwalifikowanej". Wszystko zależy od celów, dla mnie zwiedzanie miast, bibliotek itd. na wyprawie rowerowej to nieporozumienie, uważam, że przy takich celach rower jest tylko kulą u nogi, dużo lepiej sprawdzi się samochód. ...
...Ilość kilometrów - nie ma tu większego znaczenia, liczy się jakość trasy, ja jeżdżąc długie dystanse nie klepię ich pod domem, tylko planuję ciekawą trasę. I do tego nie zdajesz sobie sprawy, że właśnie długie dystanse dzienne często dają wrażenia turystyczne, które wielu ludziom wstającym o 8-9 rano uciekają, długie dystanse pozwalają podziwiać świat o świcie, o zmierzchu, gdy natura prezentuje się w najładniejszych barwach. Przykładowo na Transcontinental Race świt złapał mnie na podjeździe pod Albulę, wjechałem na płaskowyż powyżej 2000m skąpany w ostrym porannym słońcu. I pomimo że jechałem wtedy wyczerpujący wyścig - to była to dla mnie turystyka przez duże T. Ty jedziesz ścieżką zapchaną rowerzystami - a ja przez kilka godzin mam nieporównywalnie ładniejsze drogi tylko dla siebie. O takich porach ruch na drogach jest zerowy, jeden samochód na godzinę, tak więc wtedy są to de facto świetnej jakości ścieżki rowerowe, gdzie jedzie się w akompaniamencie gwiżdżących świstaków.
Ta przekomarzanka to jak dyskusja wyższości świąt Bożego narodzenia nad Wielkanocą. A nie mogę jechać jeszcze inaczej, po swojemu żeby nazwać się turystą rowerowym?
Tylko nie podoba mi się takie definiowanie sprawy jak Szy zaprezentował, że to co ja robię to nie jest turystyka. Bo sam nigdy tak nie jeździł i zupełnie nie rozumie jeżdżenia większych dystansów, mylnie wydaje mu się że tacy ludzie widzą tylko liczniki i cyferki.
Och, chusteczkę?
Szy. a jak oceniasz wysokościowo profil tej trasy? Pytam pod kątem córki i żony, które mniej jeżdżą - są jakieś znaczne ścianki na trasie?
Trasy wzdłuż rzek są z reguły nudne. Jechałem Donauradwegiem 350 km i prawie umarłem z nudów. płasko, z prawej rzeka, z lewej pole/las, pode mną równiutki asfalt. no nuda totalna. potem jechałem kawałek Ennsradweg i z tej po jakimś czasie zjechałem na szosę. Na owej ścieżce robiło się chyba 4 razy więcej przewyższenia, non stop hopki - ostre ścianki po 30-40 metrów i ciągle góra - dół ;-)
Myślę, że miałeś, Olo, na myśli właśnie ten dolny odcinek.
To, co napisał Olo, brzmi rozsądnie.