Witam!
Bieszczadzki wyryp 2020 zrobiony! Nieco pozmieniane trasy niż było w planie, bo dłuższy dojazd, odwrócony marszobieg i krótszy powrót ale kilometry i zapewne wysiłek podobny. 405km z czego 180 dojazd, 50 marszobieg i 175 powrót w 41,5h z krótką drzemką podczas marszobiegu. Wiadomo, że bez rewelacji ale również bez jakichś kryzysów; no może po za tym sennym.
Jednak najwięcej trudności sprawiło mi spakowanie tego co niezbędne i żeby to nie ważyło nie wiadomo ile. Dlatego w kwestii żywienia i "pojenia" radziłem się znajomego ultramaratończyka oraz speca od odżywek i suplementów diety (za te porady i sugestie należą się im podziękowania). Nie mały wpływ na to miało to co wypisane było pod moim poprzednim postem.
Zatem po kolei, bo moje przygotowania sprzętowe i energetyczne zaczęły się odpowiednio dzień i noc przed wyjazdem wszak plecak został dodatkowo wyposażony w dwa uchwyty na bidony 0.7; tak na wszelki wypadek! Rower przeszedł przegląd; z kolei na sen wypiłem 50g rozpuszczonych w 0.7l wody węglowodanów złożonych czy jakoś tak; w każdym razie taki biały proszek przypominający narkotyki
Do plecaka zmieściło mi się: pusty bukłak, po 5 żelów i batonów energetycznych, 4 banany czapka, koszulka termo, folia nrc i opona. Buty do biegania, a w nich 2 pary skarpet, spodenki do biegania i majty wsadziłem pod siatkę na kask, którą mam przy plecaku. Wydaje się, że miałem tego sporo na plecach ale nie odczuwałem jakiegoś dużego dyskomfortu.
Rano po śniadaniu "chińskim" rozpuściłem 100g tego "koksu" w 2.5l wody, rozlałem do butelek/bidonów, które jeżdżą ze mną na rowerze, odpaliłem tym razem Straw'ę (gdzie szczegóły wyrypu) i ruszyłem o 5.30 w stronę Bieszczadów. W trasie nic ciekawego się nie działo, a postoje robiłem wedle uznania bez jakiejś systematyki ale nie rzadziej niż co 30km. W Smerku byłem o 14.30 a od Cisnej jechałem w deszczu czego niezbyt lubię (co innego biegać w deszczu
).
Po obiedzie zrobiłem zakupy na marszobieg i znalazłem "hotel" dla Hellboy'a. Ubrałem to co miałem na marszobieg, zaś namieszałem 100g "koksu", tym razem w bukłaku, zapakowałem jeszcze 2*0.7 wody w uchwyty, 2 słodkie bułki i 4 banany do plecaka. Z dojazdu zostało mi 3 żele i 3 batony to je tez spakowałem. I ruszyłem o ok. 17 na szczyt Smerek.
I tu "opowieść" z uwagi na to że jest to forum rowerowe przechodzi do powrotu z marszobiegu i tym samym przygotowań do jazdy w kierunku morza.
Po 9.00 wróciłem do miejsca gdzie zostawiłem rower, zjadłem śniadanie i porozkładałem do słonka co mokre i uje...e w błocie. Tam też poczekałem i zjadłem obiad. Wcześniej natomiast rozpuściłem resztę tego białego proszku i tym razem zarówno w bidonach i w bukłaku i od razu zacząłem to pić co kilkanaście minut. Z marszobiegu zostało mi 1 baton i 2 żele, które spożyłem jeszcze przed obiadem; 1 żel zostawiłem na powrót.
Spakowany, opłukany w rwącym potoku i wysuszony wyruszyłem po 13.30 do domu. I tu na trasie też nic specjalnego się nie działo po za tym, że jechałem metodą "szarpaną". Do domu dojechałem na 23.00 i od razu poszedłem spać!
Wysiłek duży ale dzięki wystarczającemu przygotowaniu da się takie coś zrobić z bananem na mordeczce wszak bardziej była to przygoda niż wyczyn sportowy. Węglowodanów została mi butla 1.5 to je spożyje w sobotę (czyli dziś), bo podobno mam robić sąsiadom za "przewodnika" po Bieszczadach, w które wracam w niedzielę!
Gdyby ktoś miał jakieś uwagi czy pytania, to są od tego komentarze, tymczasem pozdrawiam i życzę powodzenia w realizacji stawianych sobie celów!