Autor Wątek: Kenia Tanzania 2020 wyprawa rowerowa pod Namiotem i wężem pończosznikiem  (Przeczytany 6183 razy)

Offline Kobieta djwinamp

  • Wiadomości: 42
  • Miasto: katowice
  • Na forum od: 12.03.2019
https://photos.app.goo.gl/4NFo3WTEnUWJgkLa9

Start w Mombasie, już na lotnisku było można odczuć wysoką temperaturę. Składanie roweru na lotnisku do godziny 23:00, widok na hotel był, ale w końcu miałam spać w namiocie.

Ogromne zainteresowanie, lokalsi mnie otoczyli. Każdy zadawał pytania, nie pojmowali że można jeździć na rowerze dla przyjemności, cały czas pytali ile mi za to zapłacą, i czy to jest na pewno rower bo bardziej przypomina motocykl.

Wyjazd z lotniska był straszny, szok i niedowierzanie, 24:00 środek tygodnia ulica tętniąca życiem, wszędzie motocykle, piach i rozwrzeszczali ludzie. Suahili jest bardzo przyjemnym językiem, jednakże w mieście gdy jest gwar, każdy do siebie wrzeszczy.

O 1 udało się znaleźć w centrum Mombasy  miejscówkę na rozbicie namiotu, jakieś gruzy, teren hotelu, kawałek murka i krzaczory, idealnie zakamuflowany namiot.

Pobudka o 6:00, nie z powodu hałasów ulicznych, czy chęci wstania, po prostu upał, słońce zrobiło saunę w namiocie. Po spakowaniu ruszam na przeprawę promową. Prom to dużo powiedziane, bardziej czułam się jak uchodźca na tratwie, a wokoło mnie setki czarnych twarzy. Nie było osoby która chociaż raz na mnie by nie spojrzała, ale nie czułam wrogości tylko zaciekawienie.

Po bezpłatnej przeprawie na ląd, wsiadam na swojego rumaka i jadę asfaltem, główną droga w Kenii zwaną "Bara Bara". Asfaltu nie widać, tylko piach i pył unoszący się przez wszechobecne motocykle i tuktuki. O 12:00 temperatura sięga 42 stopni C, pora na jakiś dłuższy odpoczynek, zjazd z drogi BaraBara na czerwone ziemie które prowadzą prosto do Oceanu Indyjskiego. Ocean = ukojenie, świeżość i odpoczynek, trzeba bardzo uważać na kujące czarne kulki – jeżowce. Oprócz mnie i jeżowców nie ma żywej duszy na plaży. Postanowiłam zostać tutaj na noc, i porządnie się wyspać.

Pobudka o 5:30 słońce już wschodzi, o 6 będzie już sauna więc nie ma co dłużej spać. Wszędzie na kawałkach zieleńca wielkie skolopendry, niektóre nawet 40cm. Pakowanie sprzętu po wypoczętej nocy zajmuje około 40 minut + śniadanie. Dojadam jeszcze kanapki które mogły by się już zepsuć. O 07:30 już na głównej trasie, w poszukiwaniu jakieś małej butli gazowej, niestety w Kenii nie ma turystyki ani takiego zapotrzebowania, więc butli mniejszej niż 25 L nie kupisz. Nie ma sensu czegoś takiego wozić na rowerze.

Zabieram się za wyminę waluty i zakupy spożywcze. Kantorów nie ma tylko NB Kenya, wymieniałam dolary na Kenijskie szylingi, wychodzi najkorzystniej. Liczyłam na markety w większych miastach – zapomnij. Był tylko 1 w Mombasie. W całej podróży zauważyłam łącznie w 2 markety. Jedzenie kupuje się w sklepikach lub na straganach. Restauracje to tak naprawdę kuchnia polowa ławy drewniane, pod parasolka, zazwyczaj dostawałam jakiś widelec, ale bywało też że nie było widelca. Rączki natomiast musiałam myć przed każdym posiłkiem, nakłaniała do tego osoba która obsługiwała kuchnie.

Najtrudniej było zdobyć jakieś mięso do jedzenia, tutejsza kuchnia opiera się tylko na bananach pastewnych, ryżu, frytkach, warzywach, czasami (nie wszędzie były) rybach. O mięsie zapomnij!

Ku mojemu smutkowi (bo jestem fanką) nie można było też nigdzie kupić piwka, pierwsze piwko dopiero kupiłam w Tanzanii i nazywało się uwaga, Kilimanjaro. Kilimanjaro to był cel wyprawy, oczywiście już nie mam na myśli Piwa, tylko górę.

Od Poziomu oceanu do samej bramy wjazdowej do Narodowego Parku Kilimanjaro była różnica wysokości 2000 metrów. Przez pierwszy tysiąc nie wjeżdżało się bardzo ciężko, bo codziennie pokonywałam docinki 50-80 km. Jak miałam ochotę na dzień przerwy, bo trafiło się miłe towarzystwo to oczywiście nie odjeżdżałam, tylko zostawałam na kolejną noc.

Horror dopiero się zaczął w samym mieście Moshi. Tam już widziałam pierwszych białych ludzi, śmiałków którzy wchodzili na sam szczyt góry. Miasto rozwinięte przez to że kwitła turystyka. Udało mi się nawet zakupić łatki i klej do klejenia dętek, bo niestety już wszystko zużyłam. Codzienne Pancie (w języku suahili dziurawa dętka) były normą, jazda po bezdrożach była pewniakiem dla awarii. Rekord padł już pod koniec wyprawy 4 dziury w ciągu jednego dnia, niestety opony od gorącego asfaltu się niemal stopiły.

Na Kilimanjaro prawdziwy podjazd zaczął się właśnie w Moshi, do pokonania było 1000 metrów w górę na rowerze totalnie obciążonym, wjeżdżałam na przełożeniach 1x1, nie było szansy inaczej, nogi paliły a wody brakowało. Koło godziny 18:00 zazwyczaj się już robiło szarawo, o 19:00 zupełna ciemność. W czasie wspinaczki rowerowej nie zauważyłam żadnego miejsca gdzie by można było rozbić namiot, więc pomyślałam że skorzystam z trawnika na kościelnej posesji. Okazało się że to kościół Katolicki, proboszcz zaprosił mnie na Plebanie i zostałam ugoszczona jak gość honorowy. Łóżko, kolacja (w tym pieczone mięsko, chyba kozina), umywalka z bieżącą wodą. Ksiądz okazał się bardzo przyjacielski, chciał posłuchać o mojej wyprawie,  zapytał mnie czy niczego mi nie brakuje. Odpowiedziałam pół żartem pół serio, że piwa mi brakuje. Za jakąś minutę miałam zimne piwko przed sobą :) wypiliśmy brudzia , opowiedziałam mu o mojej wizycie w Watykanie, bardzo go to zainteresowało bo nigdy nie maiła okazji tam być, pokazałam również zdjęcia z wycieczki.  Z rana dostałam błogosławieństwo na dalszą cześć wyprawy, porozdawałam jakieś fanty dzieciakom. Warto na wyprawę zabrać jakieś lekkie zabawki dla dzieci, gadżety typu smycze do kluczy, piłeczki antystresowe, dzieci tam nie mają żadnych zabawek, wiec jak coś dostają w prezencie  bardzo się z tego cieszą, nawet jeśli jest to błahostka.

Ostatnie kilkadziesiąt metrów podjazdu było najgorsze, pchać roweru się nie dało bo ręce bolały, całym ciałem się zapierałam, już lepiej było jechać na przełożeniu 1x1, zresztą nogi już miałam przyzwyczajone do szczypania. Dojechałam :)

Na górę przez 1,5 dnia męczarni, a zjazd 40 minut – masakra. Maksymalna prędkość do jakiej dopuściłam to 62km/h jechałam z sakwami, opony już cierpiały, nie chciałam bardziej ryzykować. Myślę że spokojnie kolarz leciałby 120km/h może nawet więcej.

Afrykanie są bardzo mili, i gościnni, czasami aż za bardzo. Kiedy zjeżdżałam na odpoczynek wciągu dnia, przeważnie między 12-15 wtedy temperatury przekraczały 40 stopni, najwyższa odnotowana temperatura to 48 stopni. Gdzieś w cieniu lub nad wodą, zawsze się pojawiały jakieś dzieci, albo dorośli gospodarze, rybacy, budowlańcy. Mimo upałów u każdego był uśmiech na twarzy, każdy chciał zagadać, naprawdę czułam się jak atrakcja dla tubylców. Było w tym wiele dobroci, chociaż ubodzy ludzie,  dawali od siebie owoce, orzechy, trzcinę cukrową, tak po prostu z dobroci serca. Ja natomiast dawałam się przejechać na rowerze, uczyłam dzieciaki skakać na skakance albo bawiliśmy się w koci łapci (nie wiem jaka jest oryginalna nazwa). Codziennie miałam miłe towarzystwo, nawet jak nie znali angielskiego to dało się dogadać, chociażby na pokazywanie.

Najlepiej wspominam gościnę Sofiji, moja równolatka, z synem Richardem oraz mężem i wujkiem, mieszkali w chatce z jakieś trzciny zalepionej gliną. Rozbiłam namiot przy należącej do nich bananerze, Sofia była bardzo podekscytowana naszym spotkaniem. Zaprosiła mnie na swoje podwórko pod chatkę. Tak więc koło jej chaty rozbiłam namiot. Namiotu nigdy na oczy nie widzieli, tak samo jak i białego człowieka. Sofia ugościła mnie bo była ciekawa mojej kultury, chciała mnie po prostu poznać, gotowałyśmy razem posiłki, bawiłam się z jej synem, uczyli mnie obsługi maczety, od tego czasu sama obierałam ananasy i kokosy. Wieczorem piliśmy wino kokosowe, które pozyskuje się ze szczytu palmy, pod koniec dnia dlatego że, zachodzi proces fermentacji. Delikatny alkohol, lekko spieniony o smaku kokosa – uwielbiam. W zamian za pożywienie i gościnę, ja trochę popracowałam na ich plantacji kukurydzy, zrywaliśmy kolby które już nadawały się zbioru.

Mogłabym wiele takich miły okoliczności wypisać, wielu dobrych i życzliwych ludzi poznałam w ciągu tej wyprawy.

Teraz trochę opowiem o egzotycznych, ekstremalnych sytuacjach :) W drodze powrotnej do Mombasy, przejeżdżałam centralnie przez Park Narodowy Tsavo. Aby wjechać na teren parku, musiałam zapytać o zgodę policji, niestety takiej nie dostałam. Policjant odesłał mnie do Strażnika parku. Strażnik zmierzył mnie wzrokiem, zadał kilka pytań,  stwierdził z uśmiechem na twarzy, "karmiłem lwy dwa dni temu, przy drodze, możesz jechać, o tej godzinie są zbyt leniwe żeby atakować" haha :) Ogólna zasada jaką mi przedstawił była taka, jedź, nie zatrzymuj się na dłużej, rozglądaj się na wszystkie strony. Wyciągnęłam nóż, przypięłam pochwę do paska żeby mieć pod ręką, gaz pieprzowy umocowałam na kierownicy. To było całe moje zabezpieczenie przed dziką zwierzyną. Od wjazdu do parku miałam do pokonania 55km do wyjazdu z parku. Nie tak dużo, ale trzeba było się liczyć z tym, że w godzinach szczytu upału. Pierwsza myśl po wjeździe do parku to, to żeby,  pany nie złapać. Po drodze mijałam niesamowite widoki, wygrzewających się na piasku zebr, antylop, słoni przy wodopoju. No i tak rozglądając się na prawo i lewo, poczułam że jakoś dziwnie się jedzie, o kur.. PANA. Oczywiście tylne koło, zajmuje mi wymiana około 15 minut, ale gotowej dętki nie miałam, musiałam kleić. Przez cały ten czas, byłam obserwowana przez żyrafę, nie spuszczała ze mnie wzroku, przeżuwając jakieś liście. Chociaż zwierze te jest roślinożerne i stało ode mnie jakieś 15-20 metrów, czułam sporą adrenalinę, serce wyskakiwało mi z piersi. Po montażu ruszam dalej, przez 55km nie zauważyłam żadnego drapieżnika, prócz sępów, tego tam naprawdę dużo latało.

Z innych dzikich akcji, rozbijam namiot już godzina 18:30 robi się ciemno. Widzę w oddali, wybiera się do mnie pół wioski, dzieci, starcy i młodzianie. Witam się z każdym z nich (przywitanie dla tych kultur jest bardzo ważne), upływa więc trochę czasu i jest już całkiem ciemno. W czym jest problem? Problem polegał na tym że rozbiłam namiot koło gniazda grzechotników, cała polana była ich siedliskiem. Przeniosłam rzeczy nieco dalej, a miedzy czasie przyszedł szaman, rozpalił ognisko i wachlował, odmawiając jakieś modły, jakiś rytuał odpędzania złych duchów. Byłam zmęczona, nie chciałam wyjść na niegrzeczną, ale wierzcie mi, zasypiać w dymie, w towarzystwie szamana, węży i upału, niezbyt komfortowo. Ta noc nie należała do najlepszych, mało spałam, w dodatku szaman zażyczył sobie 5 dolarów za usługę, tak naprawdę to była jedyna sytuacja w której zostałam naciągnięta na wydatek.

Dzikich akcji nocnych w sumie było więcej, ale nie tak abstrakcyjnych, bo koniec końców  żaden wąż mi się nie objawił. Z ciekawszych sytuacji, przypominam sobie inne szukanie noclegu, o godzinie 18:00 zjeżdżam z głównej BaraBara w wąską piaszczystą alejkę, a tam stado wielbłądów, wracam na główną, 18:30 wjeżdżam w kolejną piaszczystą a tam zgraja małp, wracam na główną. O 19:00 wyciągam czołówkę, nic już nie widać, kolejna alejka okazała się już wolna od zwierząt, przynajmniej taki mi się wydawało. Miałam szczęście bo spałam do 4 nad ranem, czyli można uznać że się wsypałam. Obudziło mnie coś co dotykało mojego namiotu, byłam pewna że to kopytne, bo słychać było wyraźnie przeżuwanie. Założyłam czołówkę, ubrałam buty, chwyciłam nóż w rękę, otwieram delikatnie namiot wokół namiotu stado Gnu. Było ich dziesiątki, zrobiły ogromne wrażenie, zaczęłam głośno mówić żeby je spłoszyć, gdy już się oddaliły, a kurz opadł, zaczęłam się pakować, nie ma szans by zasnąć, za dużo wrażeń. Po spakowaniu chce wsiadać na rower, a tu co... pana.

Od razu po powrocie z Afryki do Polski, kupiłam nowe opony, i dętki.

https://photos.app.goo.gl/4NFo3WTEnUWJgkLa9

wiza Kenijaska 50 dolarów

wiza Tanzańska 50 dolarów

szczepionka przeciwko żółtej febrze 50 dolarów

odganianie demonów węża pończosznika 5 dolarów

obiad 3 zł (u lokalsów)

paczka ciastek 5 zł

woda 1,5 litrowa lub coca cola 0,5 litra 3zł

ananas, mango (u lokalsa) 3zł

owoce z drzewa 0 zł

trzcina cukrowa 0 zł
« Ostatnia zmiana: 27 Maj 2021, 10:51 djwinamp »

Offline Mężczyzna paweł.70

  • Marin
  • Wiadomości: 3321
  • Miasto: Ciepłe Łóżeczko
  • Na forum od: 28.11.2011
Dawno nie czytałem na forum wyprawy tak egzotycznej. Nawiązując do promu w Mombasie to mam wyobrażenie,ponieważ oglądałem cyklicznie odcinki "Ciężarówką przez Afrykę" z Dawidem Andresem, podróżnikiem i głównym bohaterem, gdzie właśnie przeprawiał się promem.
Czy zdjęcia będą?

Dom jest tam, gdzie rozkładamy obóz
Liczy się podróż, a nie cel.

Offline Kobieta djwinamp

  • Wiadomości: 42
  • Miasto: katowice
  • Na forum od: 12.03.2019
Dokładnie tak to wyglądało!
Odnośnie zdjeć

Offline Wilk

  • Wiadomości: 19866
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Kierunek rzeczywiście mocno niezwykły i egzotyczny, dlatego z pewnością wart nieco więcej niż dwóch zdjęć  ;)
Galerię z takiego wyjazdu na pewno chętnie wiele osób obejrzy.

Offline Kobieta martwawiewiórka

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 6394
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 17.08.2009
te 5 dolców za szamana i grzechotniki warto było wydać :D Super opis, chce się czytac więcej! I więcej zdjęć!
Jakiś Ty społecznie dojrzały! Mogę sobie zsynchronizować z Tobą te dane?

Offline Kobieta djwinamp

  • Wiadomości: 42
  • Miasto: katowice
  • Na forum od: 12.03.2019
Proszę bardzo, jeszcze kilka fotek

Offline Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8787
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013

Opis + 1wsza fota.
Więcej umniejsza.

Fajo.
Dziękuję.
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

Offline Mężczyzna Kamilek

  • Pół legenda, pół prawda, pół nieprawda.
  • Wiadomości: 310
  • Miasto: Szczecin
  • Na forum od: 01.05.2014
Odnośnie zdjeć

Narobiłaś wszystkim takiego smaka tą relacją i kierunkiem w którym się udałaś że 4 zdjęcią które wrzuciłaś tylko  rozbudzają apetyty :) chyba każdy tu czeka na całą wielką galerie zdjęć z wyprawy jak na wypłatę :)



Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4847
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010
super sprawa, też oczekiwałbym więcej zdjęć.

Offline Mężczyzna dzesio

  • Wiadomości: 172
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 11.02.2014
Ciepło się robi jak się czyta  ;) pozdrawiam

Offline Mężczyzna Dziadek

  • Wiadomości: 1548
  • Miasto: Szczytno, Pionki
  • Na forum od: 05.01.2017
te 5 dolców za szamana i grzechotniki warto było wydać :D Super opis, chce się czytac więcej! I więcej zdjęć!
Ja za grzechotniki w Afryce to dałbym i 50! 8) Podobnież występują tylko w Amerykach i Azji (za Wiki)...

Offline Kobieta djwinamp

  • Wiadomości: 42
  • Miasto: katowice
  • Na forum od: 12.03.2019
Prawdę mówiąc nie potrafię wrzucić większej ilości zdjęć  :D kiepsko stoję w kierunku IT
Zaś linku do całego albumu na google nie mogę udostępnić, bo za dużo prywatnych zdjęć w bikini :P

Offline Mężczyzna Kamilek

  • Pół legenda, pół prawda, pół nieprawda.
  • Wiadomości: 310
  • Miasto: Szczecin
  • Na forum od: 01.05.2014
Prawdę mówiąc nie potrafię wrzucić większej ilości zdjęć  :D kiepsko stoję w kierunku IT
Zaś linku do całego albumu na google nie mogę udostępnić, bo za dużo prywatnych zdjęć w bikini :P

Wrzucanie zdjęć na forum czasem potrafi być lekko problematyczne, nie mówiąc już o większej ich ilości, ale albumy googla są do tego bardzo dobre, wystarczy wyselekcjonować te zdjęcia którymi chcesz się podzieli do osobnego katalogu i go udostępnić:)

Ale to też wymaga trochę zachodu, mi się nie chce swoich zdjęć z 2015 roku ogarnąć w wyjazdu do Włoch wiec zrozumiem jak masz lenia ;D

W takim razie rozważ chociaż przygotowanie ich na okazję wyprawki kulinarno-slajdowej, przyda się trochę słońca w styczniu :)

A tak poza tym to gratuluje świetnej wyprawy i relacji bez niepotrzebnych kwiatków :)



Offline Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8787
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013
Jak długo/krótko w jakim miesiącu (za ile) tam byłaś?

(Kliknij, by pokazać/ukryć)
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

Offline Kobieta djwinamp

  • Wiadomości: 42
  • Miasto: katowice
  • Na forum od: 12.03.2019
Na przełomie stycznia lutego tego roku. Powrót jakoś przed przybyciem Koronki. Nie polecam jechać w Marcu i Kwietniu, panują monsuny, każdy lokals mnie przed tym ostrzegał.

Koszty takie: bilet lotniczy 799zł + 150zł rower (jedna strona)
300 dolarów wymieniłam na Szylingi (w sumie jeszcze mi zostało)
50 dolarów wiza
50 dolarów szczepionka przeciwko żółtej febrze, OBOWIĄZKOWA nie wpuszczą bez szczepień, ja nie zrobiłam w Polsce (lekarz mnie nie poinformował o konieczności). Szczepienie zrobiłam na granicy, warunki był sanitarne, ale bardzo bolało :(

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum