Autor Wątek: Na wariata - Katowice-Kraków-Czeladź.  (Przeczytany 989 razy)

Offline Mężczyzna kotek_terrorysta

  • Wiadomości: 56
  • Miasto:
  • Na forum od: 22.08.2018
    • Moje podróże
Na wariata - Katowice-Kraków-Czeladź.
« 11 Lis 2019, 17:56 »
 Najdłuższa wycieczka jaką do tej pory zrobiłem. Z reguły nie przekraczam 100-120km na dzień, a wtedy zrobiłem >200.
 Żona pojechała z dzieciakami nad morze, ja zostałem pilnować domu i karmić zwierzęta. Luz wielki, bo każdy dzień po pracy można wziąć i jeździć do północy. Wrócić, nakarmić żywinę i spać.

 Jako że jeździłem codziennie, to najpotrzebniejsze klamoty były cały czas w plecaku (narzędzia, butelka z filtrem, kurtka, krem nivea, krem od opalania). Rower to trzybiegowy Burgardt (niestety już dokonał żywota).
 
 W piątek wyszedłem z roboty wcześniej (Katowice). Zalałem baniak i postanowiłem jechać gdzieś. Stwierdziłem że pojadę do odwiedzić Jaworzno-Szczakową. Konkretnie bazę nurkową. Ten kawałek zajął półtorej godziny. Ciepło, a nawet gorąco (lato). Jechałem przez Sosnowiec Blaton, więc nadłożyłem sporo drogi, ale planowałem pojechać i wrócić więc się nie przejmowałem.
 W Szczakowej zjadłem, popiłem i stwierdziłem że skoro jeszcze nie ma 16.00 to pojadę do Trzebinii. Trasę znam dobrze a zobaczę jeszcze za widoku kamieniołom Balaton. No i kolejna godzina z hakiem zeszła. Na Balatonie nie było co oglądać bo wejście już było płatne.  A skoro nie idę pływać, to szkoda dychę wydawać za samo patrzenie.
 W sklepie przy drodze nabyłem bułkę i picie. Po rozpasanej konsumpcji doszedłem do wniosku że siły jeszcze mam, jest 17. z minutami, to rozejrzę się jak droga na Kraków wygląda. Tym bardziej, że mijałem Balaton z prawej, i wystarczyło po prostu jechać prosto przed siebie. Nie planowałem jechać jakoś specjalnie daleko. Wprawdzie dni latem długie, dopiero o 21 sie ściemni. Zresztą jak wrócę przed północą też będzie dobrze. Zwierzaki i tak śpią na dworze, jedna kolacja mniej ich nie zabije.
 Parę zakrętów przez miasto i wbiłem się na trasę do Zabierzowa. Tam też jest zalany kamieniołom wart obejrzenia (i popływania w nim też). Trasa jak trasa. Nadal ciepło, popołudniowe słońce wprawdzie już tak nie doskwiera, ale asfalt oddający ciepło już tak. Forma w miarę, bo nawet nie zbliżyłem się do swojego 120km rekordu. Nawet ruch samochodów już umiarkowany. Jadę i kręcę. Podziwiać nie ma za bardzo co. Domki mniejsze, większe. Lasów mało, pola się jakieś przewiną. Droga w górę i w dół. Prędkość, no cóż tu możecie się śmiać, ale na długich dystansach to średnia mi wychodzi 14-15kmh.  Jadę i jadę. Zjechałem z mostu obejrzeć rzekę Dulówkę - nie było na co patrzeć.
Dojechałem do Krzeszowic, zalałem bidon na stacji benzynowej i pojechałem dalej. Uwidziałem sobie że dociagnę do tego Zabierzowa. W będę tam na 19.30 i spokojnie zdążę wrócić jeszcze dziś do domu.
Nie czułem się zmęczony, ale jakoś tak pedałowałem coraz wolniej, więc do kamieniołomu dotarłem kwadrans po dwudziestej.
Na postoju na wysokości Grubych Ryb, dotarło do mnie że jestem zmęczony. A do domu mam 70km. Przy moim spadającym tempie jazdy będzie to z pieć godzin. To jest taki moment w którym uświadomiłem sobie swoją głupotę. Na bicie rekordów to można się wybrać w sobotę o godzinie jeszcze ciemno trzydzieści, a nie w piatek po pracy. Margines czasu jest złudny jak diabli. Wtedy przyszedł mi do głowy jeden z głupszych pomysłów. Pojadę na dworzec do Krakowa, tam się spakuje w pociag i pojadę na dworzec południowy do Sosnowca. Stamtąd do domu mam 6km. Więc zamiast 70 powrotnych będę miał tylko 26, a w pociągu odpocznę.
To był głupi pomysł. Potem, jak analizowałem całość doszedłem do wniosku że należało zawrócić i jechać do Krzeszowic albo i do samej Trzebinii i tam łapać pociąg.
Do dworca w Krakowie dotarłem koło 22. I dopiero wtedy sprawdziłem rozkład. Taki mement kiedy ramiona opadają do samej ziemi. Najbliższy pociąg za półtorej godziny. Z przesiadką. Na Sosnowcu Południowym będę koło 6.00 rano. Ta przesiadka oznacza że spędzę kilka godzin w miejscu w którym w życiu nie byłem.
Wtedy dotarło do mnie, że jestem solidnie zmęczony, bo z powodu nieoptymalnej trasy już jest 100km na drogomierzu, a muszę przejechać drugie tyle.
Cóż, kupiłem mineralną, zjadłem na dworcu kanapkę, wypiłem kawę i pojechałem spowrotem. Zanim ponownie dojechałem do Zabierzowa, zdechł mi telefon a wraz z nim nawigacja. To już był no return point. Tą trasę znam, jeśli z niej zboczę do domu nie trafię. Przy kamieniołomie licznik pokazał że właśnie pobijam swój rekord dystansu - 120km. Zrobiłem postój, leżałem na nagrzanych kamieniach z pół godziny, ale że mi się zaczęło przysypiać to musiałem się zebrać i ruszyć dalej.
Chwilę po ruszeniu, na przedniej lampie zaświeciła się kontrolka low batt, więc światła mialem na maks trzy godziny. A było koło północy. Potem zostaje czołówka. Tyle że na czołówce low bat świeciło się od tygodnia. A do przejechania mam dziki odcinek 10km z Trzebinii do Szczakowej, przez las i wykroty.
Lampę przełączyłem na pół mocy i dalej. Z dwoma czy trzema przerwami dojechałem do Trzebinii po drugiej w nocy. Znowu musiałem się położyć bo już mnie bolały i nogi i kręgosłup i tyłek. Gdzieś po drodze jeszcze wypiłem kawę na stacji, ale zamiast pobudzić to tylko mną trzęsło.
W samej Trzebinii pobłądziłem i starciłem kilanaście minut. Wyjazd stamtąd to już była rzeźnia. Drogę znam, ale jakoś tak zapomniałem że ta droga nie jest płaska. Są przynajmniej cztery konkretne pagórki. Na trzecim i czwartym się poddałem i wprowadzałem rower. Nie miałem siły pedałować pod taki kąt, tym bardziej że kolano się odzywało coraz mocniej.
Do Szczakowej jest 16km. Jechałem to półtorej godziny. Jak tylko wyjechałem z zabudowań, wyłączyłem lampkę i odpaliłem czołówkę. Cały odcinek przez las, pola i obok wieży obserwacyjnej przejechałem na czołówce. Pod koniec tego odcinka, lampka oświetlała może na pięć metrów naprzód. Kawełek jest ciężki, bo droga jest z koleinami i wysypana jakimś żwirem więc nie dość że rowerem trzęsie to jeszcze koła uskakują na boki na kamieniach.
Przy wieży obserwacyjnej musiałem zrobić przerwę, bo łapałem zadyszkę stojąc.
Przd samą Szczakową miałem do pokonania jeszcze przewyższenie, bo droga była puszczona nowym mostem nad torami, a stary przejazd pod spodem był zamknięty.
W Szczakowej, wjechałem w Płetwonurków i przysnąlem na ławie pod daszkiem. Niedługo, pół godziny, może czterdzieści minut. O tej porze, nawet latem jest chłodno.
Ruszyłem gdzieś o czwartej rano. Plus taki że zaczynało się przejaśniać. To było super. Nie dosć że słońce daje taką energię w głowie, to jeszcze jak spałem zdechła mi czołówka do końca.
Chciałbym powiedzieć że ruszyłem z kopyta, ale to nieprawda. Pachwiny miałem już tak poobcierane, że co chwila stawałem na pedałach, żeby tylko nie bolało. Smarowanie kremem niewiele dawało, może gdybym to zrobił wcześniej. Pamietam jeszcze że zalałem bidon wodą leśnego jeziorka po prawej.
Odcinek od szkoły musiałem rower wprowadzać. Potem długi zjazd w stronę sosnowca, przez Maczki, znowu koło Balatonu i obok Centrum Zdrowia. Tam też musiałem zsiaść i wprowadzać rower na most nad S1 bo nie byłem w stanie na niego wjechać.
Finalnie do domu dotarłem między 6.30 a 7.00.
Nakarmiłem zwierzaki i się położyłem. Ból nie pozwalał zasnąć przez dłuższą chwilę. Musiałem się popodkładać poduszkami, tak żeby pachwiny miały przewiew i żeby nie napinać mieśni.

Generalnie dzień z głowy. Spanie, jedzenie i smarowanie się wszystkimi środkami uśmierzającymi.
W poniedziałek do pracy pojechałem autobusem, bo miałem wstręt do roweru.


 



 

Offline Mężczyzna qbotcenko

  • Wiadomości: 3039
  • Miasto: Tomprofa Gbórnicza
  • Na forum od: 17.03.2018
    • http://qbot.pro/
Fajnie całkiem - prawie każdy mój wyjazd tak wygląda, przy czym zastąp wszystkie kawy/kremy słowem piwo i jedzie się dalej ;)
I co Ty za zwierzyniec tak musisz karmić co dnia? Nie mogłeś sobie węża sprawić?

Dla mnie Kraków stanowi obszar wielkiego 'NO' jeśli chodzi o poruszanie się rowerem. Gliwice rówież. Właściwie jak 90% miast...

Offline Mężczyzna kotek_terrorysta

  • Wiadomości: 56
  • Miasto:
  • Na forum od: 22.08.2018
    • Moje podróże
 Zwierzyna to pies, kot I żólw. Wszystko latem mieszka na ogródku. Psa I kota trzeba nakarmić. Psa dodatkowo wyprowadzić na łąki (nieużytki) żeby się załatwił.
 Nie jest to jakiś spory problem, ale zrobić trzeba.

 Co do jeżdżenia po miastach. Najgorsze dle mnie są Katowice. Może dlatego że w Krakowie czy Gliwicach bywam rzadko.
 Sosnowiec I Bobrowniki zaskakują in plus, bo ścieżek rowerowych przybywa dosłownie w oczach.

Offline Mężczyzna maper

  • Wiadomości: 1687
  • Miasto: Straszyn
  • Na forum od: 15.02.2016
Jaworzno ostatnio szczyci się swoją przyjaznością dla ruchu rowerowego. Mocno ograniczają ruch samochodowy i go spowalniają. Chwalą się pierwszym w Polsce rondem typu holenderskiego i przymierzają się do budowy kolejnego.
Znasz to miasto? Potwierdzisz, że mają być z czego dumni?

Offline Mężczyzna qbotcenko

  • Wiadomości: 3039
  • Miasto: Tomprofa Gbórnicza
  • Na forum od: 17.03.2018
    • http://qbot.pro/
Znasz to miasto? Potwierdzisz, że mają być z czego dumni?

Ja znam, przejeżdżałem nie raz - moim zdaniem więcej w tych ścieżkach rowerowych marketingu, aniżeli użyteczności... Jest dwupasmowa 'rowerostrada', która wije się jak wąż, jest zaśmiecona potrzaskanymi butelkami i ziemią, a co najśmieszniejsze łażą po niej stada człowieków. I to człowieków nie pchających/ciągnących rowery, a pieszych.
Połowa miejsc na obrzeżach miasta ma tylko ścieżki jednostronne - więc wracając jedziesz już pośród aut, na niezbyt szerokich asfaltach.
Trasy leśne zupełnie niezadbane - wiosną ktoś tam uprawiał zrywkę drzew i zamiast ścieżek są koleiny i błoto - oznaczenia tras również dość kiepskie, gdy się jeździ bez nawigacji...

Parę lat wstecz bywało jeszcze ciekawiej: https://www.google.com/maps/@50.2013303,19.2932675,3a,75y,32.28h,81.73t/data=!3m6!1e1!3m4!1sViFCtRpxNGEEIGLF4gx7fQ!2e0!7i13312!8i6656

Offline Mężczyzna kotek_terrorysta

  • Wiadomości: 56
  • Miasto:
  • Na forum od: 22.08.2018
    • Moje podróże
Jaworzno ostatnio szczyci się swoją przyjaznością dla ruchu rowerowego. Mocno ograniczają ruch samochodowy i go spowalniają. Chwalą się pierwszym w Polsce rondem typu holenderskiego i przymierzają się do budowy kolejnego.
Znasz to miasto? Potwierdzisz, że mają być z czego dumni?

Z Jaworzna to znam tylko Szczakową. Wjeżdżam od Sosnowca, ul Batorego, odbijam w Polną i trzymając się drogi dojeżdżam aż do kamieniołomu Gródek. Potem jak jest czas to prost do Ciężkowic i dalej na Trzebinię.
Jeśli jadę via Sosnowiec do Bukowna, to zjeżdżam w lewo jeszcze przed rzeką i potem obok wodociągów dostaję się na Bukowską.
W tym obszarze jazda rowerem jest spoko. Nie ma wprawdzie ścieżek na całym odcinku, ale asfalt dobry, kierowcy kulturalni i ruch niewielki.
Raz tylko się skusiłem na wyjazd do Geosfery, i tam jest kiepska trasa. Szeroko wycięte drzewa, więc cienia brak. Nawierzchnia to głównie pyłowy szuter, jazda w ciepły letni dzień to żadna przyjemność.

Offline Mężczyzna maper

  • Wiadomości: 1687
  • Miasto: Straszyn
  • Na forum od: 15.02.2016
Dziękuję Wam za zweryfikowanie.

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum